Jak będziemy pracować po pandemii?
Dzięki dwójce historyków gospodarczych (Michael Huberman i Chris Minns) wiemy, że 150 lat temu, gdy nabierała tempa rewolucja przemysłowa, różnice w obciążeniu pracą były duże także wśród ówczesnej czołówki świata.
W Zjednoczonym Królestwie, gdzie wszystko się zaczęło i mechanizacja była najpowszechniejsza, przeciętny czas pracy wynosić miał 2755 godzin rocznie, podczas gdy w Belgii bez mała 3500 godzin. W przeliczeniu na 50 tygodni w roku różnica wynosiła aż 15 godzin tygodniowo (55 godzin na Wyspach i 70 godzin w Belgii).
Pierwszy duży spadek czasu pracy nastąpił po I wojnie i Wielkim Kryzysie gospodarczym. W 1938 r. w USA pracowano rocznie jedynie 1756 godzin, a więc tak krótko jak obecnie we Francji w jej wymiarze kodeksowym.
Trendy wyznaczają Niemcy?
Straty, ale też apetyty na lepsze życie były po II wojnie wielkie i większe niż po I wojnie, więc pracowano więcej. Najbardziej przykładali się Niemcy.
W 1951 r., kopiąc fundamenty pod rychły Wirtschafswunder (cud gospodarczy) zasuwali po 2400 godzin rocznie, czyli nieco ponad 200 godzin więcej niż na rok przed wojną.
Pracujemy w Polsce 40 godzin i 30 minut tygodniowo, podczas gdy Niemcy – statystycznie tylko 27 godzin z kilkoma minutami
Jakieś 70 lat temu zaczął się jednak powolny, ale ciągły spadek intensywności pracy. W 2017 r. przeciętny roczny czas pracy w Niemczech wyniósł 1354 godziny (wpływ na to miała reforma rynku pracy i wprowadzenie tzw. mini-jobs za max. 450 € miesięcznie). W Japonii 1738 godzin, w USA 1757 godzin, w Polsce 2028 godzin i w Chinach 2174 godziny.
Wg tych danych, pracujemy w Polsce 40 godzin i 30 minut tygodniowo, podczas gdy Niemcy – statystycznie tylko 27 godzin z kilkoma minutami, co wynika z wielkiej tam liczby zatrudnionych na część etatu, długich urlopów i dużej liczby świąt.
Niewielkie zmiany w czasie pracy po pandemii?
Mamy nadzieję gonić zachodnich sąsiadów w konkurencji PKB na głowę, ale mimo, że harujemy jak woły jest to bardzo trudne. Ich bardziej wyręczają najróżniejsze maszyny i automaty, które zresztą umieją budować najlepiej w świecie.
Do zapamiętania z tych porównań jest przede wszystkim, że w Niemczech statystyczny czas pracy zmniejszył się przez ostatnie 150 lat z 3284 do 1354 godzin, czyli niemal dwuipółkrotnie lub o bez mała 2000 godzin rocznie. To tak jakby każdego dnia w roku dodać pracującym Niemcom 5 i półgodziny dziennie wolnego w porównaniu z ich przodkami.
Warto ich naśladować w stylu i jakości pracy, choć nie umiemy, ale też nie chcemy tego i próbujemy przykryć to pretensjami i kpinami z „Niemiaszków”.
Żaden szybki skok automatyzacji i sztucznej inteligencji nie nastąpi przez co najmniej dekadę, bo to wymaga wydatkowania wielkich kapitałów, a te poszły na ratunek pozamykanych gospodarek i ludzi bez wypłaty
Od miesięcy atakuje nas nawała proroctw odnoszący się do nowego rzekomo ładu, porządku i w ogóle całego świata po tym, gdy uda się już odesłać koronawirusa tam skąd przyszedł. Część z nich dotyczy pracy, której ma być podobno mniej, ma być bardziej zdalna i w ogóle inna.
Potwierdza się przy tym naukowo najrozmaitsze oczywistości znane także dzieciom. Takie np., że ciężka i długa praca to mniej zdrowia i kontuzje, ale po pewnym czasie także duży spadek wydajności.
Przewertowałem kilkanaście prac naukowych na temat potencjalnie rewolucyjnych zmian w rozmiarach i sposobach świadczenia pracy, ale raczej szkoda czasu na ich cytowanie, bo we wnioskach są naiwnie jednostronne.
Wbrew uczonym w mowie i słowie, śmiem twierdzić, że żadnej skokowej zmiany nie będzie. Przez dłuższą „chwilę” (chodzi o chwilę w historii, która trwać może lata cale, więc stąd cudzysłów) pracować będziemy dłużej, żeby nadrobić czas i poniesione straty.
Żaden szybki skok automatyzacji i sztucznej inteligencji nie nastąpi przez co najmniej dekadę, bo to wymaga wydatkowania wielkich kapitałów, a te poszły na ratunek pozamykanych gospodarek i ludzi bez wypłaty.
Nie lubimy raczej jeden drugiego i jedna drugiej, ale w samotności wrogość bliźniemu okazywać jest trudniej, więc z radością wrócimy do biur, żeby było jak dawniej – kilka życzliwych twarzy i bataliony prawdziwych i domniemanych wrogów wokół siebie. To jest nasz naturalny żywioł, nie jest nim własne mieszkanie, w którym głównie śpimy.
Jedną pracę jednak zacytuję, bo jeśli wnioski są trafne, to mogą być praktycznie użyteczne. Powstała oczywiście w Ameryce, a dotyczy dziennego światła w biurach (“Economic implications of access to daylight and views in office buildings from improved productivity”).
Autorzy twierdzą, że praca przy lub blisko okna może zwiększyć zdolności umysłowe pracownika o kilkanaście punktów procentowych. W warunkach amerykańskich może się to przełożyć na roczny wzrost płacy o prawie 12 tysięcy dolarów, czyli o 1000 na miesiąc.
Z użyciem założeń dotyczących liczby osób oddalonych od biurowych okien uznali, że potencjał wzrostu PKB w wyniku przesunięcia pracowników do światła dziennego wynosi w granicach 240 mld- 464 mld dolarów rocznie.
Wchodzenie w dywagacje nt. kosztów przebudowy biur ma mało sensu, bo na szeroką skalę nikt się tego nie podejmie, zwłaszcza w krótkim czasie, ale jeśli już zatrąbią na powrót do „normalnej” pracy, z myślą o własnym zdrowiu i lepszym zarobku szukajcie miejsc przy oknach.