Bankowość i Finanse | Ochrona Środowiska | Ziemia – kosztowne, ale jedyne wspólne dobro

Bankowość i Finanse | Ochrona Środowiska | Ziemia – kosztowne, ale jedyne wspólne dobro
Krzysztof Szczepański
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Nasz glob, jak każdy ekosystem, ma pewnego rodzaju możliwość regeneracji, jednak nasze ekosystemy są już na tyle zdegradowane, zanieczyszczone, że nie radzą sobie z odnową. Można oczywiście zadać pytanie - co jest ważniejsze: człowiek czy przyroda. Jednak odpowiedź jest właściwie prosta - człowiek nie może żyć bez przyrody, poza ekosystemem - wyjaśnia dr inż. Krystian Szczepański. Z dyrektorem Instytutu Ochrony Środowiska - Państwowego Instytutu Badawczego rozmawiał Krzysztof Grad.

Styczeń nie był zbyt mroźnym miesiącem. W lutym i początkach marca zdaniem synoptyków nie powinno być większych mrozów. Podkreślają, że w niektórych rejonach temperatura może jeszcze spaść kilka lub kilkanaście kresek poniżej zera, jednak głównie w nocy. Chyba nikt już nie ma wątpliwości co do tego, że klimat się zmienia, ociepla? Te zmiany są coraz szybsze.

– Tak, ja nie mam wątpliwości, pan nie ma wątpliwości i większość trzeźwo, racjonalnie myślących ludzi również. Jednak nadal mamy pewną grupę osób, która cały czas, na różne sposoby, podważa naukowe ustalenia dotyczące zmian klimatu, podpierając się czasem wybranymi zdarzeniami, które miały miejsce w historii Ziemi. Dyskusja z nimi jest trudna, dlatego warto opierać się na faktach. Przede wszystkim, trzeba traktować klimat bardziej kompleksowo, patrzeć na niego w innej, dłuższej perspektywie, a my często odnosimy się do niego poprzez jednostkowe sytuacje, epizody, myląc klimat z pogodą. Tymczasem gdybym zapytał, czy pamięta pan, kiedy była ostatnio ostra zima, taka z siarczystymi mrozami, to pewnie miałby pan z tym kłopot, podobnie jak większości z nas, trudno byłoby sobie przypomnieć tego typu zimę. Jednak to nadal jest epizod, bo klimat to kwestia perspektywy dziesięcioleci, czy nawet wieków. W takiej właśnie perspektywie musimy na niego patrzeć i rozważać jego zmiany. Patrząc nawet przez perspektywę jednego pokolenia, trudno się odnosić do klimatu. Możemy mówić jedynie o pogodzie, jaką mamy dziś, czy jaka będzie jutro, pojutrze.

W Instytucie Ochrony Środowiska – Państwowym Instytucie Badawczym przygotowujemy scenariusze klimatyczne dla Polski do roku 2100. Ktoś zapyta, no dobrze, jak wy chcecie określić, jaka będzie, nawet mniej więcej, sytuacja klimatyczna w tym czy następnych dziesięcioleciach, gdy na co dzień trudno jest dobrze przewidzieć, jaka będzie pogoda za dwa dni, czy tym bardziej za miesiąc. To jest właśnie trudność percepcji, postrzegania klimatu i pogody, która wykracza poza długość życia człowieka. Trzeba jednak przyznać, że ostatnio zmiany są coraz szybsze i nawet opierając się na naszych własnych spostrzeżeniach, albo ogólnie dostępnych wiarygodnych danych, można zauważyć, że średnia temperatura naszego globu corocznie rośnie.

