Jak to z frankiem szwajcarskim było…w Szwajcarii
Rodzimi kredytobiorcy hipoteczni zwani „frankowymi” wyszli na tym niedobrze, choć nie tak źle jak krzyczą, a Szwajcarzy jak to Helweci, jak nie szkodowali sobie zanadto ze słabym, tak i nie szkodują sobie z mocnym frankiem.
Frank i euro
W 2011 roku SNB – bank centralny Szwajcarii powiązał kurs franka z euro narzędziem zwanym w słowniku finansowym „exchange-rate peg”. Chodziło o to, że w zamieszaniu po wspomnianym kryzysie światowym frank stawał się zbyt mocny, więc wydawało się, że potrzebne jest wędzidło.
Umacniał się dlatego, że wielcy biznesu i finansów lubią franka jako bezpieczną przystań dla swych rezerw, doceniając rozsądek i rozwagę każdych kolejnych rządów tego państwa.
Wielki napływ różnych pieniędzy z zagranicy do Szwajcarii wzmógł więc niemożebnie popyt na franka, a jak popyt na nią rośnie, to i waluta krzepy niemożebnej nabiera. To wszakże nie wszystkich cieszy.
Pęczniejące rezerwy walutowe
Wprawdzie kojarzymy Szwajcarię głównie z pięknymi widokami, bankami i zegarkami wartymi fortunę, to jest to kraj przemysłu równie monumentalnego jak tamtejsze Alpy. W relacji do rozmiarów PKB Szwajcaria cieszy się np. największą liczbą olbrzymów korporacyjnych z listy Fortune 500.
Wśród szwajcarskich kolosów o znaczeniu globalnym są m.in. Nestle (żywność), Roche i Novartis (leki), Lindt & Sprüngli oraz Barry Callebaut (czekolada). Najstarsi górale pamiętają, że gdy jeszcze budowaliśmy w Polsce statki, w których więcej było stali niż pomyślunku, to licencje na silniki do nich kupowaliśmy w odciętej od mórz Szwajcarii (Sulzer).
Sprawa drukowania franków i olbrzymich rezerw walutowych, stała się gorącą, wręcz parzącą, kwestią polityczną
Przemysł mało ludnej Szwajcarii sprzedaje głównie za granicą, więc mocny frank był mu bardzo nie na rękę. SNB wziął się zatem za drukowanie nowych partii franków, za które kupował euro. Ponieważ na rynkach finansowych franków przybywało, a euro ubywało, to ku zadowoleniu szwajcarskich eksporterów frank zaczął słabnąć.
W efekcie interwencji szwajcarski bank centralny aż pęczniał od rezerw walutowych. W 2014 r. ich wartość w jego posiadaniu urosła do 480 mld dolarów, co stanowiło równowartość ok. 70 proc. PKB kraju.
Frank zrywa ze słabnącym euro
Zwykłym Helwetom te machinacje nie przypadły do gustu. Obawiali się hiperinflacji, choć w ówczesnych warunkach – jak się okazało – niesłusznie. Tak czy owak, sprawa drukowania franków i olbrzymich rezerw walutowych, stała się gorącą, wręcz parzącą, kwestią polityczną.
Jednak co innego odwiązało franka od euro. W tym samym czasie Europejski Bank Centralny zaczął przymierzać się do uruchomienia własnej „drukarni”, czyli wprowadzenia tzw. luzowania ilościowego (QE). Fury świeżych dostaw euro powodowałyby słabnięcie europejskiej waluty, więc żeby utrzymać proporcję między frankiem a euro SNB musiałby drukować jeszcze więcej franków.
Stało się tak jak stać się miało. W 2014 r. euro osłabło istotnie w relacji do innych głównych walut. W wyniku utrzymywania exchange-rate peg frank szwajcarski stracił do dolara ok. 12 proc.
W styczniu 2015 r. SNB zakończył zatem kilkuletnią więź franka z euro. Kurs waluty szwajcarskiej poszybował pod niebiosa. Polscy „frankowicze” dostawać zaczęli po kieszeni, ale ich koszty to drobiazg w porównaniu z olbrzymi stratami zaskoczonych funduszów hedgingowych. Na rynkach walutowych powstał wielki chaos, a w Polsce płacz tysięcy rodzin.
Realia i relacje gospodarcze nie poddają się gabinetowym manipulacjom o podłożu politycznym. Szacher-macher z kursami walutowym kończy się zawsze gniewem i prawie zawsze – łzami.
Na tle wszystkich innych Szwajcaria jest państwem wzorcowym, przede wszystkim dlatego, że jej królem jest zdrowy rozsądek dzięki, któremu federalizm nie wadzi demokracji bezpośredniej (referenda), rząd centralny jest słaby, prawa nie jest tak dużo niż wszędzie indziej, a kantony rywalizują między sobą podatkami i jakością edukacji.
Nawet jednak w tak dobrze ułożonym kraju zdarzają się ekscesy jak ten z nieudanymi (z definicji) próbami regulowania kursu walut, w tym wypadku franka.
Przypominanie tego nic nie da, ale przypominać zawsze warto.