Bankowość i Finanse | Prawo | Potrzebujemy podejścia opartego na konsensusie

Jakie wyzwania dla niezawisłości sędziów niesie ze sobą rosnące znaczenie klientocentryzmu w orzecznictwie? Jak wpływa to na rozstrzyganie spraw dotyczących kredytów frankowych, wskaźnika WIBOR oraz SKD?
– Pozew o ochronę konsumenta przysługuje wyłącznie jednej stronie – konsumentowi, a pozwanym jest zawsze przedsiębiorca. Takie uprzywilejowanie, w zamyśle unijnego ustawodawcy, ma na celu przywrócenie równowagi między stronami umowy, jeśli została ona zachwiana na skutek jednostronnie narzuconych przez przedsiębiorcę warunków.
Rzeczywiście, umowy zawierane na masową skalę, w tym kredyty hipoteczne, nie mogą być w pełni negocjowane przez każdą ze stron. Przedsiębiorcy stosują wzorce umowne, ponieważ jest to konieczność, a nie dążenie do uzyskania przewagi kontraktowej. Wyobraźmy sobie sytuację, w której każdorazowo negocjowalibyśmy warunki przewozu przy zakupie biletu kolejowego – byłoby to niewykonalne.
Zakres swobody banków w kształtowaniu umów kredytowych jest jednak ograniczony przez prawo bankowe oraz rekomendacje regulatorów krajowych i unijnych. Ponadto możliwość negocjacji warunków kredytu zawsze obejmowała najistotniejsze dla konsumenta aspekty – wysokość kredytu, okres kredytowania, rodzaj rat oraz sposób oprocentowania (stałe lub zmienne).
Warto zwrócić uwagę na dwie kluczowe kwestie podnoszone w pozwach przeciwko bankom. Po pierwsze, w przypadku kredytów o zmiennym oprocentowaniu z natury rzeczy nie jest możliwe określenie wysokości wszystkich rat na cały okres kredytowania. Kredytobiorca akceptuje to ryzyko, licząc na korzyści wynikające z ewentualnego spadku stóp procentowych. Po drugie, ryzyko kursowe, które stało się podstawą wielu roszczeń, wynika z jednostronnego ustalania kursów walut przez banki. Konsumenci argumentują, że to prowadzi do nadmiernych rat i uzasadnia unieważnienie całej umowy. W rzeczywistości problem nie leży w samej konstrukcji kredytów walutowych, lecz w braku precyzyjnych zapisów dotyczących zasad ustalania kursów w umowach zawieranych przed nowelizacją prawa bankowego w 2011 r.
Patrząc z perspektywy czasu, widać, że nowelizacja ta była niekompletna – nie objęła wcześniej zawartych umów, co umożliwiło masowe składanie pozwów. W rzeczywistości kluczowym czynnikiem wpływającym na wysokość rat kredytów frankowych był wzrost kursu CHF, który nastąpił wiele lat po podpisaniu umów – to zewnętrzna zmienna, niezależna zarówno od banków, jak i konsumentów. Tymczasem interpretacja sądów, w tym TSUE, uznała jednostronne ustalanie kursów przez banki za klauzulę niedozwoloną, co w konsekwencji doprowadziło do masowego unieważniania umów kredytowych.
Nie można jednak zapominać o pierwotnej intencji dyrektywy 93/13 dotyczącej ochrony konsumentów. Jej celem jest przywrócenie równowagi stron umowy poprzez eliminację klauzul abuzywnych, a nie doprowadzenie do unieważnienia całych umów. Tymczasem kancelarie specjalizujące się w sprawach kredytów frankowych często dążą do sytuacji, w której konsumenci nie tylko nie zwracają pożyczonego kapitału, ale również czerpią korzyści finansowe, np. poprzez naliczanie odsetek od kwot zwróconych bankowi. Tego typu działania, poparte orzecznictwem TSUE i Sądu Najwyższego, doprowadziły do obecnej skali pozwów i roszczeń, które odbiegają od pierwotnych założeń ochrony konsumentów.
Czy dostrzega pan ryzyko, że orzecznictwo polskich sądów w sprawach konsumenckich staje się nadmiernie ukierunkowane na interesy jednej ze stron sporu – klientów? Jak wpływa to na zasadę równowagi stron i bezpieczeństwo obrotu prawnego?
– Na obecnym etapie większości sporów sądowych sytuacja wygląda jednostronnie, ale jest to konsekwencja konstrukcji ochrony konsumenta w prawie unijnym. Ochrona ta opiera się na jednostronnym zaskarżeniu umowy, przez co uwaga sądu koncentruje się na argumentach konsumenta. W teorii druga strona – bank – również powinna mieć możliwość przedstawienia swoich racji, jednak w sprawach kredytów frankowych często się tak nie dzieje z trzech zasadniczych powodów.
Po pierwsze, Sąd Najwyższy forsuje teorię tzw. dwóch kondykcji, która nie znajduje jednoznacznej podstawy prawnej w przepisach. W konsekwencji sądy przyjmują, że zarzuty banków należą do odrębnej sprawy i nie wymagają uwzględnienia w aktualnie toczącym się postępowaniu.
Po drugie, ta sama teoria sprawia, że prawnicy reprezentujący banki często nie prowadzą stanowczej obrony, uznając, że dopiero prawomocne orzeczenie o ważności umowy stanowi podstawę do dalszych działań. W efekcie sądy zajmują się jedynie pierwszym etapem sporu, co zewnętrznie sprawia wrażenie, że interesy banków są pomijane.
Umowy zawierane na masową skalę, w tym kredyty hipoteczne, nie mogą być w pełni negocjowane przez każdą ze stron. Przedsiębiorcy stosują wzorce umowne, ponieważ jest to konieczność, a nie dążenie do uzyskania przewagi kontraktowej. Wyobraźmy sobie sytuację, w której każdorazowo negocjowalibyśmy warunki przewozu przy zakupie biletu kolejowego – byłoby to niewykonalne.
Po trzecie, spory frankowe często mają charakter rutynowy – obie strony przedstawiają argumentację powielaną z gotowych wzorców. Sędziowie doskonale je znają, przez co sprawy te stają się merytorycznie jałowe. Kluczowe kwestie, takie jak rzeczywiste rozliczenie kredytu między stronami, schodzą na dalszy plan.
Niektórzy wskazują, że do pozwów dołączane są arkusze kalkulacyjne z obliczeniami nadpłat, jednak są to jednostronne wyliczenia dokonywane przez anonimowe osoby, które nie stanowią formalnego dowodu w sprawie. W dodatku wiele z tych analiz opiera się na błędnych założeniach, takich jak przeliczanie kredytu frankowego na złotówki przy jednoczesnym zastosowaniu stawki LIBOR, co jest ekonomiczną i prawną aberracją. LIBOR dotyczy jedynie określonych walut (JPY, GBP, USD, EUR, CHF) i nie ma zastosowania do złotego.
Jakie czynniki najczęściej wpływają na skłonność sędziów do ulegania naciskom ze strony stron postępowania? Czy istnieją konkretne mechanizmy, które mogą zwiększać ryzyko takich sytuacji?
– Istnieje kilka form presji wywieranej na sędziów w sprawach frankowych. Pierwszą z nich jest presja związana z ustaloną linią orzeczniczą, która rzekomo zobowiązuje sędziego do wydania wyroku na korzyść powoda jedynie na podstawie wcześniejszych wyroków w podobnych sprawach. Tymczasem automatyczne orzekanie stoi w sprzeczności z zasadami sprawiedliwości i nie uwzględnia indywidualnej treści umów kredytowych dołączonych do pozwów.
Często spotykam się z sytuacją, w której załączona umowa dotyczy kredytu walutowego w pełni obsługiwanego bez stosowania tabeli kursów i przeliczania rat na złote. Mimo to pełnomocnik powoda przekonuje sąd, że jego klient poniósł szkodę z powodu stosowania przez bank jednostronnie ustalanych kursów walutowych. Nie przedstawia jednak żadnych konkretnych danych dotyczących wysokości rat czy kursów, na które się powołuje. Dodatkowo, załączone przez bank zaświadczenie wyraźnie pokazuje, że wszystkie raty były regulowane bezpośrednio w walucie obcej, zgodnie z umową. Mimo to kredytobiorca oczekuje unieważnienia umowy kredytu, argumentując, że inni kredytobiorcy już uzyskali podobne wyroki, co w jego ocenie powinno być wystarczającym powodem do zasądzenia zwrotu środków.
Drugim rodzajem presji jest argumentacja opierająca się na twierdzeniu, że skoro kredyt został spłacony (pojmowane jako suma zapłaconych rat osiągnęła kwotę wypłaconego kredytu), to bank nie ma prawa do dalszych należności. To wniosek sprzeczny zarówno z treścią umowy, jak i z przepisami prawa bankowego, które jednoznacznie stanowią, że każdy kredyt podlega oprocentowaniu, a bank ma prawo do prowizji określonej w umowie. Tego rodzaju twierdzenia sprowadzają się do żądania uznania kredytu za darmowy, bez żadnych kosztów obsługi.
Trzecia forma presji wynika z wybiórczej interpretacji art. 410 Kodeksu cywilnego. Przepis ten stanowi, że świadczenie uzyskane na podstawie nieważnej umowy podlega zwrotowi. Jednak nie można zapominać, że ustawodawca przewidział również wyjątek – jeśli cel umowy został osiągnięty, świadczenie nie może zostać uznane za nienależne. W przypadku kredytów hipotecznych oznacza to, że bank sfinansował zakup nieruchomości, a kredytobiorca z niej korzysta. Tymczasem kredytobiorcy żądają, aby wszystkie zapłacone raty uznać za świadczenie nienależne i zasądzić ich zwrot, co prowadziłoby do sytuacji, w której bank w rzeczywistości dokonałby darowizny na rzecz klienta lub udzielił mu bezzwrotnego kredytu. Taka argumentacja jest wewnętrznie sprzeczna – strona powodowa wnosi o unieważnienie umowy, a jednocześnie powołuje się na ten kredyt, aby uznać raty za nienależne świadczenie, pomijając zasadę zwrotu korzyści z bezpodstawnego wzbogacenia. Gdy pojawiają się wątpliwości, powołuje się na jednolitą linię orzeczniczą, uchwały Sądu Najwyższego i wyroki prejudycjalne TSUE – co jest powrotem do pierwszej formy presji.
Sąd powinien kierować się nie ogólnymi założeniami, lecz faktami konkretnej sprawy. Jeśli jednak decyduje się na zasądzenie tzw. darmowego kredytu i jednoczesne przekazanie nieruchomości na koszt banku, oznacza to, że sędzia uległ presji i orzeka w sposób automatyczny, oderwany od rzeczywistego stanu faktycznego i treści zaskarżonej umowy.
Jakie zmiany legislacyjne byłyby niezbędne w bieżącym roku, aby poprawić funkcjonowanie sądów, a jednocześnie ograniczyć agresywną kampanię marketingową tzw. patokancelarii prawnych, które pod pretekstem obrony interesów klientów zalewają sądy pozwami, generując jednocześnie zyski na tym procederze?
– Składanie pozwów przeciwko bankom stało się dziś niezwykle opłacalne dla kancelarii prawnych specjalizujących się w tych sprawach. Dysponując znacznymi środkami, mogą one pozwolić sobie na agresywne kampanie reklamowe, w tym marketing bezpośredni – sam miałem okazję odbierać tego typu telefony.
Ochrona konsumenta to obowiązek państwa i nie powinna stanowić elementu modelu biznesowego podmiotów komercyjnych. Wynagrodzenia pełnomocników wynikają z rozporządzenia ministra sprawiedliwości, który obniżył koszty sądowe dla frankowiczów, ale nie zmniejszył wynagrodzenia adwokatów i radców prawnych prowadzących te sprawy.
Z publicznie dostępnych ogłoszeń w mediach i internecie wiadomo, że kwoty zasądzane przez sądy zgodnie z prawem stanowią jedynie część większego wynagrodzenia pobieranego przez kancelarie frankowe. Z perspektywy ochrony konsumenta sytuacja ta budzi wątpliwości – jeśli pełnomocnik otrzymuje podwójne wynagrodzenie: jedno wynikające z wyroku, a drugie w formie prowizji będącej procentem zasądzonej kwoty, to jego klient może znaleźć się w trudnej sytuacji finansowej.
Jeżeli zasądzona kwota nie stanowi rzeczywistej nadpłaty, lecz zwrot wszystkich wpłaconych rat, to kredytobiorca może zostać zobowiązany do oddania tych środków bankowi na podstawie teorii dwóch kondykcji. Co więcej, będzie musiał także pokryć koszty kolejnego procesu, w którym bank będzie dochodził zwrotu wypłaconych pieniędzy. Powstaje więc pytanie, czy konsumentowi wystarczy na to środków, skoro otrzymana kwota zostanie wcześniej pomniejszona o prowizję pobraną przez kancelarię frankową.
Jaką rolę w kształtowaniu decyzji sądowych odgrywają media oraz presja społeczna, szczególnie w kontekście spraw kontrowersyjnych lub szeroko komentowanych w przestrzeni publicznej?
– Większość opinii publikowanych w mediach pochodzi bezpośrednio od prawników specjalizujących się we wnoszeniu pozwów przeciwko bankom. W swoich wypowiedziach sugerują, że złożenie pozwu jest nieodzowne, co zarówno pod względem ekonomicznym, jak i prawnym jest kwestią wysoce dyskusyjną.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że wielu sędziów znajduje się w podobnej sytuacji finansowej co powodowie w prowadzonych przez nich sprawach. To sprawia, że są oni bardziej skłonni przyjmować argumentację, według której linia orzecznicza jest jednoznaczna, niezmienna i zawsze korzystna dla kredytobiorców. W rezultacie powstaje narracja, według której sukces w procesie zależy jedynie od wyboru odpowiedniej kancelarii, ponieważ wszyscy sędziowie rzekomo sprzyjają frankowiczom. Tak kształtuje się mechanizm samospełniającej się przepowiedni.
Dostrzega pan lukę w zakresie szkolenia sędziów dotyczącego aspektów ekonomicznych spraw, zwłaszcza w kontekście spraw o charakterze finansowym? Czy poziom wiedzy ekonomicznej polskich sędziów jest wystarczający, aby skutecznie orzekać w trudnych sprawach finansowych?
– Nie istnieje kompleksowa literatura prawnicza, która w pełni analizowałaby problem rozliczenia banku z kredytobiorcą w przypadku stwierdzenia nieważności umowy. Istnieje kilka publikacji aspirujących do tego celu, jednak ich analiza kończy się na uchwałach Sądu Najwyższego i wyrokach prejudycjalnych TSUE, które afirmują roszczenia kredytobiorców wobec banków. Sąd Najwyższy rozpatruje zagadnienia dotyczące umów kredytowych, powołując się na własne uchwały sprzed lat, natomiast TSUE nie wykazuje zainteresowania finansowym aspektem sporu, mimo że jego istota sprowadza się do wartości roszczeń zgłaszanych w pozwach. To tak jakby w sprawie dotyczącej niewłaściwie wykonanych robót budowlanych sąd skupiał się wyłącznie na treści umowy, pomijając faktyczny stan prac.
W procesach frankowych obie strony toczą spór na poziomie prawnym, unikając bezpośredniej dyskusji o konkretnych kwotach do zasądzenia bądź oddalenia powództwa. W takiej sytuacji brak zainteresowania aspektami ekonomicznymi wśród sędziów staje się łatwy do zrozumienia – skoro SN i TSUE uznały sprawę za rozstrzygniętą, a strony nie podejmują sporu rachunkowego, sędziowie nie mają przeszkód, by zasądzać żądane kwoty niemal automatycznie.
Zjawisko to, dawniej nieznane w polskim sądownictwie, budzi zdumienie. Tymczasem procedowany jest już projekt tzw. ustawy frankowej, którą można by ironicznie nazwać „frankowicze frankowiczom” – bo w skład komisji przygotowującej ustawę weszły osoby bezpośrednio zainteresowane jej treścią.
Czy obecne przepisy prawne są wystarczająco precyzyjne, aby zapewnić sprawiedliwe rozstrzygnięcia w sprawach frankowych, dotyczących WIBOR-u czy SKD?
– Obecnie obowiązujące przepisy dotyczące ochrony konsumentów, określane w literaturze jako „prawo sędziowskie”, dają sądom szeroką swobodę interpretacyjną. Kluczowy przepis – art. 385¹ Kodeksu cywilnego – stanowi, że „niedozwolonymi postanowieniami umownymi” są klauzule sprzeczne z dobrymi obyczajami, które rażąco naruszają interes konsumenta. Tak ogólne sformułowanie pozostawia sędziom niemal pełną dowolność w ustalaniu przesłanek i wydawaniu ocen.
Jakie aspekty regulacji prawnych dotyczących umów kredytowych najczęściej budzą wątpliwości interpretacyjne i stanowią wyzwanie w orzekaniu?
– Nie można mówić o całkowicie dowolnym kształtowaniu tabel kursowych przez banki ani o przerzucaniu nieograniczonego ryzyka walutowego na kredytobiorcę. Takie tezy są uproszczeniem i nie oddają rzeczywistości prawnej oraz ekonomicznej. Warto podkreślić, że ewentualne unieważnienie umowy kredytowej nie oznacza automatycznego zwolnienia kredytobiorcy z obowiązku zwrotu środków. W kontekście tzw. świadczeń nienależnych mówimy o konieczności rozliczenia stron, co obejmuje nie tylko zwrot wpłaconych rat, ale również zwrot kapitału udostępnionego przez bank i koszty obsługi kredytowej.
Czy dostępne w sądach narzędzia analizy ekonomicznej i finansowej są wystarczające do rzetelnej oceny zasadności stosowania wskaźnika WIBOR oraz innych mechanizmów waloryzacyjnych w sprawach kredytowych?
– Sądy, co do zasady, nie dysponują specjalistycznymi narzędziami pozwalającymi na samodzielną analizę kwestii finansowych i ekonomicznych. W związku z tym często korzystają z opinii biegłych. Problem w tym, że pytania kierowane do nich bywają niewłaściwie sformułowane – głównie z powodu braku specjalistycznej wiedzy po stronie sądu. Biegli natomiast są zobowiązani do udzielania odpowiedzi ściśle w granicach postawionych pytań. To sprawia, że uzyskanie pełnego, rzetelnego obrazu danej sprawy może być utrudnione.
Jakie konkretne zmiany w przepisach prawnych mogłyby uprościć i ujednolicić proces orzekania w sprawach dotyczących wskaźnika WIBOR oraz kredytów denominowanych w CHF?
– Pozornie problem tkwi w przepisach, ale w rzeczywistości wynika on z ich opacznej interpretacji. Rozwiązaniem jest stworzenie jasnych przepisów, które jednoznacznie – w oparciu o kryteria rachunkowe – określą zakres ochrony konsumenta, zamiast opierać się na subiektywnych ocenach naruszenia dobrych obyczajów czy wykładniach TSUE. Jednocześnie regulacje te powinny zapobiec traktowaniu spraw frankowych jako modelu biznesowego opartego na łatwym zarobku. Dobrze skonstruowany mechanizm matematyczny ochrony konsumenta mógłby zastąpić dziesiątki tysięcy wyroków sądowych.
Czy wprowadzenie standardowych kryteriów oceny klauzul abuzywnych mogłoby przyczynić się do bardziej przewidywalnego i jednolitego orzecznictwa w sprawach dotyczących takich klauzul?
– Dzisiejsze orzecznictwo w sprawach frankowych jest już stabilne i przewidywalne, choć w sposób, który budzi wątpliwości. Sądy konsekwentnie uznają za abuzywne wszystkie klauzule odsyłające do tabeli kursowej banku, mimo że ich stosowanie wynika z ustawowego obowiązku określonego w art. 111 ust. 4 Prawa bankowego. Przyczyną takiej interpretacji jest fakt, że zasady ustalania kursów walut nie są indywidualnie uzgadniane w umowie kredytowej. Na tej podstawie, zgodnie z art. 385¹ Kodeksu cywilnego, sędziowie uznają je za niedozwolone.
Sąd powinien kierować się nie ogólnymi założeniami, lecz faktami konkretnej sprawy. Jeśli jednak decyduje się na zasądzenie tzw. darmowego kredytu i jednoczesne przekazanie nieruchomości na koszt banku, oznacza to, że sędzia uległ presji i orzeka w sposób automatyczny, oderwany od rzeczywistego stanu faktycznego i treści zaskarżonej umowy.
Tymczasem wystarczyłoby dostosować ten przepis do dyrektywy unijnej 93/13, aby zamiast nieostrych kryteriów naruszenia dobrych obyczajów czy rażącego naruszenia interesów konsumenta, kluczowe stało się wykazanie zaburzenia równowagi praw i obowiązków stron umowy – zgodnie z art. 3 i 6 dyrektywy. Taka zmiana miałaby daleko idące konsekwencje. Ochrona konsumenta stałaby się bardziej obiektywna, a ewentualne naruszenia można by wykazać za pomocą metod rachunkowych. W efekcie większość obecnych pozwów przestałaby być opłacalna dla pełnomocników, a kredytobiorcy byliby bardziej skłonni do zawierania ugód zamiast kierowania spraw do sądów.
Jakie środki prawne mogłyby zostać wprowadzone w celu ograniczenia ryzyka negatywnych skutków społecznych i gospodarczych wynikających z masowych roszczeń kredytobiorców?
– Kwestia opodatkowania korzyści wynikających z unieważnienia umowy kredytowej powinna zostać uregulowana w sposób jasny i spójny. Dotyczy to zarówno sytuacji, w których kredytobiorca de facto otrzymuje nieruchomość sfinansowaną przez bank bez konieczności zwrotu ceny nieruchomości zapłaconej przez bank, jak i odsetek zasądzanych od kapitału, który był spłacany w formie rat, a następnie – zgodnie z orzeczeniem sądu – podlega zwrotowi jako świadczenie nienależne.
Równie istotnym zagadnieniem jest podniesienie opłat sądowych w przypadku roszczeń o zwrot środków, które w rzeczywistości powinny podlegać rozliczeniu, a nie zasądzeniu, jak błędnie sugeruje teoria dwóch kondykcji przyjęta przez Sąd Najwyższy. Wprowadzenie odpowiednich regulacji w tym zakresie mogłoby ograniczyć liczbę pozwów składanych wyłącznie w celu uzyskania jednostronnej korzyści finansowej.
Czy ujednolicenie przepisów prawnych w zakresie spraw związanych z WIBOR-em i kredytami walutowymi mogłoby przyczynić się do zmniejszenia liczby pozwów w tych kwestiach?
– Zamiast mnożyć procesy o nieważność umów i zwrot zapłaconych rat, warto spojrzeć na problem z innej perspektywy. Jeżeli umowa kredytowa staje się dla konsumenta niekorzystna – czy to z powodu wzrostu rat, zmiany sytuacji życiowej (np. rozwód, śmierć współmałżonka), czy innego przeznaczenia nieruchomości – rozwiązaniem powinna być możliwość przekształcenia zobowiązania w nową, dopasowaną do aktualnych potrzeb formę finansowania. Brakuje jednak odpowiednich narzędzi prawnych, które pozwalałyby na taką konwersję kredytu – zarówno po stronie banków, jak i kredytobiorców.
To właśnie powinno być głównym wyzwaniem dla sektora finansowego i ustawodawców: stworzenie mechanizmów, które umożliwią zamianę pierwotnego kredytu na nowe rozwiązanie dostosowane do zmieniających się okoliczności. Potrzebujemy podejścia opartego na konsensusie, a nie – jak sugeruje TSUE – modelu opartego na „karach odstraszających” i roszczeniach sankcyjnych, które wypaczają sens prawa cywilnego i podważają zasady praworządności.