Ten trend jest zauważalny od lat 60. ub. wieku. W ostatnich dwudziestu latach, mniej więcej od roku dwutysięcznego, niemal co roku bijemy rekordy ciepła. Inna kwestia to stężenie gazów cieplarnianych w atmosferze. Tutaj też mamy wyraźny wzrost. Gdybyśmy przyjęli za punkt wyjścia lata 60. ub. wieku, wzrost stężenia gazów cieplarnianych przekracza już 416 ppm. Oczywiście, na podstawie tych danych można wyciągać wiele wniosków. Nasz glob, jak każdy ekosystem, ma pewnego rodzaju możliwość regeneracji, jednak taka kumulacja świadczy o tym, że nasze ekosystemy są już na tyle zdegradowane, zanieczyszczone, że nie radzą sobie z odnową. Poprzez nieustanny wzrost liczby mieszkańców naszej planety nie ułatwiamy procesu regeneracji. To oczywiście trudna kwestia, bo dochodzimy do pytania, co jest ważniejsze: człowiek czy przyroda, ekosystemy. Jednak odpowiedź jest właściwie prosta – człowiek nie może żyć bez przyrody, poza ekosystemem.

W historii Ziemi dochodziło do wielu zmian klimatu, ale obecnie mamy do czynienia z tak szybkim ich tempem, że widać je gołym okiem. I są to zmiany spowodowane działalnością człowieka?

– Moim zdaniem tak. Choć oczywiście są osoby, które będą to, mimo wszystko, kwestionowały. Trzeba też pamiętać, że nie tylko rodzi się coraz więcej ludzi, ale też wydłuża się średnia długość życia. Musimy to również brać pod uwagę przy próbach zminimalizowania naszego oddziaływania na środowisko, po to, abyśmy mieli gdzie żyć. Mieszkamy w kraju zaliczanym do najbardziej rozwiniętych gospodarczo, choć jeszcze nam daleko do tych najbogatszych. Jednak w porównaniu do reszty świata to fakt. Pamiętajmy, że w krajach, gdzie rozwój gospodarczy dopiero się zaczął, np. w wielu krajach Afryki czy Azji, mamy duży przyrost demograficzny, a jednocześnie wzrost aspiracji – ludzie chcą mieszkać w dobrych warunkach, mieć własne domy, mieszkania. Na to potrzeba terenu, a więc się karczuje lasy. Ci ludzie muszą też coś jeść, w związku z czym zwiększa się obszary rolne po to, aby produkować żywność i to znów prowadzi do karczowania lasów.

Z drugiej strony my, w krajach wysoko rozwiniętych, marnujemy 5 mln ton żywności rocznie, kompletnie nie biorąc pod uwagę tego, ile potrzeba terenu, wody i energii, żeby ją wytworzyć. Musimy to marnowanie ograniczać, pamiętając, że nie tak daleko ktoś cierpi z powodu głodu i nie ma co jeść. I tu znów dochodzimy do wniosku, że trzeba zacząć patrzeć szerzej, nie z punktu widzenia pojedynczych krajów, czy nawet pojedynczych kontynentów, jak Europa, ale całego globu.

Unia Europejska w taksonomii stawia sobie bardzo ambitne cele zmniejszenia negatywnego wpływu na środowisko, ograniczenia wzrostu temperatury czy dostosowania się do zachodzących zmian. Jednak w skali globalnej, to co robi Unia, ma de facto niewielki wpływ. Czy zatem to samoograniczanie ma sens?

– Jako Unia Europejska jesteśmy na bardzo wysokim poziomie zaawansowania w zakresie technologii chroniących środowiskowo. Weźmy np. gospodarkę wodno-ściekową – technologie stosowane w UE są bardzo rozwinięte i innowacyjne. Warto zaznaczyć, że w naszym kraju jesteśmy w czołówce w tym zakresie, co wynika z tego, że stosunkowo niedawno dokonaliśmy skoku technologicznego. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, musieliśmy się dostosować do wyśrubowanych norm unijnych, na gospodarkę wodno-ściekową przeznaczano duże środki w ramach różnego rodzaju funduszy spójności, co spowodowało, że obecnie mamy naprawdę bardzo nowoczesne rozwiązania w tym zakresie, nawet w porównaniu z krajami tzw. starej Unii, które obecnie często mogą się wzorować na naszych rozwiązaniach. Gospodarka wodno-ściekowa nie jest wyjątkiem, generalnie w kwestii oddziaływania na środowisko naturalne UE podjęła niesamowity wysiłek i osiągnęła wspaniałe rezultaty.

