Bankowość i finanse | Wywiad miesiąca | Dla Europy to najlepszy moment na gruntowną przemianę

Bankowość i finanse | Wywiad miesiąca | Dla Europy to najlepszy moment na gruntowną przemianę
Absolwent ekonomii w City College Uniwersytetu Nowojorskiego oraz zarządzania i stosunków interpersonalnych na Uniwersytecie Webster w Wiedniu. Przez blisko 25 lat pracował w Citibanku na stanowisku wiceprezesa oraz stanowiskach kierowniczych, m.in. w filiach tego banku w Japonii, Austrii, Wielkiej Brytanii i Francji. Na początku lat 90-tych zajął się działalnością menedżerską w Polsce. Był niezależnym konsultantem, który uczestniczył w tworzeniu Citibanku w Warszawie. W 1992 r. organizował Bank Rolno-Przemysłowy, a w latach 1993–1994 był dyrektorem generalnym firmy Legler Polonia. Przez cztery lata (1991–1994) był członkiem Rady Nadzorczej Powszechnego Banku Kredytowego (PBK). W latach 1995–2000 był wiceprezesem, a potem prezesem Zarządu Raiffeisen Centrobank w Warszawie. W latach 2000–2010 był prezesem Banku BPH. Od 2010 r. do 2013 r. pracował jako doradca Zarządu Deloitte w Polsce oraz od 2011 r. do 2013 r. zasiadał w Radzie Nadzorczej Alior Banku. Od września 2013 r. pełnił funkcję prezesa Zarządu Banku BGŻ, następnie od 30 kwietnia 2015 r. do 31 sierpnia 2015 r. był prezesem Zarządu Banku BGŻ BNP Paribas. Od 01.09.2015 r. do 30.06.2021 r. pełnił funkcję Przewodniczącego Rady Nadzorczej BNP Paribas Bank Polska S.A. Od 1 lipca 2021 r. objął stanowisko Honorowego Przewodniczącego Rady Nadzorczej BNP Paribas Bank Polska S.A. Od 2020r. jest również Przewodniczącym Rady Fundacji Auschwitz Pledge. Za wybitne osiągnięcia w dziedzinie bankowości w okresie transformacji pan Józef Wancer został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Fot. BNP Paribas
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Żeby się odbić, trzeba solidarnie dążyć ku jakimś celom, a w Unii mamy kłopot z ustaleniem owych nadrzędnych celów dla całej wspólnoty. Żeby cały proces zakończył się sukcesem, UE musi się zmienić od środka, zwłaszcza zaś mentalność jej administracji. Inaczej faktycznie nie damy rady, a dystans do światowej czołówki będzie się sukcesywnie zwiększać – podkreśla Józef Wancer, ekonomista, menedżer i bankowiec, w drugiej części rozmowy z Pawłem Minkiną i Karolem Mórawskim.

Przy lekturze raportu autorstwa Mario Draghiego nasuwa się pytanie, czy Europa przespała ostatnie lata w obszarze nowych kierunków rozwoju? Dogonienie światowych liderów wydaje się być bardzo trudne, jak powinien zatem wyglądać pomysł na Europę?

– Ten raport to wspaniała lektura, aczkolwiek nie uwzględnia wielu kwestii, jak chociażby całego obszaru Europy Środowo-Wschodniej, w tym Polski. Wobec ostrzeżeń, które formułuje były szef EBC, po prostu nie sposób przejść obojętnie. Teraz chodzi o to, by zawarte w tym dokumencie postulaty w odpowiedni sposób zaadresować, a w konsekwencji zmienić optykę w wielu kwestiach. Kluczowym zaniepokojeniem Draghiego jest chroniczny brak sprawczości i skuteczności Europy w zakresie gospodarczej konkurencyjności wobec innych rynków świata, a szczególnie USA.

Jednym z problemów jest choćby podejście do rewolucji technologicznej, która wciąż budzi pewne obawy i niepokoje społeczne. Rządy państw uczyniły zbyt mało, by wytłumaczyć swym obywatelom, że mamy do czynienia z pewnym procesem historycznym, tyleż nieuniknionym, co generującym zarówno wyzwania, jak i szanse. W konsekwencji bardzo dużo inwestować w siebie muszą zarówno instytucje, jak i zwykli ludzie, gdyż poziom kompetencji – w tym oczywiście cyfrowych, ale nie tylko – determinować będzie naszą pozycję na rynku pracy, a co za tym idzie w społeczeństwie. Przy czym nie mówię tu, że wszyscy powinni zgłębiać fachową wiedzę na temat IT, myślę raczej o pewnej świadomości, podobnie jak w ochronie zdrowia. Nie każdy będzie lekarzem, ale dobrze by było, gdyby każdy miał świadomość odnośnie swego stanu zdrowia, również po to, by je monitorować na bieżąco, a nie tylko chodzić do lekarza w następstwie choroby.

