Klimat się zmienia, ale najdroższą firmą świata jest spółka energetyczna

Klimat się zmienia, ale najdroższą firmą świata jest spółka energetyczna
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Najdroższą firmą świata jest dziś naftowe monstrum Saudi Aramco - synonim kopalnego zła, jakim stała się ropa i jej węglowodorowi kumple, a już najbardziej węgiel.

#JanCipiur: Klimatyczno-środowiskowa tragedia jest faktem, ale faktem jest również naiwna wiara, że za kilkanaście lat ludzkość poradzi sobie bez paliw kopalnych #OZE

W poszukiwaniu najbardziej soczystego paradoksu minionego roku nie trzeba było toczyć z siebie wiader potu. Znalazł się na strzepnięcie palcem, wystarczyło zajrzeć pod właściwy adres i raz jeszcze sprawdzić dane.

Spółka o poziomie PKB Włoch

W połowie grudnia 2019 r., wkrótce po debiucie giełdowym, tzw. kapitalizacja rynkowa, czyli sumaryczna wartość wszystkich akcji Saudi Aramco przekroczyła 2 biliony, tj. 2000 miliardów dolarów. Kwota jest niewyobrażalna, jak każda wielka liczba.

Gdyby chcieć wykupić tego giganta w całości po cenie z grudnia minionego roku, trzeba byłoby mieć w gotówce niemal czterokrotność rocznego PKB Polski, albo jednoroczny produkt całych Włoch.

Niewyobrażalna wartość przypisana saudyjskiemu koncernowi trującemu (wraz z innymi) planetę staje się tym trudniejsza do zrozumienia, jeśli dodać, że w tym samym czasie druga firma świata pod względem kapitalizacji rynkowej – Apple była warta o cały bilion mniej.

Podobnie jak trzeci Microsoft, ożywiający przecież dusze prawie wszystkich komputerów świata.

Jak zrezygnować z CO2?

Kto z powodu prymatu Saudi Aramco traci nadzieje na słoneczniejsze i pogodniejsze jutro, pocieszać się może wszakże, że jest trik w tej wycenie. Debiut giełdowy firmy będącej do tej pory wyłączną własnością członków saudyjskiego domu królewskiego ograniczył się do półtora procenta wszystkich istniejących akcji.

Trik polega na tym, że ograniczenie podaży do relatywnie bardzo małego pakietu akcji podziałało wybuchowo na ich cenę. Gdyby podaż była wielokrotnie większa, cena nie musiałaby poszybować i wycena całości mogłaby nie zapewnić miejsca na podium dla globalnych wielkoludów.

Saudi Aramco poszło na giełdę Tadawul w Rijadzie i dało na niej czadu, a tymczasem świat drży przed widmem katastrofy z klimatem w roli głównej.

Jeśli na bok odsunąć szczegóły i wziąć rzecz metaforycznie, to jeden świat jęczy grzebany za życia pod całunem z dwutlenku węgla i innych związków aktywowanych masowo przez człowieka, a drugi świat, po wielokroć liczniejszy, tłoczy się jednak coraz chętniej w świątyniach konsumpcji zwanych u nas galeriami, choć mnóstwo w nich badziewia z wielkim wsadem CO2, i żadnych arcydzieł.

Problem z magazynowaniem energii

Klimatyczno-środowiskowa tragedia jest faktem, ale faktem jest również naiwna wiara, że za kilkanaście lat ludzkość poradzi sobie bez paliw kopalnych.

W nadziei na świat bez dymów stawia się na tzw. OZE jako dowód olbrzymiego postępu osiągniętego do teraz i tego oszałamiającego, który czekać ma tuż za rogiem. Tymczasem, dzisiejsze OZE to twórczo zmodyfikowane narzędzia znane od niemal setki pokoleń.

Pierwsze wzmianki o wiatrakach są z roku 644 n.e. i mówią o ich budowniczym z Persji. W Europie zaczęły być konstruowane powszechnie w XII wieku. Czyngis-chan wziął do niewoli kilku mistrzów skrzydeł obracających się na wietrze, wysłał ich do Chin, gdzie wiatraki zaczęły wkrótce służyć do nawadniania pól.

Jeszcze starszy jest pomysł skupiania promieni słonecznych w soczewce, więc przy obecnej technologii przekształcenie go w fotowoltaikę nie rzuca ludzi trzeźwych na kolana.

Opis pierwszego ogniwa galwanicznego – prekursora dzisiejszych baterii – Allesandro Volta wysłał do Royal Society w Londynu w 1800 r. Ponad dwa stulecia rozwoju nauki i techniki, a postęp w magazynowaniu energii tylko taki sobie.

Gdy pytać entuzjastów, co będzie nocą, gdy wiatr ustanie mówią, że naukowcy rozprawią się z tym kłopotem „już za chwilę”.

Prawie 60 lat temu, zaraz po locie Gagarina w kosmos, obiecywano, że już niebawem każdy latał będzie do pracy swoim własnym aparatem powietrznym. A na czym się skończyło? Na osobistych i pożyczanych hulajnogach.

Źródło: aleBank.pl