Mocne uderzenie
Prezentowałem ostatnio w Muzeum Sopotu dokumentalne filmy, które stworzyliśmy wspólnie z reżyserem Pawłem Chmielewskim jakiś czas temu na zmówienie TVP. Zdałem sobie przy okazji sprawę, jak ważne miejsce w historii polskiej muzyki jazzowej i rockowej zajmują Sopot, Gdańsk i Gdynia. I jak łatwo o tym zapominamy, zamiast wykorzystać to dziedzictwo w promocji całego regionu.
Skromna wystawa w sopockim muzeum, poświęcona festiwalom jazzowym z roku 1956 i 1957, która uświetniała jubileusz 60-lecia wyprowadzenia polskiego jazzu z „podziemia” muzycznego to zaledwie przyczynek do tej historii, który skądinąd powinien być gdzieś eksponowany na stałe. Podobnie jak wystawa „big-beatowa”, którą zorganizowaliśmy kiedyś wspólnie z Franciszkiem Walickim w sopockim Krzywym Domku, który wtedy jeszcze tętnił artystycznym i kulturalnym życiem. Swoją drogą, to, co stało się z tym miejscem, też ilustruje kierunek, w którym od jakiegoś czasu niebezpiecznie podąża Sopot. Krzywy Domek z miejsca kulturotwórczego, w którym jeszcze niedawno odbywały się wystawy, koncerty czy spotkania autorskie zmienił się błyskawicznie w przybytek niemal wyłącznie klubowo-gastronomiczny, w którym nie spotkacie już muz. Ba, zlikwidowano też przy okazji część galerii autografów na jednej ze ścian, na której swoją obecność uwieczniły też gwiazdy polskiego big-beatu. Nie wiem, czy to zwykła bezmyślność czy celowe działanie, ale na pewno zniweczono w ten sposób ideę miejsca, w którym sztuka wzbogaca komercyjne przedsięwzięcie i udowadnia, że tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu nie jest tylko pustym, marketingowym hasłem.
Wróćmy jednak do historii, która nie musi odchodzić bezpowrotnie wraz z tak wielkimi postaciami, jak pomysłodawca i organizator wspomnianych festiwali jazzowych, ojciec chrzestny polskiego rocka, Franciszek Walicki, czy też muzykami takimi jak Janusz Popławski, Bogusław Wyrobek, Krzysztof Komeda, Czesław Niemen, Krzysztof Klenczon czy Tadeusz Nalepa. Może warto znaleźć stałe miejsce na ekspozycję, dotyczącą historii polskiego jazzu i rocka np. w Europejskim Centrum Solidarności, bowiem tak łatwo przecież zapominamy, że jako pierwsi na rewolucyjnej barykadzie stanęli polscy jazzmani, a po nich zajęli tam miejsce zbuntowani chłopcy z elektrycznymi gitarami z różnokolorowych zespołów. Może dlatego warto zarezerwować im – od dawna przynależne – podium w panteonie nie tylko muzycznych sław. Czy ECS nie byłby do tego odpowiednim miejscem? Podobnie jak np. jeden z sopockich parków, który już ma aleję Krzysztofa Komedy i Agnieszki Osieckiej, a mógłby stać się też przystanią pamięci dla innych artystów, związanych z historią jazzu i rocka.
Mamy też (w Sopocie) rondo Czesława Niemena i uliczkę Krzysztofa Klenczona, zatem powstanie tam alejek Bogusława Wyrobka, Franciszka Walickiego, Ady Rusowicz, Tadeusza Nalepy czy wielu innych muzyków, związanych m.in. z sopockim „Non-Stopem” byłoby nie tylko uzasadnione, a wręcz stanowiłoby zasłużony hołd dla tych, którzy przecierali muzyczne szlaki, walcząc początkowo z polityczną niechęcią, uprzedzeniami i twardogłowymi decydentami, dla których rockowa gitara i długie włosy były symbolem wynaturzonej, zachodniej mody „zgniłego kapitalizmu”.
Może zatem warto pomyśleć w końcu o czymś, co połączyłoby całe Trójmiasto w idei upamiętnienia faktu, że polski, słowiański rock and roll rodził się w bólach właśnie tutaj i to dzięki ludziom z Gdańska, Gdyni i Sopotu?
Chętnie włączę się osobiście w każdą akcję, która pozostawi po tych ludziach trwały ślad. Może właśnie w przestronnym budynku Europejskiego Centrum Solidarności?
Wojciech Fułek