Obecnie wraz z całą swoją ogromną i wysoko rozwiniętą gospodarką odpowiada za ok. 10% emisji gazów cieplarnianych na całym globie. Polska z kolei odpowiada za ok. 10% emisji UE, co daje ok. 1-2% w globalnej skali. To jest poziom 400 mln ton ekwiwalentu CO2. Oczywiście, musimy starać się dalej ograniczać emisję i jako Unia to robimy. Taksonomia jest tylko jednym z narzędzi, jakie Unia wprowadza w bardzo kompleksowym i szerokim programie pod nazwą „Fit for 55”, którego celem jest osiągnięcie neutralności klimatycznej do roku 2050. To nie tylko różnego rodzaju regulacje prawne i wymogi w zakresie najlepszych dla środowiska technologii czy ścieżki kierowania funduszy europejskich tylko na te inwestycje, które mają najmniejszy negatywny wpływ na środowisko. To również regulacje przekierowujące środki prywatne dostępne na rynkach finansowych tak, aby były przeznaczane właśnie na optymalne środowiskowo kierunki. W niektórych obszarach regulacje są bardzo restrykcyjne, tak, że parametry określone w rozporządzeniach Komisji Europejskiej są naprawdę trudne do osiągnięcia.

Gdy wchodzi­liśmy do Unii Europejskiej, musieliśmy się do­stosować do wyśrubowanych norm unijnych, na gospodarkę wodno-ściekową przeznaczano duże środki w ramach różnego rodzaju funduszy spójności, co spowodowało, że obecnie mamy na­prawdę bardzo nowoczesne rozwiązania w tym zakresie, nawet w porównaniu z krajami tzw. sta­rej Unii, które obecnie często mogą się wzoro­wać na naszych rozwiązaniach.

Oponenci podnoszą wątpliwości, jaki wpływ na naszą gospodarkę będzie mieć tak restrykcyjna polityka. Mówią: my tutaj poświęcamy się, ograniczamy w jakiś sposób naszą gospodarkę, a z drugiej strony wpływ, jaki mamy na globalną emisję to tylko 1%, podczas gdy inne kraje nie mają tych ograniczeń, więc ten nasz wysiłek nie daje zbytnich efektów, bo klimat jest globalny. To jest bardzo trudna kwestia, w której krótkookresowe korzyści mają zupełnie inny wymiar niż te długookresowe. Podejmując dalsze działania, dochodzimy do sytuacji, że staramy się ograniczać emisję o dalszych parę punktów procentowych, albo o kilka milionów ton w skali całej Unii Europejskiej. To niewiele.

Jesteśmy już na tak wysokim poziomie technologicznym, że koszty tych kilku dalszych punktów procentowych i metody stosowane do osiągnięcia dalszej redukcji emisji są naprawdę na bardzo wyśrubowanym poziomie. To jak w przypadku silnika spalinowego w pojazdach, gdzie doszliśmy do granic technologicznych możliwości ograniczenia emisji spalin. Możliwe dalsze ulepszenia są niewielkie i bardzo kosztowne. Musimy raczej w ogóle myśleć o zmianie technologii na elektryczną czy wodorową, albo pójść w transport publiczny zeroemisyjny. Po prostu dochodzimy do ściany i musimy przejść na inny poziom, zastosować kompletnie inne rozwiązania. Tymczasem możliwości redukcji emisji w innych, pozaunijnych krajach, są dużo większe, prostsze i tańsze do wdrożenia, a technologie są już sprawdzone i dostępne. I tam redukcja emisji w układzie globalnym dałaby dużo większe efekty.

Nie zwalnia nas to jednak z chęci osiągnięcia neutralności klimatycznej. Z jednej strony dzięki temu wysiłkowi gospodarka otrzyma impuls do prowadzenia badań i wdrażania innowacyjnych rozwiązań, przeprowadzania szerokich inwestycji i dalszego unowocześniania instalacji. Z drugiej, koszty tych inwestycji są dosyć duże i ta produkcja często przenosi się tam, gdzie takich obostrzeń nie ma, gdzie dostęp do surowców jest łatwiejszy i gdzie po prostu jest taniej. Wtedy następuje eksport produkcji, ale i zanieczyszczeń, a w efekcie globalnie nie zmniejszamy emisji. Nazywamy to ucieczką emisji. Do tego dochodzi emisja spowodowana koniecznością transportu gotowych produktów do nas.

Komisja Europejska już dostrzega ten problem. Jednym z narzędzi, które ma temu zapobiegać jest wprowadzany w pakiecie „Fit for 55” podatek węglowy na granicach UE, tzw. Carbon Border Adjustment Mechanism (CBAM), czyli opłata od importu emisji CO2. Będzie ona nakładana na takie produkty, jak cement, żelazo i stal, aluminium, nawozy, energia elektryczna i wodór. Jeśli produkt importowany do UE pochodzi z kraju, w którym redukcja emisji gazów cieplarnianych, głównie CO2 jest na niskim poziomie, czyli emituje się więcej gazów cieplarnianych przy produkcji danego dobra, to przy wwozie do Unii będzie ono obciążone większą opłatą, swego rodzaju cłem. To ciekawy i dość skomplikowany mechanizm, który będzie stosowany wobec partnerów UE, w tym np. Stanów Zjednoczonych. Konieczne będą oczywiście uzgodnienia na poziomie globalnym, pomiędzy Unią a innymi krajami, ale to kolejny krok do przodu.

Amerykanie przyjęli pakiet antyinflacyjny IRA (ang. Inflation Reduction Act), uznawany przez Unię Europejską za protekcjonistyczny. Amerykański pakiet ustaw zakłada m.in. ogromny plan inwestycyjny o wartości 369 mld USD, mający na celu wsparcie amerykańskiego przemysłu w szybszej transformacji energetycznej. Choć działanie jest w założeniu antyinflacyjne, to skutki powinny być de facto proklimatyczne…

– Te działania poszczególnych obszarów gospodarczych przy zachowaniu warunków konkurencji na rynkach międzynarodowych mogą być trudne do pogodzenia. Unia Europejska chciałaby zachęcić inne kraje do zastosowania tych samych mechanizmów, które sama wdraża. Cały czas pojawiają się doniesienia, że Chiny w 2060 r. chcą uzyskać neutralność klimatyczną. Zobaczymy. Afryka, rozwijając się, idzie w energetykę węglową, a kto tam buduje te elektrownie węglowe? Chińskie firmy, finansowane z chińskich banków. Widać wyraźnie, że do tych kwestii trzeba podchodzić w ujęciu globalnym.

Mimo rosnącej popularności pomp ciepła, paneli słonecznych i innych tego rodzaju rozwiązań w Polsce, nadal zanieczyszczenie powietrza jest bardzo wysokie. W listopadzie i grudniu polskie miasta były w światowej czołówce najbardziej zanieczyszczonych aglomeracji, a jakość powietrza była porównywalna do najgorszych pod tym względem miast świata, w których nie ma ani norm, ani programów unijnych. Czy to też tylko epizody? Jaka jest jakość powietrza w Polsce?

– Na pewno się poprawia, ale nadal wymaga dużych inwestycji. Za złą jakość naszego powietrza po części odpowiada też transport, szczególnie w dużych miastach. Źródłem zanieczyszczeń nie jest już przemysł. W centrach dużych miast mamy zazwyczaj sieć ciepłowniczą i tam nie ma tzw. niskiej emisji, czyli pochodzącej z pieców węglowych do ogrzewania domów i podgrzewania ciepłej wody. W aglomeracjach źródłem zanieczyszczeń powietrza jest zazwyczaj duży ruch kołowy. Oczywiście podejmowane są kroki mające temu przeciwdziałać, otwieranie obwodnic, wyprowadzanie ruchu kołowego poza centrum, mają pozytywny wpływ na jakość powietrza.