Świadomość obywateli USA w zakresie gospodarki cyfrowej jest bardzo wysoka, ludzie są otwarci na zmiany technologiczne, co zachęca do eksperymentowania i w konsekwencji napędza rozwój. Podobna otwartość na innowacje jest w Chinach, choć tam akurat jest ona odgórnie wymuszana, do tego wyścigu dołączają inne państwa, jak choćby Indie. Tymczasem Europa żyje własnymi problemami, rozwiązywaniem napięć pomiędzy poszczególnymi członkami UE, zamiast wykorzystać niepowtarzalną szansę, by jako całość stać się potęgą ekonomiczną. Dlatego coraz bardziej odstajemy od cyfrowych liderów – i mówię to w kontekście europejskim, a nie tylko polskim. Brak przełomowych zmian mentalnościowych u przywódców politycznych, biznesowych oraz akademickich, które – wszystkie razem – powinny dostarczyć obywatelom Europy efektywnych bodźców do dynamicznego rozwoju.

Europejscy liderzy biznesu również powiększają zapóźnienie względem reszty świata. Wystarczy wspomnieć o takich firmach, jak Siemens, VW czy Nokia, które jeszcze niedawno wyznaczały trendy, a dziś albo zostały wyeliminowane z gry, albo są cieniem własnej potęgi. To siłą rzeczy przekłada się na sytuację polityczną, jako że te dwa obszary są jak naczynia połączone…

– Mamy do czynienia z efektem niezrozumienia skali zmian, jakie dokonują się w globalnej gospodarce wskutek cyfryzacji. Firmy niemieckie czy francuskie długo wychodziły z założenia, że chcąc powiększać konkurencyjność, wystarczy stosować dotychczasowe schematy i wpasowywać je w nowe ramy. Innymi słowy, wystarczy kupić fabrykę w kraju, gdzie ceny pracy są konkurencyjne, by zwiększyć przewagę rynkową, jak to przed laty uczynił VW w przypadku Skody czy nieco później Renault z Dacią. Tyle że we współczesnym świecie takie podejście nie daje wystarczającego przełożenia na sukces, ponieważ Chiny są w stanie dostarczyć pojazdy o porównywalnej jakości i w konkurencyjnej cenie.

Pewne strategie się zdezaktualizowały i ich kontynuacja prowadzi do takich rezultatów, jakie właśnie obserwujemy. Przyszłość wymaga wdrożenia nowoczesnych modeli biznesu i pracy, wręcz wymusza takie działania. A to jest możliwe tylko z wejściem na rynek młodych i technologicznie skalibrowanych liderów, którzy znając przeszłość, nie boją się wyzwań przyszłości. I to oni w końcu wymuszą na politykach racjonalne podejście do regulacji świata biznesu. Świata, w którym człowiek będzie zawsze nadrzędny w stosunku do technologii, a siła wartości homo sapiens będzie niezniszczalną latarnią przewodnią ludzkości.

Czy w takim razie Europa ma szansę, by znaleźć własne miejsce w nowym, globalnym rozdaniu?

– Uważam, że teraz nadszedł optymalny moment na taką przemianę, a wszystkie te kryzysy, które się skumulowały, mogą nam w tym istotnie pomóc. Z europejską gospodarką jest podobnie jak w przypadku wychodzenia z uzależnień, gdzie z reguły największą skuteczność odnotowujemy wówczas, kiedy uzależniony jest na dnie i ma największą motywację, by rzucić nałóg. Dziś jak na dłoni widzimy jej fatalną kondycję, nabieramy też motywacji, by nie tkwić w marazmie. To jednak dopiero połowa sukcesu, żeby się odbić, trzeba solidarnie dążyć ku jakimś celom, a w Unii mamy kłopot z ustaleniem owych nadrzędnych celów dla wszystkich jej członków. Żeby cały proces zakończył się sukcesem, UE musi się zmienić od środka, zwłaszcza zaś mentalność jej administracji. Inaczej faktycznie nie damy rady, a dystans do światowej czołówki będzie się sukcesywnie zwiększać.

Nierzadko słychać opinię, że Europa jest przeregulowana. Czy, biorąc pod uwagę tak zmiany technologiczne, jak i możliwe konsekwencje prezydentury Donalda Trumpa, w szczególności mam na myśli odwilż regulacyjną w USA, Europę czeka zmiana myślenia np. w kwestii regulacji ESG czy technologicznej?

– Z jednej strony jesteśmy bardziej gotowi na deregulację niż jeszcze kilka lat temu, z drugiej za bardzo spolaryzowani, żeby to zrobić sprawnie. Sprawczość i skuteczność zawsze są tymi dwoma elementami, które powinny iść w parze. Nadmierna, a nawet destruktywna biurokracja wszystkim doskwiera, ale nie na tyle, aby wymusić na politykach i rządowej administracji skuteczne zmiany. Trzeba mentalnościowo chcieć owe zmiany wdrożyć, a potem otoczyć się profesjonalistami, którzy potrafią je zdefiniować i w końcu przeprowadzić.

Nierzadko nie jesteśmy w stanie wykazać owej skuteczności, ponieważ często poszczególne kraje narzucały sobie znacznie silniejsze ograniczenia niż te, wymagane na poziomie europejskim. Przykładem mogą być liczne przepisy determinujące funkcjonowanie sektora bankowego w Polsce, wychodzące znacznie poza to, co wynikało z dyrektyw. Potem dochodzi do takich sytuacji, jak z kredytami frankowymi; ze wszystkich państw UE, w których ten produkt funkcjonował, tylko w Polsce stał się on zarzewiem tak poważnego sporu. Jedynie w warunkach polskich zabrakło wspólnego stanowiska wszystkich interesariuszy, poczynając od administracji publicznej poprzez nadzór i rynek finansowy, kończąc na samych kredytobiorcach, by uregulować tę kwestie systemowo w sposób kompleksowy. Każdy miał własne priorytety, w efekcie wypracowanie rozwiązania na miarę tego, jakie przyjęto w USA po kryzysie spowodowanym upadkiem Lehman Brothers, nie jest w polskich realiach możliwe. Skoro jako naród jesteśmy rozdarci od środka, to co mówić o całej Unii?

Skoro wspomniał pan o frankach, to warto przypomnieć, iż nadmierne zorientowanie na bezpieczeństwo biernego uczestnika obrotu gospodarczego: konsumenta, lokatora, indywidualnego kredytobiorcę itp. wpływa na obniżenie konkurencyjności unijnej gospodarki. Jak znaleźć wyważenie pomiędzy słuszną ideą ochrony tych grup jako słabszych stron umowy a generalną zasadą traktowania gospodarki – niczym Norwidowskiej Ojczyzny –jako „wielkiego, zbiorowego obowiązku”, w związku z którym nie można żadnej grupy interesariuszy zwalniać a priori z odpowiedzialności za podejmowane decyzje i ich późniejsze skutki?

– Dla mnie jest to przede wszystkim kwestia fundamentalnych wartości. Doskonale wiemy, że sprawcami przestępstw nie są państwa czy instytucje, tylko ludzie, którzy mogą posługiwać się tymi instytucjami w dobrym lub złym celu. Bez kształtowania odpowiedniego kodeksu moralnego u ludzi, bez uświadomienia potrzeby odpowiedzialności nie sposób liczyć na to, że nie będzie dochodziło do powszechnego naginania i nadużywania prawa w czyimś partykularnym interesie.

Niestety, nasze poczucie odpowiedzialności nie zawsze idzie w parze z tym, czego się domagamy. Podam tylko jeden przykład: w czasach, kiedy sprawowałem funkcję prezesa BPH, udzielaliśmy kredytów frankowych. Wspierali nas w tym prawnicy, również z zewnętrznych kancelarii, bank przechodził też kolejne kontrole GINB czy KNF, i nikt nie kwestionował prawidłowości działania. Nagle po latach wyszukiwane są nieprawidłowości, formułowane zarzuty o nieuczciwe praktyki rynkowe względem konsumentów. Pod tym wpływem sukcesywnie zmienia się orzecznictwo sądów, jeszcze do niedawna wygrywały banki, dziś sytuacja odwróciła się o 180 stopni i 99% wyroków zapada na korzyść kredytobiorców.

Osobiście uważam, że każdy ponosi jakąś część odpowiedzialności za to, że doszło do takiej sytuacji. Mamy wszak do czynienia z sektorem nadzorowanym, produkt bankowy to nie telewizor, który może być sprzedawany nawet na targowisku. Skoro organy nadzoru finansowego czy ochrony konsumenta przez szereg lat nie dopatrywały się nieprawidłowości w tych umowach, po czym nagle następuje tak diametralny zwrot, to mamy do czynienia z naruszeniem zaufania do stosunków umownych, ale i instytucji publicznych. I nie chodzi tu tylko o franki, raczej o generalną zasadę dotyczącą wszystkich sfer życia gospodarczego. Przecież przeciętny konsument nie musi znać się na tworzeniu umów kredytowych, tak jak nie musi znać konstrukcji telewizora czy laptopa. Rzecz w tym, że dopiero teraz, gdy sądy zatykają się sprawami frankowymi, pojawiła się refleksja, by tę kwestię uregulować w sposób kompleksowy.

Problem w tym, że mechanizm, wytestowany przez kancelarie w związku z portfelami frankowymi zaczyna żyć własnym życiem, dziś co i rusz słyszymy o próbach czy to kwestionowania zobowiązań bazujących na WIBOR, czy też podważania kredytów gotówkowych, celem wywalczenia tzw. sankcji kredytu darmowego za drobne, formalne uchybienia, nie skutkujące żadnym pokrzywdzeniem klienta. O ile w przypadku franków banki zawiązały rezerwy na pokrycie ewentualnego ryzyka prawnego, to trudno się spodziewać, by każdy produkt kierowany do klienta indywidualnego był traktowany jako szczególnie ryzykowny. Dlatego tak ważne jest wypracowywanie zawczasu odpowiednich rozwiązań, które ograniczą możliwość instrumentalnego wykorzystywania prawa przez podmioty mające w tym swój cel biznesowy.

Nie kwestionując karygodnych działań kancelarii odszkodowawczych, trzeba podkreślić, że ich propaganda trafia na podatny grunt, co jest konsekwencją malejącego poczucia odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Czy mamy szansę na powrót do uniwersalnego podejścia odpowiedzialności za swoje czyny? Zwłaszcza że obecna nonszalancja i dezynwoltura sprzyja też rozwojowi populizmu politycznego – człowiek odpowiedzialny raczej nie będzie wybierał polityka, który obiecuje gruszki na wierzbie…

– Poziom ryzyka, jaki są w stanie zaakceptować poszczególni ludzie, jak i całe społeczeństwa, zależy od wielu czynników. Migranci z Afryki są gotowi podjąć olbrzymie ryzyko przeprawy przez morze na pontonie, bo perspektywą jest istotna poprawa sytuacji życiowej, podczas gdy obecny ich status nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Generalnie jednak każdy człowiek po pewnym ustabilizowaniu się i zaspokojeniu określonych oczekiwań zmierza w stronę równowagi, i tu upatrywałbym źródła niebywałej nadziei i optymizmu.

Posłużę się przykładem: perspektywa zwolnień grupowych w związku z postępującą robotyzacją spędza sen z oczu pracownikom, nawet w takich gigantach technologicznych jak Meta Platforms czy X Technologies, gdzie również mamy do czynienia z kompresją etatów. Ważne jest, by w takich przypadkach zarządzający firmą przygotowali ludzi na dokonujące się zmiany, tak by ułatwić im zachowanie równowagi psychicznej i nie doprowadzić do paraliżu decyzyjnego czy frustracji. Wtedy istnieje duża szansa, że ci wszyscy ludzie na nowo odnajdą się na rynku pracy. Musimy robić wszystko, co możliwe, żeby promować racjonalne, realistyczne myślenie. Dopóki będziemy pozwalać emocjom powodować sobą, trudno mówić o długofalowej strategii. Emocje powinny iść ramię w ramię z racjonalną kalkulacją. Dlatego mamy i serce, i głowę, aby dotrzeć do punktu psychicznej równowagi.

Jak zatem powinniśmy kształtować racjonalne i odpowiedzialne zachowania na poziomie indywidualnym, by stały się później standardem społecznym?

– Odpowiedź jest prosta: edukacja i inwestowanie w siebie. W pierwszej kolejności edukacja, bo przecież nie można oczekiwać od człowieka w wieku 30 czy 40 lat, że zacznie się odpowiedzialnie zachowywać, skoro wcześniej nikt mu tego nie uświadomił i od niego nie wymagał. Oczywiście kształtowanie tego podejścia musi iść w parze z rozwojem umysłowym dziecka i być dostosowane do jego kolejnych etapów, podobnie jak nie może być ograniczone jedynie do sfery ekonomicznej czy finansowej. Musimy pokazywać, jak kształtować odpowiedzialne relacje w rodzinie, w kontaktach między rodzicami a dziećmi czy między rodzeństwem, wreszcie w przedszkolu czy szkole. Takie działania, realizowane w sposób konsekwentny i długofalowy, pozwalają budować społeczny sens odpowiedzialności i jej potrzebę, także w warunkach rynku finansowego czy szerzej – gospodarki. Wówczas łatwiej się przygotować do zjawisk, które wydają się niekiedy ryzykowne i niebezpieczne, jak digitalizacja czy rozwój AI. Pamiętajmy jednak, że właściwe postawy znacznie trudniej kreować przy obecnym braku autorytetów, zarówno w skali globalnej, jak i w poszczególnych krajach czy regionach.

Wydawałoby się, że kryzysy powinny wykreować takich liderów…

– Wcześniej czy później to powinno nastąpić. Na swój sposób takim liderem jest dziś dla niektórych Donald Trump, który – niezależnie od realnie prowadzonej polityki – stawia na wizerunek silnego człowieka na trudne czasy. To jeden z powodów, dla których populizm obecnie wygrywa – skoro dotychczas rządzący nie są w stanie wykazać się decyzyjnością, to społeczeństwa szukają jej poza dotychczasowym mainstreamem. Imposybilizm dotychczasowych kadr politycznych jest w tym kontekście największym sojusznikiem populistów, nie tylko w USA. Ci, którzy są liderami owego populizmu wiedzą, gdzie dotrzeć i z jakim przesłaniem, jakim słownictwem się posługiwać i jakie zachowania wyborca uzna za stosowne. Nie wolno jednak lekceważyć negatywnych konsekwencji zachowań i działań potencjalnych autokratów, tych za silnych na trudne czasy. Ci przywódcy często, niestety, działają wbrew standardowym wartościom człowieka, co może łatwo i szybko doprowadzić do rozkładu tkanki człowieczeństwa. Sztuczna inteligencja, na przykład, może stać się groźnym narzędziem w rękach ludzi, którzy wykazują mały poziom inteligencji emocjonalnej.

Obok imposybilizmu pożywką dla populistycznych nastrojów jest ignorowanie przez dotychczasowy polityczny mainstream potrzeb określonych grup społecznych czy gospodarczych, niebędących w forpoczcie zmian. Jeśli przedsiębiorca dochodzi swoich roszczeń od nierzetelnego dłużnika przed sądem przez wiele lat, a i to nie zawsze z sukcesem, to trudno się dziwić, że ataki na wymiar sprawiedliwości trafiały na podatny grunt…

– To prawda, co widać choćby w realiach polskiej transformacji ustrojowej. Przez te 30 lat udało się osiągnąć naprawdę dużo, rzecz w tym, że pewną ceną było niedostrzeżenie rozwarstwienia społecznego i ekonomicznego. Dominowało ogólne myślenie, które legło u podstaw tzw. planu Balcerowicza, że zmiany gospodarcze, niczym rosa, będą spływać ze szczytów na sam dół, zatem w sposób naturalny wszyscy powinni w nich partycypować. Dziś wiemy, że takie myślenie było sporym uproszczeniem, pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, iż podobny błąd popełniono w innych gospodarkach, choćby amerykańskiej. Liczono, że globalizacja przyczyni się do ograniczenia nierówności społecznych, co, jak wiemy, się nie sprawdziło. Stąd postulaty Donalda Trumpa odnośnie wprowadzenia ceł zyskują taką popularność, gdyż wydają się proste i są zrozumiałe dla większości. Nad tym, czy są też skuteczne i jakie konsekwencje przyniosą w dalszej perspektywie, wielu się już nie zastanawia. Tymczasem we współczesnym, globalizującym się świecie izolacja jest najprostszym sposobem na wykluczenie się z gry. Ameryka bez świata przestaje być Ameryką.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK