FED nie będzie obniżał stóp procentowych, na razie
Gdy w skromnej salce górskiego hotelu The Jackson Lake Lodge, Jerome Powell – szef wszystkich szefów Fed – przedstawiał racje banku, przybrał „jastrzębi” wyraz twarzy. Ocenił, że inflacja jest nadal zbyt wysoka i oznajmił, że bank centralny USA będzie gotów podnieść stopy, jeśli „będzie to właściwe”.
Dwukrotnie w czasie wystąpienia obiecał wszakże „rozwagę i ostrożność” (Fed will proceeed carefully) opartą na „dostępnych danych”.
Zgodnie z konwencją, ważył słowa, ale w zgodnej ocenie słuchaczy biegłych w odczytywaniu trudnych zdań choćby tylko z ruchu warg, jego słowa oznaczają, że do 19 września, kiedy w Fed dyskutowane będą formalnie następne działania, stopy procentowe Fed nie zostaną podniesione.
Jednocześnie, z pewnością nie pójdą w dół, pozostaną zatem takie, jakie są od lipca tego roku, tj. w przedziale 5,25 proc. – 5,5 proc.
Cel inflacyjny bardzo blisko
Inflacja w USA wyniosła w lipcu 3,2 proc, więc stopy Fed są od niej wyższe o ponad dwa punkty procentowe. Do celu inflacyjnego na wysokości 2 proc. droga jest już niby bardzo krótka. Jednak wygi polityki gospodarczej wiedzą doskonale, że ostatni jej odcinek jest niemal zawsze najtrudniejszy.
Skoro zaanonsowana właśnie postawa Fed była wobec tej wiedzy do przewidzenia, to dlaczego z taką niecierpliwością oczekiwano zjazdu światowej elity bankowości centralnej, akademików i polityków do Jackson Hole w Wyoming, gdzie oddział Fed w Kansas City zorganizował po raz 46 swoje coraz słynniejsze doroczne sympozjum – tym razem po hasłem „Strukturalnych przesunięć w globalnej gospodarce”?
Wierchuszka Fed poruszać się musi między Scyllą możliwości podsycenia inflacji, a Charybdą potencjalnego przyduszenia gospodarki.
Wprawdzie inflacja jest w fazie odwrotu, to są oznaki, że gospodarka amerykańska nie zamierza słabnąć, chociaż rośnie teraz w tempie nieco niższym od linii długotrwałego trendu na wysokości ok. 2 proc. średniorocznie.
Daje jednak do myślenia bezrobocie, uparcie niskie mimo inflacji, więc wobec tej anomalii wzrost może przyspieszyć, podsycając inflację.
Schodzenie z góry inflacji może być bardziej zdradliwe niż wejście na nią
W tym kontekście przewodniczący Powell wskazał, że „zupełnie poważnie nie zamierza rezygnować teraz z możliwości dodatkowej podwyżki (stóp) na wypadek, gdyby odbił wzrost (gospodarczy)” (he is serious about not giving up the extra hike option now given the growth bounce).
Jeśli trzeba zadowolić krytyków z obu stron barykady zajmowanej przez Fed, czyli tych obawiających się skutków zbyt drogiego kredytu i tych niecierpliwie oczekujących uduszenia inflacji, najlepszym wyborem jest środek drogi, tj. utrzymanie status quo i postawa „się zobaczy”. Każdy to niby wie, ale lepiej mieć pewność i stąd to przebieranie nogami przed zjazdem w Jackson Hole.
Ponieważ dolar wciąż niepodzielnie rządzi w globalnym handlu i na rynkach finansowych, ale też wypełnia miliardami skarbce rządów, niecierpliwił się cały świat.
W odróżnieniu od zdarzeń zeszłorocznych, kiedy szef Fed mówił o konieczności walki z inflacją i ścierpienia związanego z tym bólu, a globalne rynki akcji spadły w ciągu kilku dni o ok. 3 proc., w reakcji na obecne wystąpienie pana Powella rynki poszły w drugą stronę.
Na koniec dnia indeksy giełdowe S&P 500 i Dow Jones Industrial Average wzrosły oba o 0,7 proc., a Nasdaq Composite nawet o 0,9 proc.
Zwolennicy tzw. gołębiej polityki krzywią się zapewne na stanowcze zapewnienie Jerome Powella, że nie zamierza zmieniać (podwyższać) dwuprocentowego celu inflacyjnego obowiązującego Fed.
Wtórowała mu Christine Lagarde kierująca Europejskim Bankiem Centralnym, mówiąc podczas lunchu, że „nie zmienia się reguł w połowie drogi, a dobrze zakotwiczone oczekiwania w sprawie (obniżania) inflacji są kluczem do utrzymywania jej w ryzach”.
Najtrafniej podsumowała pierwszy dzień w Jackson Hole cytowana przez The Wall Street Journal główna ekonomistka KPMG Diane Swonk mówiąc po wystąpieniu Powella, że „schodzenie z góry inflacji może być bardziej zdradliwe niż wejście na nią”.