Jak pośpiech bez pomyślunku brakiem podatku się kończy

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

To już kiedyś cytowałem: cokolwiek czynisz, czyń mądrze i oczekuj końca. Ale to rzymskie przysłowie należałoby wykuć na kamiennych tablicach i wmurować we wszystkich urzędach centralnych, z Sejmem na czele. I Ministerstwem Finansów obok tego czoła. Bo duża część tam działających tylko czyni. Często głupio, a o oczekiwaniu na koniec mowy nie ma.

Mieliśmy oto mieć podatek handlowy. Wprowadzili go kiedyś (niedawno) Węgrzy, dostali po łapach od Komisji Europejskiej i szybciutko się z niego wycofali. Cóż zrobili nasi rządzący? Zamiast przeanalizować casus węgierski, wysondować Brukselę i albo podatku nie wprowadzać, albo wymyślić taką jego konstrukcję, żeby pies z kulawą nogą nie mógł się do niej przyczepić, przepchnęli gniota, który Komisja z radością pochwyciła, przemieliła i odrzuciła.

I to bynajmniej nie koniec. Już wróble na drzewach ćwierkają, że podatek bankowy – który nota bene przynosi budżetowi znacznie mniej, niż różni „specjaliści” gromko obwieszczali – też się Brukseli nie podoba. Został bowiem tak inteligentnie (to ten specyficzny rodzaj inteligencji, zwany raczej cwaniactwem) skonstruowany, żeby nie płaciły go w praktyce SKOK-i. Próg 4 mld aktywów, zastosowany w jednym worku dla małych w sumie kas i dużych banków (odpadła spora część spółdzielczych) powoduje, że płatnikami są praktycznie wyłącznie banki komercyjne.

Twórcy tej daniny nie złamali tak ewidentnie unijnych zasad jak ci od kukułczego jaja podatku handlowego (chociaż jedni i drudzy wykazali się wybitną wiedzą ekonomiczną zapewniając, że oba haracze nie obciążą klientów i dostawców – przeciętnie uzdolniony uczeń gimnazjum doszedłby do przeciwnego wniosku pewnie po minucie). Nie zmienia to faktu, że pełnego rozeznania w zawiłościach brukselskich działań nie mieli. Cóż, europosłowie rządzącej partii za pewno mieli multum innych zajęć, z ustawianiem swoich synów na ciepłych posadkach włącznie.

Na razie jednak „ciemnemu ludowi” dano telewizyjną rozrywkę podobną do tej, jaką otrzymali Polacy w 1976 roku. Otóż mina i słowa ministra Szałamachy, informującego o zawieszeniu podatku handlowego (bezcenna!) jako żywo przypomniała mi wystąpienie premiera Piotra Jaroszewicza 25 czerwca 1976 r., kiedy odwoływał – po ogólnokrajowych strajkach – „Propozycje struktury niektórych zmian w strukturze cen detalicznych oraz zasad rekompensaty skutków tych zmian”, czyli drakońskie podwyżki cen. Historia kołem się toczy…

Przemysław Szubański