Z drugiej strony, duża część zanieczyszczenia powietrza, szczególnie w mniejszych miejscowościach, pochodzi ze spalania niewłaściwych paliw, czy po prostu śmieci. Na szczęście w mniejszej skali niż się obawiano, pomimo sytuacji kryzysowej spowodowanej wojną w Ukrainie. Chociaż węgla i gazu nie brakuje, to rzeczywiście ceny są wyższe. Jednak to nadal są źródła dużej emisji szkodliwych substancji. Na jej redukcję, na zmianę tych indywidualnych, domowych źródeł ogrzewania, przeznaczane są duże środki unijne i krajowe. Jednak mimo wsparcia, nie wszystkich na to stać. W mniejszych miejscowościach piece, które pozwalają spalić wszystko, są nadal bardzo popularne.

Co możemy zatem zrobić, począwszy od Kowalskiego poprzez samorządy, po państwo, żeby nam wszystkim oddychało się lepiej?

– Mamy pełen wachlarz dostępnych technologii opartych na odnawialnych źródłach energii. Oczywiście, pierwszym krokiem jest docieplenie budynków i zmniejszenie zapotrzebowania na energię. Sposoby są znane, problemem jest jednak nadal aspekt ekonomiczny. Po prostu naszego społeczeństwa, szczególnie w niektórych regionach, kompletnie na to nie stać. To jest wyzwanie dla państwa, samorządu, dla całej gospodarki. Niezwykle ważne jest, aby ta modernizacja i transformacja była kołem zamachowym gospodarki i aby było nas jako społeczeństwo na nią stać. Oczywiście, jest  tu i drugi warunek konieczny – świadomość społeczna. Musimy stawić tym tematom czoła, ponieważ, mimo cieplejszej zimy, nadal nie jesteśmy Hiszpanią czy Grecją, gdzie temperatury zimą są znacznie wyższe, a ogrzewanie jest głównie elektryczne, przez co ciepłownictwo nie jest istotną branżą.

Zapewnienie ogrzewania w Polsce jest chyba trudniejsze niż dostawy prądu, który można przesyłać na duże odległości i do zbilansowania wystarczy kilka dużych źródeł, konwencjonalnych, atomowych czy opartych na OZE. Z ciepłem jest trudniej…

– Dokładnie tak, bo ciepło jest lokalne. Musimy wykorzystywać lokalne możliwości, takie jak choćby geotermia, tam gdzie są do tego odpowiednie warunki. Innym sposobem jest wykorzystywanie biomasy i innych odnawialnych źródeł energii. Jesteśmy jednym z krajów o najbardziej rozwiniętej sieci ciepłowniczej w Europie i musimy to wykorzystać. Kluczem jest modernizacja źródeł ciepła, a technologie są – np. w zakresie przerobu odpadów kuchennych w biogazowniach w układzie kogeneracji czy trigeneracji produkujących ciepło, energię elektryczną czy chłód, gdy jest on potrzebny.

Chyba już możemy powiedzieć, że tej zimy kryzys energetyczny, którego się obawialiśmy, w takiej ostrej formie się nie ziścił. Ale problem z zapewnieniem wystarczających ilości bezpiecznej energii nie znika. Czy to, co się stało, będzie hamowało, czy stymulowało zieloną transformację?

– Na pewno ostatni wstrząs energetyczny powinien te ambitne cele trochę zrewidować, co nie oznacza rezygnacji z neutralności klimatycznej do 2050 r. Powinniśmy za to dokonać rewizji pod kątem nośników energii. Od ok. pięciu lat nasze wszystkie polskie inwestycje mające na celu przejście na bardziej ekologiczne paliwo skierowane były na gaz, który był traktowany jako paliwo przejściowe do pełnej transformacji za 10-20 lat. Widać, że to podejście musi ulec zmianie, bo gaz jest za drogi, zbyt niepewny i do tego nie do końca zielony. Inwestycje w instalacje gazowe, które zostały uruchomione, są wstrzymywane, po prostu są na tyle nieekonomiczne, że nie spełniają swojej funkcji. Widać już jasno, że gaz nie może być paliwem transformacji. Trzeba się zastanowić, z perspektywy naszego kraju, co zatem nim będzie.

Dzięki kryzysowi energetycznemu zaczyna­my inaczej myśleć. Zaczęliśmy oszczędzać ener­gię.
Zaczęliśmy przeformułowywać nasz sposób myślenia, w efekcie czego transformacja może przyspieszyć. I to może faktycznie być taki pozy­tywny efekt tego kryzysu. Jednocześnie wydaje się, że w najbliższych latach będziemy musieli się zastanowić, co zrobić z energetyką węglową. Jakie działania wdrożyć, żeby była jak najmniej szkodliwa dla środowiska i klimatu.

A może w ogóle nie potrzeba paliwa transformacji, może po prostu przejść od razu na całkowicie zielone paliwa?

– Nie do końca jesteśmy chyba na to gotowi. Jednak dzięki kryzysowi energetycznemu zaczynamy inaczej myśleć. Zaczęliśmy oszczędzać energię. Zaczęliśmy przeformułowywać nasz sposób myślenia, w efekcie czego transformacja może przyspieszyć. I to może faktycznie być taki pozytywny efekt tego kryzysu. Jednocześnie wydaje się, że w najbliższych latach będziemy musieli się zastanowić, co zrobić z energetyką węglową. Jakie działania wdrożyć, żeby była jak najmniej szkodliwa dla środowiska i klimatu, bo chyba to węgiel będzie takim paliwem przejściowym, które pozwoli w perspektywie 8-10 lat przejść na źródła docelowe. Proces transformacji będzie dzięki temu o wiele szybszy, bo przy gazie myśleliśmy o perspektywie 20-25 lat, czyli tak jak się amortyzują poszczególne instalacje. Jeśli trzeba będzie dociągnąć na węglu, to okres przejściowy będzie skrócony do, powiedzmy, maksymalnie 10 lat. Wtedy, za te 10 lat, powinniśmy już przejść na zieloną energię.

Zapytam przewrotnie, dlaczego właściwie jako Polska powinniśmy przeciwdziałać zmianom klimatu? Gdyby nam temperatura w kraju wzrosła, o powiedzmy, średnio 2o Celsjusza, to potrzebowalibyśmy mniej energii do ogrzewania. Czy w związku ze zmianami klimatu ponosimy jakieś koszty?

– Tak, zdecydowanie, i to już teraz bardzo duże. Jeżeli byśmy tylko policzyli, koszty związane z usuwaniem różnego rodzaju zniszczeń spowodowanych nagłymi zjawiskami pogodowymi, nawałnicami, podtopieniami, powodziami i innymi katastrofami naturalnymi wywołanymi coraz większą zmiennością klimatu, to mówimy już o miliardach złotych. Straż pożarna prowadzi bardzo skrupulatny rejestr swoich interwencji, a to jest taka służba, która zawsze w takich wypadkach jest obecna, i to zazwyczaj najszybciej. Nasze szacunki ujęte w „Atlasie skutków zjawisk ekstremalnych”, oparte m.in. na tych zapisach, wskazują, że to ok. 200 mld zł w perspektywie ostatnich 15 lat. To są naprawdę bardzo duże kwoty. Do tego nie wiemy, jak zmiana klimatu wpłynie na nasze organizmy. Niektórzy eksperci wskazują, że na rozprzestrzenianie się pandemii miały wpływ również kwestie klimatyczne, środowiskowe. Nie wiemy, czy ocieplenie klimatu nie spowoduje innych, nieznanych nam zagrożeń, np. konieczności walki z grzybami, patogenami i wirusami – to mogłyby stanowić ogromne zagrożenie. Rozwój patogenów ma ogromny wpływ nie tylko na życie i zdrowie człowieka, ale też na całą przyrodę, życie zwierząt domowych i hodowlanych.

Jakie są możliwe scenariusze zmian klimatu w Polsce i jakie mogą mieć konsekwencje?

– Podstawowy element to podniesienie się temperatury i coraz więcej dni z temperaturą powyżej 30°C, coraz więcej nocy tropikalnych, czyli takich, gdy temperatura nie spada poniżej 20°C, co jest bardzo istotne pod kątem zdrowia Polaków. W naszych badaniach widzimy to, patrząc na statystyki szpitali, które pokazują, że fale upałów połączone z tropikalnymi nocami sprawiają, że nasze organizmy nie mają czasu na to, żeby zregenerować się przy takich wysokich temperaturach. W efekcie znacznie wzrasta śmiertelność, szczególnie osób najbardziej wrażliwych, z grup ryzyka, czyli np. osób starszych, z problemami krążenia.

Druga sprawa, to coraz mniej dni z pokrywą śnieżną, co bardzo negatywnie wpływa na nasze zasoby wód podziemnych, a one są kluczowe, bo zasilają nas w wodę pitną. Statystyki potwierdzają, że co roku mamy coraz więcej różnego rodzaju nadzwyczajnych zdarzeń pogodowych, które powodują szkody materialne, ekonomiczne, ale i przynoszą ofiary śmiertelne.

Nasze scenariusze pokazują, że opady będą na porównywalnym poziomie, czyli około 700 mm na m2, natomiast będą one miały inny charakter, więcej będzie właśnie deszczów nawalnych. Będziemy mieli wydłużone okresy bez deszczu, czyli susze z wysokimi temperaturami, a potem będą okresy ze znaczną intensywnością opadów. Będzie występowała bardzo duża, nieprzewidywalna zmienność pogody, co w naszym przypadku, szczególnie w miastach, jest dużym utrudnieniem. Wysokie opady powodują, że mamy podtopienia. Nie jesteśmy w stanie odebrać takich ilości wody, ponieważ nasze miasta są w bardzo dużym stopniu zabetonowane, a woda opadowa, zamiast infiltrować do wód podziemnych, w szybkim tempie spływa do rzek, jezior i zbiorników, powodując szybki wzrost stanu wody, bądź – w przypadku miast – zalewa zabetonowane ich połacie. Również na poziomie samorządowym musimy zacząć myśleć nad adaptacją do tych zmian, tworzyć jak najwięcej zielonych powierzchni magazynowania wody.

Mamy w Polsce deficyt wody…

– Tak i on się pogłębia, bo gdy nie ma pokrywy śnieżnej, nie ma zimy, a w konsekwencji nie ma wody. Gdy taka sytuacja występuje co roku, to zasoby nie mają się z czego odnawiać, dlatego musimy zacząć działać – począwszy od prostych rzeczy, których mam nadzieję, nauczyliśmy się jeszcze na wczesnym etapie edukacji, że gdy myjemy ręce, to woda nie musi cały czas płynąć z kranu. Musimy wyrobić w sobie nawyk oszczędzania, tym bardziej że tu chodzi o wodę, o środowisko i nasze pieniądze. Mamy na tym polu jeszcze wiele do zrobienia.

Skoro mowa o pieniądzach, jaka jest, czy jaka może być rola banków w ochronie środowiska?

