Bankowość i Finanse | System Finansowy | Żaden bank sam sobie nie poradzi z ryzykiem systemowym

Bankowość i Finanse | System Finansowy | Żaden bank sam sobie nie poradzi z ryzykiem systemowym
Źródło: Stock Adobe, Vlad Kochelaevskiy
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Podważanie długoterminowych umów między konsumentami a bankami to największe zagrożenie dla stabilności polskiego systemu finansowego. Ma ono przyzwolenie społeczne. Trzeba je przerwać. To obowiązek państwa. Eksperci Europejskiego Kongresu Finansowego radzą, od czego zacząć – podkreślają prof. dr hab. Leszek Pawłowicz, koordynator EKF, i Marta Penczar, dyrektor EKF Research. Rozmawiał z nimi Jacek Ramotowski.

prof. dr hab. Leszek Pawłowiczprof. dr hab. Leszek Pawłowicz

Marta PenczarMarta Penczar

Frankowicze dadzą jeszcze w kość bankom, ale banki sobie poradzą, prawda?

Leszek Pawłowicz: Pojedyncze banki z ryzykiem systemowym sobie nie poradzą.

Czyli frankowicze to ryzyko systemowe?

Leszek Pawłowicz: Usystematyzujmy. Zewnętrzne uwarunkowania niosą ze sobą ryzyka o charakterze geopolitycznym dla polskiego sektora bankowego, bo jesteśmy państwem przyfrontowym. Na te egzogeniczne czynniki większego wpływu nie mamy. Czynniki endogeniczne dzielą się na dwie grupy – ryzyka prawne i ekonomiczne. Obecnie najbardziej istotne dla sektora bankowego są ryzyka prawne i właśnie z nich wynikają ryzyka systemowe. Te podzieliłbym na ex post, czyli te, które się już zmaterializowały, jak ryzyko kursowe i ryzyka związane z ochroną praw konsumenta, wyrokami TSUE, oraz na ryzyka prawne ex ante, czyli takie, które nas czekają w przyszłości, jeśli nic nie będziemy robili.

Kredyty we frankach to największe ryzyko z tych z przeszłości?

Leszek Pawłowicz: Tak. Zmaterializowało się w postaci ryzyka kursowego i obciążyło klientów banków nadspodziewanymi stratami. Ryzyka kursowego można było się spodziewać, ale po decyzji szwajcarskiego banku centralnego SNB ze stycznia 2015 r. okazało się znacznie wyższe. To była sytuacja, którą w ekonomii nazywa się stratami katastroficznymi. Ktoś, kto wziął kredyt na pół miliona złotych, miał do spłacenia milion. W latach 2006–2008 większość banków udzielała ochoczo kredytów we frankach; do 2006 r., do czasu rekomendacji Komisji Nadzoru Bankowego autorstwa Wojciecha Kwaśniaka, szacowały nawet, że zdolność kredytowa we frankach jest wyższa niż w złotych. Niektóre banki, które tych kredytów nie udzielały, jak Bank Pekao kierowany przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, traciły rynek.

Kredyty te były intratne również z powodu systemu motywacji, a politycy mówili, że nie można łamać wolności obywatelskich i zabronić udzielania tych kredytów. Gdy frank kosztował 2 zł najśmielsze prognozy zmian kursowych sięgały 3,7 zł i nikt nie przewidywał, że będzie gorzej. Kiedy ryzyko się zmaterializowało, trzeba było uznać te katastroficzne straty za ryzyko systemowe i rozwiązywać je tak, jak się rozwiązuje problemy ryzyka systemowego.

Czyli?

Leszek Pawłowicz: Poprzez regulacje prawne, ustawowe. Szacowane straty z tytułu ryzyka prawnego na 100 mld zł to połowa kapitałów własnych sektora bankowego w Polsce i takie straty tworzą oczywiste ryzyko systemowe. Bez względu na ostatni czy poprzedni wyrok TSUE sytuacja już znacznie wcześniejszej wymagała regulacji ustawowej i nadal jej wymaga. Spieramy się o interpretację wyroku TSUE, o to czy dobrze, czy źle były zadawane pytania, lecz to jest kwestia drugorzędna. Pierwszorzędną jest niespodziewany wzrost kursu, który spowodował straty katastroficzne, nieprzewidywalne.

Nie wierzy pan, że wyjściem są w tej sytuacji ugody?

Leszek Pawłowicz: Nie wierzę. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, które sobie z ryzykiem systemowym nie poradziło. Węgrzy sobie z tym poradzili, tuż przed zmianą skokową kursu, a my nie, choć prób było kilka. Jeśli nie będzie rozwiązań prawnych na poziomie ustawy, to sobie z tym dalej nie poradzimy i nicnierobienie, zwlekanie jest największym błędem. Powinna być respektowana zasada, że ci, którzy podjęli ryzyko kursowe, nie powinni mieć lepszych warunków kredytowania, niż ci, którzy go nie podjęli, żeby mniej odpowiedzialni nie znaleźli się w lepszej sytuacji. Nie ma tylu ugód, by przełamać ryzyko systemowe. Nie ma innego rozwiązania niż ustawowe.

Na czym miałoby ono polegać?

Leszek Pawłowicz: Ustawa mówiłaby bardzo prosto – jeśli nie zawrzesz z klientem ugody w ciągu – powiedzmy – trzech miesięcy, to obowiązkowo obowiązuje umowa, która jest załącznikiem do ustawy. Ustawa nakłada obowiązek zawarcia ugody w określonym terminie, a jeśli nie zostanie ona zawarta, to z mocy prawa wchodzi ugoda na warunkach przewidywanych przez ustawę. Ta ugoda nie daje frankowiczom lepszych warunków, niż mają ci, którzy zaciągnęli kredyty w złotych.

Banki w zawieranych ugodach już dają frankowiczom znacznie lepsze warunki niż komuś, komu udzieliły kiedyś kredytu w złotych lub udzielają go teraz.

Leszek Pawłowicz: Dlatego ugoda powinna być załącznikiem do ustawy. Bo jeśli złamiemy zasadę, że bardziej odpowiedzialni nie tracą, to będziemy mieli konsekwencje na długie lata i bardzo na tym ucierpi wiarygodność polskiego ustawodawstwa, regulacji i kraju. Podobnie było w przypadku sprzedaży Credit Suisse, na której akcjonariusze stracili mniej niż nabywcy coco bonds, co spowoduje wieloletnie spory sądowe i utratę wiarygodności Szwajcarii. Dlatego porównywalne potraktowanie frankowiczów jak złotówkowiczów jest czerwoną linią, inaczej podważymy wiarygodność systemu prawnego. Banki robią teraz wszystko, żeby wyjść z sytuacji trochę lepiej, gdyż umowy są masowo unieważniane. Konsekwencje unieważniania umów mogą być takie, że kredyt był w ogóle darmowy. Więc niekiedy banki oferują frankowiczom warunki lepsze niż mieli kredytobiorcy złotowi. Świadczy to także o tym, że żaden pojedynczy bank nie jest w stanie przewalczyć ryzyka systemowego. To droga donikąd.

Coraz więcej zagrożeń dla banków jest niezwiązanych z funkcjonowaniem banku. Kiedyś martwiliśmy się o jakość kredytów, o różnego rodzaju ryzyka, którymi powinny zarządzać banki. Dziś ryzyka są związane z sytuacją geopolityczną, ale też są niezwiązane z sytuacją banku. Wśród nich coraz większe znacznie mają ryzyka polityczne. Na przykład są wakacje kredytowe. Ich wprowadzenie było zupełnie niezależne od banków, lecz od decyzji politycznych.

Zabłądziliśmy na dobre? Jakie ryzyka czają się na horyzoncie? Ex ante.

Leszek Pawłowicz: Unieważnianie umów frankowych jest elementem zjawiska znacznie szerszego niż tylko materializacja ryzyka kursowego. Pokazuje ryzyko, jakie dotyczy umów zawieranych w ogóle. Pomyślmy, co będzie za 10–15 lat z umowami, które zostały zawarte dziś. Przecież w przyszłości może się stać coś, czego nie przewidzimy. Jeśli ktokolwiek miałby pożyczać własne pieniądze, to by ich nie pożyczał w takich warunkach. Gdyby pomyśleć o horyzoncie spłaty tych kredytów, racjonalne byłoby ich zastopowanie. Ale systemy motywacyjne każą myśleć w krótkim terminie i dlatego umowy o kredyt hipoteczny są zawierane. Gdyby kwestie umów frankowych sprowadzały się tylko do ryzyka kursowego, można byłoby to przeboleć, ale dotyczą w ogóle wiarygodności zawieranych umów. Pokazują, jak łatwo jest podważyć umowę, obojętnie czy jest to ryzyko kursowe, czy ryzyko stopy procentowej. Największe ryzyko polega na tym, że każda umowa może być naruszona, co niszczy wiarygodność jakichkolwiek umów.

A jeśli tak będzie, to nastąpi destabilizacja systemu finansowego?

Marta Penczar: Największe zagrożenie dla stabilności systemu finansowego to właśnie problemy związane z niepodważalnością umów. Tak jednoznacznie wskazali eksperci EKF w tegorocznym badaniu. Ostatnio coraz częściej pojawia się zagrożenie dla banków, polegające na tym, że kredytobiorcy chcą podważać umowy kredytowe w złotych, oparte na wskaźniku WIBOR. To jest trochę mylące i nie dotyka sedna problemów. Problemem wcale nie jest to, że ktoś podważyłby umowę w związku z nieprawidłowością WIBOR-u. Realnym zagrożeniem jest to, że klienci chcą po prostu podważać umowy. Każdy, kto pamięta, jak rozgrywała się sprawa frankowiczów, przypomni sobie, że nie od razu „złotym strzałem” była abuzywność klauzuli w zakresie kursu walutowego. Było kilka przymiarek do tego, w co uderzyć i kilka razy próbowano trafić. Teraz w sprawie WIBOR-u dość szybko zareagował nadzorca, który powiedział, że przeprowadził test reprezentatywności. Realnym zagrożeniem dla banków jest to, że będą dalsze próby podważania umów.

Może konsumenci czuli się za bardzo skubani przez banki, a teraz widzą, że prawo coraz lepiej ich chroni, więc są żądni odwetu?

Marta Penczar: Jestem zwolenniczką ochrony konsumenta, ale nie wykorzystywania przez konsumenta działań nieetycznych, polegających na poszukiwaniu sposobu na podważenie umowy. To nie jest dobre także w sensie społecznym. Takie działania często sprowadzają się do szukania sposobu, żeby kogoś przechytrzyć i więcej zyskać. Po przeciwnej stronie są deponenci i inni klienci narażeni na koszty tego, że ktoś zyskał. Trzeba przerwać przyzwolenie społeczne na to, żeby długoterminowe umowy można było podważać. Prezesi banków mówią wprost o ryzyku produktów długoterminowych, bo jeśli jest przyzwolenie na podważanie umów, jakaś przyczyna zawsze się znajdzie, a jaka – to już kwestia drugorzędna.

Jakie ryzyka, prócz dopuszczenia przyzwolenia społecznego na podważanie umów, wynikają dla systemu finansowego z opieszałości państwa lub też z jego działań?

Marta Penczar: Coraz więcej zagrożeń dla banków jest niezwiązanych z funkcjonowaniem banku. Kiedyś martwiliśmy się o jakość kredytów, o różnego rodzaju ryzyka, którymi powinny zarządzać banki. Dziś ryzyka są związane z sytuacją geopolityczną, ale też są niezwiązane z sytuacją banku. Wśród nich coraz większe znacznie mają ryzyka polityczne. Na przykład są wakacje kredytowe. Ich wprowadzenie było zupełnie niezależne od banków, lecz od decyzji politycznych. Okazuje się, że najlepiej zarządzany i najbardziej bezpieczny i stabilny bank nie może faktycznie zarządzać ryzykami, które mają bezpośredni wpływ na jego wynik, bo zależy on nie od jakości zarządzania.

Państwo w takim razie nie tylko nie sprzyja mitygowaniu ryzyk, ale je kreuje poprzez decyzje polityczne lub zaniedbania?

Leszek Pawłowicz: Zaniedbaniem jest także nicnierobienie po stronie banku centralnego. Tak jest w przypadku ryzyka stopy procentowej i nowego wskaźnika referencyjnego, bo powinny one leżeć jak najbardziej w kompetencji NBP, którego prezes jest szefem Komitetu Stabilności Finansowej. We wszystkich krajach (poza Szwajcarią), które wprowadzają nowe wskaźniki referencyjne zamiast -IBOR-ów, administratorem tego procesu jest bank centralny. To ma duży wpływ na wiarygodność, bo gdyby przyszło do kwestionowania wskaźnika przed sądem, podważanie czegoś, czym administruje bank centralny, jest znacznie trudniejsze. Dlatego gdyby NBP był administratorem nowego wskaźnika, wyglądałoby to dużo bardziej wiarygodnie. Kwestia wszystkich tych ryzyk jest związana z niszczeniem wiarygodności ekonomicznej kraju. Badania, którymi zajmuje się prof. Jerzy Hausner, podkreślają, że jest to kwestia kluczowa.

Co można zrobić, żeby te przyszłe ryzyka mitygować?

Leszek Pawłowicz: Jednym z filarów mitygowania ryzyk ex ante jest wystandaryzowana umowa kredytu hipotecznego dla tych, którzy po raz pierwszy kupują mieszkanie w celu zaspokojenia swoich potrzeb. Nad taką umową pracuje Klub Odpowiedzialnych Finansów przy EKF razem z bankami i prawnikami. Ogłosiliśmy w tej sprawie rekomendację EKF. Tę rekomendowaną wystandaryzowaną umowę chcemy przekazać do zaopiniowania kilku instytucjom (Izbie Cywilnej Sądu Najwyższego, Komisji Nadzoru Finansowego, Urzędowi Ochrony Konsumenta i Konkurencji oraz Rzecznikowi Finansowemu), żeby powiedzieli, co jest w niej źle, co jest do poprawy, co stwarza ryzyka abuzywności i zagrożenia dla konsumenta. Nie chcemy przez to, żeby był jeden wzór umowy kredytu mieszkaniowego dla ludności, ale żeby był pewien wzorzec, a bank może zawierać umowę na jakiejkolwiek innej platformie, na swoje ryzyko. Podważanie przez symbolicznego sędziego umowy, która ma pozytywną opinię SN, KNF i innych instytucji, jest bliskie zeru. Dawałoby to większą stabilność funkcjonowania banku w dłuższym terminie i na tym polega sens tej standardowej umowy.

Czy poza ryzykami prawnymi polskie banki stoją także w obliczu ryzyk ekonomicznych?

Leszek Pawłowicz: Konsensus prognoz makroekonomicznych EKF zawiera opinie dotyczące ekonomicznych zagrożeń, czyli ryzyk dla sektora bankowego. Największe ryzyka ekonomiczne dla banków są pochodną bałaganu prawnego powodującego wysokie rezerwy na ryzyko prawne oraz błędnych regulacji, jak podatek bankowy, który nie dotyczy obligacji skarbowych. Ta nieetyczna ścieżka opodatkowania powoduje zniekształcenie struktury aktywów w polskim sektorze bankowym. W ten sposób mechanizm alokacji kapitału, a w Polsce głównie dokonywany jest przez banki, jest wypaczony. To powoduje, że stopa zwrotu z kapitału jest poniżej kosztu kapitału, więc żaden inwestor nie kupi akcji banków, żeby podwyższyć ich kapitał. Taki jest przypadek VeloBanku. Zobaczymy, czy znajdzie się na niego chętny inwestor prywatny, bo jeśli będzie to inwestor państwowy, zwiększa to nacjonalizację sektora bankowego w Polsce.

Jeśli nie będzie rozwiązań prawnych na poziomie ustawy, to sobie z tym dalej nie poradzimy i nicnierobienie, zwlekanie jest największym błędem. Powinna być respektowana zasada, że ci, którzy podjęli ryzyko kursowe, nie powinni mieć lepszych warunków kredytowania, niż ci, którzy go nie podjęli, żeby mniej odpowiedzialni nie znaleźli się w lepszej sytuacji. Nie ma tylu ugód, by przełamać ryzyko systemowe.

Co będzie, gdy ryzyka ekonomiczne się zmaterializują?

Leszek Pawłowicz: Jako największe ryzyko ekonomiczne dla sektora bankowego widzę to, że jego rola w gospodarce spada, bo spada relacja udzielanych przez banki kredytów do PKB, aktywów do PKB, przy nadmiernym udziale obligacji państwowych. Trzeba pamiętać, że sprzężenie zwrotnie między państwem a sektorem bankowym jest bardzo groźne, co pokazało kilka kryzysów bankowych, a my sobie na własne życzenie je fundujemy. Przy okazji powodujemy spadek ROE i zniechęcamy inwestorów prywatnych do kupowania banków. Już mamy nisko skapitalizowane banki w relacji do PKB, mamy wyzwania związane z transformacją energetyczną, jakieś szanse związane z odbudową Ukrainy i nie mamy jak tego zrobić przy niskich kapitałach banków. Jednym z bardzo niepokojących ryzyk jest także niedopasowanie terminowe aktywów do pasywów, to że finansujemy krótkimi depozytami i osadami kredyty 20- i 30-letnie. Taki kryzys jak Silicon Valley Bank w USA w marcu w warunkach polskich byłby tragedią. Dlatego EKF rekomenduje wydłużenie pasywów poprzez zastępowanie krótkoterminowych depozytów przez listy zastawne.

W jakich warunkach ryzyko związane z niedopasowaniem terminowym aktywów do pasywów może się zmaterializować?

Marta Penczar: Niedopasowanie terminowe aktywów i pasywów jest zaniechaniem wieloletnim. Eksperci uważają, że prawdopodobieństwo materializacji tego ryzyka zależy od sytuacji ekonomicznej. Może być spowodowane pogorszeniem jakości portfela kredytowego. Inflacja i podwyżki stóp procentowych mają bardzo duży wpływ na terminowość spłaty zobowiązań i pojawiają się sygnały, że portfel zaczyna się psuć. Jeśli chodzi natomiast o finansowanie przez banki deficytu budżetowego, to jest duże ryzyko i już się trochę zmaterializowało poprzez drenaż kapitałów banków i fakt, że ok. 20 mld zł kapitałów jest jeszcze do odrobienia. Tak wysokiego zaangażowania banków w rządowe obligacje jeszcze nie było i nie wynika to z tego, że banki chcą się w nie angażować, tylko uznają to za optymalizację podatkową. Ale eksperci zwracali też uwagę na duże zaangażowanie Skarbu Państwa w niektórych bankach, przez co finansowanie długu i deficytu budżetowego jest wzmacniane, dodatkowo rodząc zagrożenia dla stabilności banków w przyszłości. Nie tylko chodzi o to, że banki kupują obligacje, tylko że banki państwowe kupują obligacje państwowe, a im większa pętla, tym większe jest ryzyko.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK