Jak zbudzić śpiących rycerzy, czyli uczyńmy mieszkańców obywatelami!
Choć od pierwszych wolnych wyborów prezydenckich w demokratycznej Polsce minie niebawem ćwierć wieku, to jednak apel wyborczy Lecha Wałęsy - "Bierzcie sprawy w swoje ręce" - wciąż się nie zdezaktualizował, co więcej - właśnie dziś nabiera całkiem nowego znaczenia. Czwartkowa debata z udziałem prezydentów miast pod znaczącym tytułem Czy w zarządzaniu miastami zwiększa się rola good governance i komunikacji z mieszkańcami?, moderowana przez zastępcę Prezydent m.st. Warszawy Michała Olszewskiego, zorganizowana w ramach tegorocznej sesji dialogu "Miasta Przyszłości", mogła tylko utwierdzić w tym przekonaniu.
Kiedy słuchalem panelu, mimo woli na myśl przychodziła wypowiedź skarbnika Miasta Krakowa, Lesława Fijała, z debaty podczas ubiegłorocznej grudniowej konferencji „Nowoczesny Samorząd. Zarządzanie i Finanse”: – Czy jest argument za tym, żeby samorządy rządziły światem, czy też pozwólmy, żeby świat swoimi rozchwianymi zasadami rządził samorządami? Niestety – odpowiedź na to, jakże fundamentalna dla przyszłego kształtu Polski i jej pozycji w wielkiej rodzinie europejskich krajów leży bynajmniej nie tylko po stronie niemal 50 tysięcy przedstawicieli społeczności lokalnych, wyłonionych w powszechnych wyborach. Do tanga trzeba dwojga – jak mówi stare porzekadło, i ani zmiany sposobu wyłaniania władz samorządowych, ani najróżniejsze inicjatywy aktywizujące owe społeczności do działania (jak choćby tak modne ostatnio budżety partycypacyjne) nie na wiele się zdadzą, dopóki my – Polacy – w sposób tyleż konsekwentny co definitywny nie zmienimy optyki. Póki zamiast „mieszkańcami miast” nie staniemy się tychże miast obywatelami – i członkami lokalnych społeczności zarazem.
Na którym etapie owej transformacji znajduje się przeciętny Kowalski? Wnioski z prezydenckiej debaty nie napawają optymizmem. Jeśli 30 procentowy udział mieszkańców w głosowaniu nad budżetem partycypacyjnym – a taki wynik podał wiceprezydent Wrocławia Maciej Bluj – uznany został za rekordowo wysoki, to daje wiele do myślenia. Jeżeli prezydent Kalisza, Grzegorz Sapiński, przypomniał, że – pomimo zorganizowanej przez niego aktywnej kampanii promującej budżet obywatelski – sukcesem stało się osiągnięcie 18- procentowej frekwencji, to faktycznie jest coś na rzeczy. Wszak frekwencja w pierwszej turze ubiegłorocznych wyborów samorządowych wyniosła przeszło 47 proc. Budżet partycypacyjny nie może być wprawdzie jedynym wyznacznikiem postaw obywatelskich choćby z uwagi na fakt, iż nie w każdym mieście jest on w ogóle potrzebny, jednak pasywność mieszkańców dotyczy nie tylko tego obszaru. Jakże często bowiem – niezależnie,czy chodzi o budowę nowej linii tramwajowej, czy o codzienne sprzątanie po czworonogach – zamiast postawy obywatelskiej wybieramy mentalność klienta w myśl zasady: płacę (podatki) – i wymagam! A jak coś pójdzie nie tak, to przecież i tak winni są ONI. Tyleż wymownym, co alarmującym potwierdzeniem takiego stanu rzeczy powinny stać się słowa prezydenta Nowej Soli – Wadima Tyszkiewicza:
Liczyłem że będę się często spotykał z mieszkańcami, rozmawiał z nimi, wysłuchiwał ich. Później życie to zweryfikowało. Na początku były spotkania w każdym miesiącu, później co kwartał, jeszcze później – co pół roku, w końcu raz w roku. Na te spotkania przychodzi bardzo mało ludzi. Dlaczego? Ja się otworzyłem, ja chciałem z ludźmi rozmawiać.
Pasywność znacznej części mieszkańców polskich miast to tylko jedna strona medalu. Pośród aktywnych mieszkańców prym wiodą nierzadko ci, których głos – mówiąc najdelikatniej – nie jest szczególnie pożądany. – Dlaczego ograniczyłem liczbę spotkań? Ponieważ przychodziło coraz mniej osób, osoby nastawione roszczeniowo albo takie, które „zawsze mają coś do powiedzenia”. Takie osoby na swój sposób są aktywne – stwierdził włodarz Nowej Soli. Zaiste, trudno celniej ocenić to, co dzieje się w setkach czy nawet tysiącach polskich aglomeracji miejskich – tych najmniejszych i tych największych. Katalizatorem aktywności społecznej nad Wisłą i Odrą z reguły jest protest – niezależnie, czy to chodzi o politykę budżetową władz samorządowych, czy o nowy układ urbanistyczny miasta, czy o tak banalne kwestie jak pogodzenie wieczornego i nocnego życia aglomeracji miejskich z prawem mieszkańców do wypoczynku. Zamiast czerpać doświadczenia ze skarbca naszej historii najnowszej, w której aż nadto przykładów dojrzałego porozumienia ponad podziałami, znacznie łatwiej cofnąć się 300 lat wstecz i krzyknąć: – Veto! Po moim trupie! Efekt jest nietrudny do przewidzenia – zamiast rozwoju wygrywa stagnacja, zamiast społeczeństwa obywatelskiego – polaryzacja na „my, mieszkańcy” i „oni, samorząd”.
Jak przełamać ten zgubny trend? Doświadczeniem w tym zakresie mogli służyć uczestnicy debaty. Prezydent Kalisza wskazał na swoje doświadczenia ze wdrażaniem budżetu partycypacyjnego; ubiegłoroczna edycja, jak każde pionierskie przedsięwzięcie, miała pewne istotne mankamenty. – Ludzie (zgłaszający projekty – przyp. KM) niedookreślili miejsc w których dane działanie ma być realizowane; cały czas dyskutuję z mieszkańcami „co poeta miał na myśli” żeby te zwycięskie projekty zrealizować. Zdaniem Grzegorza Sapińskiego, warunkiem skutecznej partycypacji społecznej i zwiększenia udziału mieszkańców w decydowaniu o kwestiach kluczowych dla miasta jest późniejsza konsekwencja w realizacji wypracowanych porozumień. – Partycypacja tylko wtedy jest możliwa, kiedy mieszkańcy zauważą, że faktycznie ich się traktuje podmiotowo, że się liczy z ich głosem – w momencie, kiedy oni na coś zagłosowali co nie jest realizowane zaczynają się zastanawiać jak to wygląda – dodał prezydent Kalisza. Partycypacja powinna łączyć mieszkańców, a nie być przyczyną dalszych podziałów – na ten aspekt zwrócił z kolei uwagę wiceprezydent Wrocławia, wskazując iż w jego mieście największym problemem związanym z budżetami partycypacyjnymi było… rywalizowanie ze sobą projektów zasadniczo tożsamych. Aby takich wpadek uniknąć konieczna jest współpraca projektodawców już na etapie przed sformułowaniem konkursowych pytań – temu między innymi celowi mają służyć laboratoria dla mieszkańców. Niestety, plaga protestów zaczyna już dotykać nawet… projekty wybrane w ramach budżetów partycypacyjnych – wiceprezydent Bluj wskazał przykład tzw. placu muzycznego, która to inicjatywa została niezwłocznie oprotestowana przez lokatorów. Paradoksalnie, w tym szaleństwie też może tkwić pewne rozwiązanie problemu aktywności społecznej; wszak spór pomiędzy samymi mieszkańcami – choć daleko mu do modelowego działania na rzecz dobra wspólnego – i tak odmienia będący przekleństwem społeczności lokalnych paradygmat „my, rządzeni i oni, decydenci”. Teraz już nie będzie takiej wymówki. Niekiedy sprawdzić się może nawet manewr starych kolonijnych wychowawców, którzy największego rozrabiakę obsadzali w roli porządkowego – tak właśnie zadziałał burmistrz Mińska Mazowieckiego Marcin Jakubowski, włączając najbardziej aktywnych protestujących do konkretnych działań w samorządzie. – Na przykład Kancelarie Sprawiedliwości Społecznej włączyłem w system przydziału lokali – podkreślił burmistrz Jakubowski. Jak widać, i wybuchowa substancja może, przy odrobinie starań i pomysłowości stać się paliwem dla miejskiej maszyny – trzeba tylko chcieć…
Aby skutecznie korzystać z przysługującego nam konstytucyjnie prawa do współdecydowaniu o obliczu najbliższej okolicy, powinniśmy uczyć się od podstaw – uważa prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Jego zdaniem wielu ludziom łatwiej głosować za remontem osiedlowego boiska aniżeli budową linii tramwajowej. – Klucz jest w tym, żeby mieszkańcy mieli świadomość że coś od nich zależy – twierdzi prezydent Poznania, tymczasem w przypadku gigantycznej inwestycji o charakterze infrastrukturalnym faktycznie trudno wzbudzić takie poczucie. Doskonałe efekty może przynieść również pokazanie, że nie każda z miejskich inwestycji musi obowiązkowo wiązać się z miliardowym budżetem, kilkuletnim czasem realizacji i dezorganizacją duże części aglomeracji. Kiedy prezydent Jaśkowiak opowiadał o tym, jak w Poznaniu stworzono centrum życia towarzyskiego nad Wartą – „wystarczyło skosić chaszcze, wygładzić teren i postawić toalety” – trudno było zaprzeczyć, że właśnie takich posunięć: szybkich, prostych w realizacji a zarazem rozwiązujących realne problemy i wyzwania powinno być w naszych miastach jak najwięcej. Wtedy również pan Janek z trzeciego piętra i pani Ewa spod czwórki uznają, że jest to projekt na miarę ich możliwości – a biorąc pod uwagę, że kapitał społeczny jest dla miast i gmin najbardziej cenny również pod względem przychodów do magistrackich kas (przychody gmin z tytułu PIT wielokrotnie przewyższają te pochodzące z podatku dochodowego od osób prawnych), uzyskamy wynik in plus również w sprawozdaniach finansowych…
Z drugiej wszakże strony, rozpoczęcie budowy społeczeństwa obywatelskiego od zarządzania wspólnymi funduszami również niesie ze sobą pewne zagrożenia. Budżety gminne nie są wszak workiem bez dna – o czym niewyedukowani mieszkańcy mogą łacno zapomnieć. – Nie ma dyskusji z czego miasto będzie żyło za 10 lat – stwierdził podczas debaty doradca prezydenta Gdańska Tomasz Nadolny, przypominając, ze aspiracje zwłaszcza młodych mieszkańców są niekiedy nieograniczone i dostosowane głównie do ich sposobu postrzegania świata. To akurat święta prawda – skoro przedstawiciele „generacji Y” potrafią domagać się od spółdzielni mieszkaniowej zakupu wartej setki tysięcy aplikacji mobilnej do… płacenia czynszu (sic!), oznacza to jedno: dyskusja o kosztach – a nie tylko wydatkach jak dotychczas – jest po prostu koniecznością. Jeśli, korzystając z dobrodziejstwa, jaki są ściśle limitowane budżety partycypacyjne, nauczymy społeczności lokalne podejmowania finansowych decyzji opartych na poczuciu odpowiedzialności i dalekowzrocznym, perspektywicznym myśleniu w miejsce zaspokajania chwilowych zachcianek – tym łatwiej w niedalekiej przyszłości będziemy mogli włączyć obywateli we współdecydowanie o finansach miasta i gminy, jak to ma miejsce w niektórych krajach zachodniej Europy. I to rola samorządu powinno być umiejętne prowadzenie tej debaty publicznej, ukazywanie perspektyw dalszej aniżeli tylko aktualna transza partycypacyjnego budżetu. I właśnie ta rola – skutecznego arbitra i strażnika finansów publicznych, ale również i samej samorządności – jest pierwszą i podstawową powinnością wyłonionych w powszechnych wyborach przedstawicieli wszystkich mieszkańców. W odniesieniu do 25 lat transformacji tym co jest emanacją społeczeństwa obywatelskiego jest samorząd. Takie zmiany nie mogą być inaugurowane odgórnie – powiedział podczas wspomnianej już grudniowej debaty jej moderator, Maciej Małek. Trudno cokolwiek dodać do tej, jakże trafnej i celnej konstatacji.
Karol Jerzy Mórawski