– Już teraz banki muszą uwzględniać w swoich raportach, które przekładają do Komisji Nadzoru Finansowego, kilka obszarów związanych ze środowiskiem. Pierwszy to ocena ryzyka związanego z kwestiami klimatu, na etapie udzielania kredytów, np. inwestycyjnych. Trzeba ocenić, czy dana inwestycja nie jest zlokalizowana na takim terenie, że może za chwilę zostać zniszczona, podtopiona czy zalana. To jest ryzyko związane z możliwością spłacania tego kredytu. Banki muszą oceniać swój portfel pod tym kątem i szacować, ile mają kredytów, które są ryzykowne i które mogą spowodować tego rodzaju problemy w przyszłości. Druga sprawa to obowiązek raportowania przez każdą instytucję finansową, części niefinansowej, w której podawane będzie, ile procent kapitału zostało zainwestowane w zrównoważone inwestycje. Dla inwestorów na zachodzie jest to bardzo istotne. Niektórzy już teraz mówią, że chcą finansować jedynie zielone, ekologiczne inwestycje. Mając te niefinansowe dane, bardziej świadomy od strony ekologicznej inwestor może powiedzieć: „no tak, oni tylko 30% inwestują w modelu zrównoważonym, a więc ja w to nie wchodzę, szukam innych możliwości”.

Marnujemy 5 mln ton żywności rocz­nie, kompletnie nie biorąc pod uwagę tego, ile potrzeba terenu, wody i energii, żeby ją wytwo­rzyć. Musimy to marnowanie ograniczać, pa­miętając, że nie tak daleko ktoś cierpi z powodu głodu i nie ma co jeść. I tu znów dochodzimy do wniosku, że trzeba zacząć patrzeć szerzej, nie z punktu widzenia pojedynczych krajów, czy nawet pojedynczych kontynentów, jak Europa, ale całego globu.

Również dla klientów indywidualnych banki przygotowują różne proekologiczne zachęty, np. w postaci kart bankomatowych z recyklingu. W produkcji tworzyw sztucznych w skali światowej to jest jakaś znikoma ilość, ale bardziej chodzi o wytworzenie pewnej mody, świadomości czy nawyku. Tego rodzaju działań jest coraz więcej. Mamy więc dwa obszary – oceny tego, jaki zmiany klimatu mogą mieć wpływ na ryzyko danej inwestycji i prawdopodobieństwo spłaty udzielonego kredytu oraz drugi, bardziej proekologiczny, oceniający, jak inwestujemy nasz kapitał w projekty, które są zaklasyfikowane jako zrównoważone.

Jak w tym procesie jest lub może być rola Instytutu?

– Dzięki naszym narzędziom w postaci bazy wiedzy o zmianach klimatu Klimada 2.0 możemy pokazać, nawet na poziomie najmniejszych jednostek samorządu terytorialnego, na poziomie gminy, jakie występują w niej ryzyka związane ze środowiskiem naturalnym i jego zmianami. Możemy wskazać, na co zwrócić szczególną uwagę przy decyzjach inwestycyjnych. To może być narzędzie właśnie dla banków, dla instytucji o charakterze ubezpieczeniowym, gdzie ocenia się ryzyka wystąpienia określonych zagrożeń i przypisuje im odpowiednie wskaźniki.

W taksonomii, w tych dwóch elementach dotyczących mitygacji i adaptacji do zmian klimatu, można wykorzystywać nasze scenariusze klimatyczne do oceny, czy dana inwestycja będzie miała pozytywny, czy negatywny wpływ na klimat. Dodatkowo ostatnio udostępniliśmy poradnik dla inwestorów wskazujący, w jaki sposób przeprowadzić ocenę oddziaływania na środowisko tak, aby stwierdzić, czy nasza inwestycja wpływa na klimat pozytywnie, negatywnie, czy jest obojętna. Wskazujemy w nim, jak to zrobić już na etapie przygotowania inwestycji, uzyskiwania określonych pozwoleń, m.in. tzw. decyzji środowiskowej. Ten cały zasób, który przygotowaliśmy w Instytucie Ochrony Środowiska – Państwowym Instytucie Badawczym, wspiera banki, instytucje finansowe i ubezpieczeniowe w określaniu ryzyk.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK