Najtańszy na rynku kredyt mieszkaniowy – złotowy z frankowym oprocentowaniem
Kredyt złotowy z oprocentowaniem frankowym? Brzmi jak marzenie i to marzenie możliwe do zrealizowania przez Sąd Najwyższy – jak informuje Puls Biznesu w artykule z 27 czerwca pod tytułem „Sąd Najwyższy myśli jak frankowicze”. Choć jest to dość niecodzienne – aby kredyt złotowy był oprocentowany tak jak walutowy – to właśnie taka ma być konsekwencja orzeczenia Sądu Najwyższego.
Pomieszkanie z poplątaniem
Sytuacja, w której kredyt walutowy zmienia się w złotowy oznacza, że ryzyko walutowe zostaje przerzucone na bank. Do tego bank bierze na siebie ryzyko rodzimej stopy procentowej, a kredytobiorca zostaje z ryzykiem szwajcarskiej stopy procentowej.
Z obecnej perspektywy to dobra wiadomość dla wspomnianego kredytobiorcy, ale zła dla banku. Dlaczego? Składnik oprocentowania kredytu frankowego – LIBOR dla franka – jest dziś ujemny, czyli oprocentowanie kredytu w tej walucie powinno być niższe niż marża ustalona w umowie kredytowej.
Nie tylko w oprocentowaniu leży cały problem. Bank musi ponadto wziąć na siebie sporą stratę związaną z różnicami kursowymi. Chodzi o to, że pożyczając 200 tys. złotych w połowie 2008 roku bank pożyczał równowartość około 100 tysięcy franków, a dziś 100 tysięcy franków wartych jest około 380 tysięcy złotych.
W międzyczasie osłabienie złotego wobec franka miało wpływ nie tylko na saldo samego kredytu, ale też na wszystkie dotychczas płacone przez „frankowiczów” raty.
Jeśli sądy uznają, że kredyt w helweckiej walucie jednak ma być traktowany jak ten udzielony w złotówce, ale ze szwajcarskim oprocentowaniem, to wszystkie rozliczenia pomiędzy bankami i kredytobiorcami trzeba będzie wykonać od nowa.
Koszty dla banków mogą iść w wiele miliardów złotych (wg ZBP nawet ok 60 mld). Dla porównania zysk całego sektora bankowego w 2018 roku wyniósł 14,7 mld złotych.
Czytaj także: Kredyty frankowe: bankowcy piszą list do Premiera
Kredyt frankowy – więcej do zwrotu niż w złotowym
Najlepiej jednak zobrazować skutki orzeczenia Sądu Najwyższego dla klienta na przykładzie. Weźmy pod uwagę kredyt zaciągnięty w połowie 2008 roku, a więc wtedy gdy helwecką walutę można było kupić za około dwa złote. Był to najgorszy moment, aby kredyt we franku zaciągnąć, bo mające niebawem nadejść umocnienie się szwajcarskiej waluty doprowadziło do skokowego wzrostu raty.
Przyjmijmy, że modelowy kredytobiorca zaciągnął wtedy 300 tys. złotych na 30 lat. Efekt? Gdyby pieniądze te pożyczyć w ramach kredytu we franku szwajcarskim z marżą na poziomie 1,2%, to do dziś kredytobiorca oddałby do banku około 239 tys. złotych, a do spłaty pozostałoby jeszcze około 398 tysięcy – wynika z szacunków HRE Investments.
Pod tym względem w znacznie lepszej sytuacji byłby ktoś kto zadłużył się 11 lat temu w rodzimej walucie. W międzyczasie musiałby oddać do banku 198 tysięcy, ale do spłaty zostałoby około 228 tys. złotych. Zakładamy przy tym, że w 2018 roku kredyt był zaciągnięty z korzystną marży na poziomie 1%.
Sąd Najwyższy wymyślił najtańszy na rynku kredyt mieszkaniowy
A co gdyby kredyt zaciągnięty został w złotych, a oprocentowanie było frankowe, czyli bardzo niskie? W takim przypadku przez 11 lat kredytobiorca wydałby na raty łącznie 131 tysięcy, ale do spłacenia pozostałoby mu niecałe 200 tys. złotych.
W efekcie faktyczne odsetki i koszty pochłonęłyby w tym mniej niż 31 tysięcy złotych. Takiej sytuacji pozazdrościć mogłaby więc zarówno osoba, która wybrała kredyt w helweckiej walucie, jak i taka, która wolała mniej ryzykowny, ale droższy kredyt złotowy.
Kredytobiorca, który ma kredyt złotowy z oprocentowaniem frankowym po pierwsze zaoszczędziłby na obsłudze kredytu, a ponadto miałby do spłacenia mniej niż ktoś, kto od 11 lat regularnie spłaca kredyt w rodzimej walucie.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji aleBank.pl