Polska droga do światowej pierwszej ligi gospodarczej

Polska droga do światowej pierwszej ligi gospodarczej
Marcin Piątkowski. Fot. Archiwum prywatne
Uważam, że dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie tymczasowej składki obronnej np. poprzez podwyższenie o kilka punktów procentowych VAT czy akcyzy na alkohol i papierosy – mówi ekonomista Marcin Piątkowski w rozmowie z Pawłem Jabłońskim.

Dr hab. Marcin Piątkowski, ekonomista pracujący w New Delhi, profesor Akademii Leona Koźmińskiego i autor bestsellera „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość”. Wcześniej m.in. główny ekonomista PKO BP oraz wizytujący naukowiec na Uniwersytecie Harvarda.

Kilka lat temu napisał pan głośną książkę „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość”, która pokazuje, jak szybko, i to w globalnej skali, rozwijała się Polska w ostatnich kilkudziesięciu latach. Przewiduje pan w tej książce, że dołączymy do grona największych światowych gospodarek. Czy dziś, po światowych zawirowaniach politycznych i gospodarczych nadal jest pan takim optymistą w sprawie naszego dalszego rozwoju?

– Tak, pozostaję optymistą, przynajmniej w średnim okresie. Moja książka osiągnęła sukces, bo dobrze podsumowywała to, co się wydarzyło w polskiej gospodarce przez ostatnie 35 lat. Jesteśmy liderem wzrostu gospodarczego w Europie. Ten cud gospodarczy cały czas trwa. W tym roku będziemy najszybciej rozwijającą się dużą gospodarką w Unii Europejskiej i szerzej w krajach OECD. Perspektywy rozwoju na kolejne kilka lat też są dobre. MFW na przykład prognozuje, że to końca dekady będziemy się rozwijać trzy razy szybciej niż Niemcy.

W Europie i na świecie rośnie świadomość polskiego sukcesu. Wystarczy przypomnieć poświęconą temu niedawną słynną okładkę „The Economist”. Po raz pierwszy tak dobrze za granicą mówi się o naszej gospodarce. Myślę, że dzięki temu mamy też więcej do powiedzenia w polityce międzynarodowej.

To wszystko symbolicznie dzieje się dokładnie tysiąc lat po powstaniu Polski. Bo tak naprawdę naszą historię trzeba liczyć od koronacji Bolesława Chrobrego, tj. od 1025 r., tj. od powstania Polski z punktu widzenia prawa międzynarodowego, a nie od chrztu, co do którego nawet nie do końca wiemy, czy rzeczywiście miał miejsce w 966 r.

Dziś dokładnie 1000 lat po tej dacie nasza gospodarka przekroczyła wartość symbolicznego biliona dolarów. Dzięki temu weszliśmy do 20. największych gospodarek świata. Tego nigdy nie było w naszej historii, więc rzeczywiście jest to ważny moment. Oczywiście, cały czas pamiętając, że do najlepszych liderów gospodarczych w Europie i na świecie jeszcze nam daleko.

Jest pan dużym optymistą. Z moich rozmów z najważniejszymi polskimi ekonomistami wynika, że wielu z nich obawia się, że czas naszego doganiania światowej czołówki gospodarczej właśnie się kończy ze względu na otoczenie i nasze błędy.

– Ekonomistom płaci się za narzekanie i za martwienie się na zapas. Przez 35 lat non stop ostrzegano nas przed różnymi zagrożeniami, mówiono o „dryfie rozwojowym”, „pułapce średniego dochodu” czy „wyczerpaniu się rezerw wzrostu”. Wielu mówiło, że kryzys już stoi za rogiem. Inni ostrzegali, że czeka nas los drugiej Grecji i trzeciej Wenezueli. Takich różnych fatalistycznych przepowiedni było bardzo dużo, ale się nigdy do tej pory nie spełniły. W międzyczasie zostaliśmy mistrzem Europy i świata we wzroście.

Uważam, że Polska gospodarka jest tak wysoko konkurencyjna, że jeszcze co najmniej przez dekadę będzie w miarę szybkim tempie doganiać naszych zachodnich sąsiadów. Naszą przewagą jest wysoka jakość kapitału ludzkiego. Pod wieloma względami nawet wyższa niż na Zachodzie, w tym np. w Niemczech. Do tego dochodzi jeszcze etos pracy: Polakom chce się pracować bardziej niż naszym sąsiadom na Zachodzie. Wydajna praca łączy się z ciągle niskimi kosztami pracy, bo przecież cały czas zarabiamy mniej niż połowę tego co w Niemczech. Mamy też coraz lepszą infrastrukturę i w miarę dobrą politykę makroekonomiczną, fiskalną i pieniężną. Więc nie dezawuując tych wszystkich problemów, o których mówi wielu ekonomistów, Polska ma cały czas mocne karty.

To bardzo dobre prognozy dla Polski. Ale czy nic pana w tym naszym rozwoju nie martwi? Czy są dla niego jakieś zagrożenia?

– Martwię się nie poszczególnymi wskaźnikami, jak rosnący dług czy niedoinwestowana nauka, ale najbardziej obawiam się, że my nie wykorzystamy najbliższych 10 lat na to, żeby zbudować fundamenty ekonomiczne, takie ekonomiczne muskuły, które nam pomogą rozwijać się również w późniejszym okresie.

Obecnie wygląda to tak, że najpóźniej do 2035 r. przegonimy Europę Południową. To jest możliwe, bo już za rok powinniśmy, jeśli chodzi o poziom dochodu na mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej, przegonić Hiszpanię, a w ciągu 6 lat mamy szansę dogonić Włochy. Jednak po 2035 r., podobnie jak Europa Południowa, możemy mieć problemy z konkurencyjnością i wpaść w podobną do nich stagnację.

Dzisiaj świat o nas za mało wie. Dlatego chciałbym, mówiąc obrazowo, żeby za 25 lat, jak komuś się będziemy przedstawiać, będąc np. w Chinach czy w Indiach, że jesteśmy from Poland, to nie będą się pytać, czy jesteśmy from Holland. Powinno być odwrotnie: gdy Holendrzy będą się w przyszłości przedstawiać, to powinni ich pytać, czy są from Poland. Bo wtedy to nasz kraj będzie ważny i słynny na całym świecie.

Dlatego chciałbym, żeby przez najbliższe 10 lat Polska i Polacy byli cały czas zmobilizowani i zmotywowani do dalszej ciężkiej pracy, reform, doganiania najlepszych. Nie można nastawiać się na przeciętną politykę, bo to skaże nas na bycie przeciętnym państwem. Zamiast tego chciałbym, żebyśmy inwestowali w siebie tak, żeby w 2035 r. móc konkurować z najlepszymi, czyli z Europą Północną. To są kraje, które właściwie od 500 lat są liderami wzrostu gospodarczego w Europie. To Niemcy, Holandia, Francja, Szwecja. Uważam, że nie ma żadnego powodu, dla którego nie mielibyśmy tych krajów dogonić. Ale żeby to było możliwe, to musimy o wiele więcej niż do tej pory inwestować w siebie, w edukację, naukę, infrastrukturę, w jakość i siłę państwa.

Rozumiem, że za te 10 lat zasady tego wyścigu do kolejnej ligi zmienią się. Będziemy musieli ścigać się na innych zasadach, niż robimy to dzisiaj?

– Tak. Za 10 lat, mówiąc według terminologii piłkarskiej, będziemy mocno osadzeni w Lidze Europy. Ale, żeby wejść do gospodarczej Ligi Mistrzów i – w przeciwieństwie do polskich klubów – w niej pozostać na zawsze, będziemy musieli mieć o wiele mocniejsze fundamenty ekonomiczne.

Uważam , że by taki awans był możliwy, Polska powinna sobie postawić nowy cel, roztoczyć nową wizję, której obecnie bardzo nam brakuje. Chciałbym, żebyśmy jako naród powiedzieli sobie, że do 2050 r. mamy stać się jedną z trzech największych gospodarek w Europie, obok Francji i Niemiec, i jedną z dziesięciu najważniejszych gospodarek świata.

To jest bardzo ambitny cel, ale realny. Musimy tylko się zmobilizować, motywować i odpowiednio podporządkować temu celowi politykę gospodarczą.

Jakie konkretne działania musimy podjąć. W przeszłości realizowaliśmy parę programów gospodarczych, które przyniosły różne efekty. Dziś rządowe programy gospodarcze nie są modne.

– Te wszystkie programy gospodarcze, o których pan mówi, pomagały nam osiągnąć jakiś kolejny konkretny cel, jak wejście do NATO, OECD czy wreszcie do Unii Europejskiej. Dzisiaj takiego właśnie narodowego celu nie mamy i to sprawia, że za bardzo nie wiemy, do czego dążymy, czego chcemy i co mamy robić.

Dla mnie taka wizja przyszłości Polski jest kluczowa. Potrzebujemy ambitnej wizji do 2050 r., ale też i średnioterminowych wizji, które do niej nas przybliżą. Taką mogłaby być wizja „Polska na 100% do 2035 r.” Zakładałaby ona, że do 2035 r. dochodzimy do 100% średniego poziomu dochodu w UE.

Żeby zrealizować te cele, musimy osiągnąć pięć wskaźników – takich filarów, na których zawieszone są cele główne. Pierwsza sprawa to PKB na mieszkańca, który powinien być znacząco wyższy niż średnia w Unii. Drugi filar to nauka i technologia. Polska musi dostać się do czołówki krajów w Europie, jeśli chodzi o jakość technologii i ilość patentów. Powinniśmy mieć też co najmniej dwie uczelnie w pierwszej setce najlepszych uniwersytetów na świecie. Dziś pod względem technologii najbardziej odstajemy od światowej czołówki. Nigdy też w naszej historii nie inspirowaliśmy świata naszymi technologiami, w odróżnieniu np. od literatury. Dlatego mamy w tym obszarze szczególnie dużo do zrobienia. Do tego powinniśmy mieć co najmniej kilka pochodzących z Polski, globalnych firm, które swoją konkurencyjność opierają na technologiach.

Trzeci wskaźnik dotyczy hard power, czyli stworzenia silnej i nowoczesnej armii. Czwarty filar prowadzący do realizacji celu to stanie się silnym również pod względem soft power, czyli rozpoznawalności na świecie naszej kultury, sztuki, naszych firm i marek. Dziś ta rozpoznawalność jest niestety bardzo niska. Ostatnia, piąta sprawa to poprawa jakości i długości życia.

Te pięć wskaźników dla statystycznego Polaka, to rzeczy zbyt skomplikowane i co gorsza nie ma on wpływu na ich realizację. Jak więc wyjaśnić ludziom taki złożony proces jak zaliczanie nas do światowych liderów gospodarczych?

– Można tu operować różnymi narracjami. Ale myślę, że w Polsce jest rosnąca grupa ludzi, głównie młodych, którzy wiedzą, że Polskę stać na więcej. Ich bardzo frustruje strategia ciepłej wody w kranie. Ich opinie o budowie CPK i o innych projektach pokazują, że Polacy patrzą na siebie już inaczej. Uważają, że w żaden sposób nie jesteśmy gorsi od Francuzów, Niemców czy Szwedów. I oczekują od rządu ambitnych wizji. Ta wizja jest potrzebna również po to, by pokazać wszystkim polskim przedsiębiorcom i konsumentom, do czego dążymy, i że chcemy być po prostu tak ważni jak Niemcy i Francuzi.

Spełnienie tej wizji dla statystycznego Polaka oznaczać będzie, że zamiast, jak teraz, zarabiać 8 czy 6 tys. miesięcznie, będzie kiedyś zarabiał 16 albo 20 tys., czyli tyle, a może nawet więcej niż nasi zachodni sąsiedzi.

W centrum Warszawy był kiedyś licznik długu publicznego, który miał ostrzegać Polaków przed niebezpieczeństwem szybkiego zadłużania. Ja bym go zastąpił licznikiem wizja 2050. Pokazywałby on wszystkim Polakom, czy zbliżamy się, czy oddalamy od tych pięciu celów i czy jesteśmy bliżej osiągnięcia naszej wizji.

Czy gdyby nas przyjęto do G7, to oznaczyłoby, że udało się zrealizować ten wielki plan?

– Na razie moglibyśmy dostać się do G20. Jeżeli brać pod uwagę wartość naszego PKB, to już powinniśmy być w tej grupie. Ale to tylko pośredni cel. Najważniejszym celem jest to, by Polacy po prostu wiedzieli, że w Europie nikt nie będzie rozmawiał o nas bez nas. Że jesteśmy krajem, którego w każdej ważnej sytuacji pyta się o zdanie, bo mamy trzecią najpotężniejszą gospodarkę w Unii, bo jesteśmy taką Koreą Południową czy Izraelem Europy. Ponadto posiadamy silną armię, własne technologie, własne globalne firmy, i nie musimy nikogo o cokolwiek prosić i nie musimy być zdani na czyjąkolwiek łaskę. Myślę, że Polacy czują, że możemy być takim krajem.

Nie możemy więc stracić historycznej szansy, jaką mamy teraz. Osiągnęliśmy już tak wiele. Mamy ogromną dynamikę wzrostu i jesteśmy cały czas bardzo konkurencyjni. Ale taka wizja wymaga podejmowania decyzji politycznych, które często będą wyprowadzać nasze społeczeństwo poza strefę komfortu. Inaczej się nie da.

Chciałbym, żeby przez najbliższe 10 lat Polska i Polacy byli cały czas zmobilizowani i zmotywowani do dalszej ciężkiej pracy, reform, doganiania najlepszych. Nie można nastawiać się na przeciętną politykę, bo to skaże nas na bycie przeciętnym państwem. Zamiast tego chciałbym, żebyśmy inwestowali w siebie tak, żeby w 2035 r. móc konkurować z najlepszymi, czyli z Europą Północną.

Musimy się zdecydować, czy chcemy być np. taką Koreą, która sama sobie tworzy technologie, czy chcemy pozostać krajem zależnym, który będzie kupował technologie i pomysły od innych. Uważam, że zadaniem rządu nie jest obiecywanie ciepłej wody w kranie, tylko pokazywanie, że stać nas na o wiele więcej i możemy jeszcze dużo osiągnąć.

Obawiam się, że wielu Polaków nie interesują wielkie, wręcz mocarstwowe możliwości rozwoju ojczyzny. Przede wszystkim chcą lepiej żyć, mieć mieszkania i wszystkie rzeczy ułatwiające życie, na które dziś często ich nie stać. Czy będą rozumieli, że awans Polski na kolejne poziomy rozwoju powinien się przekładać na ich przyszłe dochody?

– Uważam, że ambitne wizje i lepsze życie na co dzień sobie nie przeszkadzają. Odwrotnie, bez tego pierwszego nie będzie tego drugiego. Poza tym nie tylko chlebem się żyje. Dziś statystyczny Polak ma dochody, które plasują go wśród najbogatszych 15% obywateli świata. Więc nie jesteśmy biedni i nie jesteśmy małym krajem. Jesteśmy dwudziestą największą gospodarką świata. Z dobrą wizją dochody Polaków do końca życia kolejnego pokolenia mogą osiągnąć poziom 20 tys. zł miesięcznie.

Ale nie chodzi tylko o to, żeby mieć coraz więcej pieniędzy na koncie. Ważne jest też, żeby jednocześnie budować Polskę, która będzie rozpoznawalna, suwerenna, silna, i która będzie miała dużo więcej do powiedzenia w regionie, w Europie i na świecie.

Dzisiaj świat o nas za mało wie. Dlatego chciałbym, mówiąc obrazowo, żeby za 25 lat, jak komuś się będziemy przedstawiać, będąc np. w Chinach czy w Indiach, że jesteśmy from Poland, to nie będą się pytać, czy jesteśmy from Holland. Powinno być odwrotnie: gdy Holendrzy będą się w przyszłości przedstawiać, to powinni ich pytać, czy są from Poland. Bo wtedy to nasz kraj będzie ważny i słynny na całym świecie.

Przedstawił pan, jakie cele powinna mieć Polska i jakie wskaźniki musimy wypełnić, by je osiągnąć. Czy możliwe jest dokonanie tego w obecnym stanie organizacji naszego państwa?

– W obecnym nie. Jednak zmiana jest możliwa. Mówię o programie „5 i”, czyli o programie reform skupiającym się na instytucjach, inwestycjach, innowacjach, imigracji oraz inkluzywności.

Co do instytucji chodzi o to, żeby naprawić przede wszystkim polskie sądy. Sprawne sądy są kluczowe dla działania gospodarki, ale też dla ogólnego rozwoju państwa. Każdy poważny kraj, który chce być liderem Europy, musi mieć najlepsze instytucje.

Pod względem inwestycji cały czas jesteśmy krajem na dorobku. Dziś widać gołym okiem, że nasze autostrady są nowocześniejsze i lepsze niż nawet niemieckie, ale jednocześnie jak pokazują dane MFW zakumulowany kapitał na jednego zatrudnionego w Polsce to raptem jedna trzecia przeciętnego poziomu ze strefy euro. To dlatego, że przez 1000 lat myśmy się słabo rozwijali albo nas ograbiano. Z tego powodu dziś wciąż jesteśmy takim szczupłym młodzieńcem, który ma dobrze zarysowane mięśnie, ale tych mięśni jest po prostu mało. Dlatego musimy zmienić sylwetkę naszej gospodarki z postury 800-metrowca na sylwetkę zawodnika MMA. Kolejne lata powinniśmy poświęcić budowaniu tych mięśni, w tym poprzez podwojenie inwestycji publicznych. Stać nas na to.

Równocześnie trzeba tak tymi inwestycjami kierować, by one przede wszystkim pomogły odblokować inwestycje prywatne, które z różnych powodów kuleją. Gdybyśmy podnieśli poziom tych inwestycji tylko do średniej Europejskiej, czyli raptem o 4-5% PKB, to powinno nam to dać dodatkowy punkt procentowy wzrostu gospodarczego rocznie. Czyli zamiast w tempie 3% byśmy się rozwijali z szybkością 4%. W ciągu 25 lat stworzyłoby to ogromną różnicę, taką jaka jest dziś między Hiszpanią a Holandią.

Trzecią drogą do uzdrowienia sytuacji są innowacje. One już u nas są. Mamy kilka innowacyjnych firm, takich jak InPost, mamy rosnący przemysł kosmiczny, mamy polskie firmy informatyczne. Jest więc nie najgorzej. Ale oczywiście nie mamy w tym obszarze żadnej globalnej firmy. Dlatego Polska powinna podwoić wydatki na naukę, na innowacje, na technologie podwójnego zastosowania, które przydadzą się naszej armii. Żeby wskoczyć do wyższej ligi, musimy być jak Korea czy Izrael, czyli kraje, które w innowacje inwestują o wiele więcej.

W przypadku imigracji nie chodzi bynajmniej o to, żeby wpuszczać do nas nielegalnych imigrantów, czy otworzyć się na wszystkich jak leci. Jestem temu przeciw. Chodzi za to o przyciągnięcie do Polski globalnych talentów, młodych przedsiębiorców, inteligentnych ludzi, których zaprosilibyśmy na nasze wcześniej wybrane i wiarygodne uczelnie. Później zostawaliby u nas i wymyślali nowe produkty i towary, zakładali własne firmy, eksportowali w świat, pchali naszą gospodarkę do przodu. Bez przyciągania talentów liderem Europy nigdy nie będziemy.

Ostatni piąty obszar to inkluzywność, czyli zasada, że całe społeczeństwo zyskuje na szybkim wzroście gospodarczym. Bez tego wzrost nie ma sensu. Cała prosperity ostatnich lat powinna się w miarę równo rozlewać po całym państwie. Niestety z tym do tej pory różnie było. Trzeba to zmienić i inwestować m.in. w lepsze usługi publiczne, lepsze podstawówki, licea i uniwersytety i lepszą służbę zdrowia, czyli wszędzie tam, gdzie biedniejsi Polacy muszą bardziej niż inni liczyć na państwo.

Mówi pan o potrzebie zwiększenia inwestycji publicznych i prywatnych. Zwłaszcza te ostatnie w Polsce od dłuższego czasu są bardzo niskie. Co zrobić, żeby one ruszyły?

– Na początku warto powiedzieć, że mamy problem z mierzeniem tych inwestycji. Na przykład część naszych przedsiębiorców, szczególnie małych i średnich, z przyczyn podatkowych wpisuje w koszty wiele rzeczy, które w innych krajach są uważane za inwestycje. Myślę, że mamy tu problem metodologiczny.

Jednak inwestujemy znacząco mniej niż nawet nasi sąsiedzi, Czesi czy Niemcy. Trzeba to zmienić.

Gdybym był liderem gospodarczym rządu, od razu stworzyłbym okrągły stół z polskim biznesem, przy którym cały czas rozmawialibyśmy o tym, co dokładnie trzeba zrobić, żeby inwestycje prywatne ruszyły.

Dotyczy to w szczególności konieczności odblokowania kredytów. Polskie firmy należą do najniżej zadłużonych w całej Unii Europejskiej. Gdyby nasz sektor prywatny był zadłużony tak jak niemiecki, to mielibyśmy o 40% PKB więcej pieniędzy na finansowanie działalności przedsiębiorstw. To jest 1,6 biliona złotych dodatkowych pieniędzy. Istna amazonka gotówki. Za tyle to można by wybudować kilkanaście CPK, łącznie z dedykowanymi im liniami kolejowymi.

Mamy więc ogromne możliwości, żeby finansować dodatkowe inwestycje. Trzeba jednak zmotywować banki, żeby udzielały więcej kredytów. I wykorzystać fakt, że nasze państwo jest właścicielem najważniejszych banków, które mogą zmienić działanie całego rynku.

Polska powinna prowadzić nową narrację, w ramach której powie Zachodowi, że lokalizacja przemysłu czy produkcji w Polsce jest jedyną szansą Zachodu, żeby stać się konkurencyjnym wobec Chin. Jest wiele rożnych krajów na świecie, do których Zachód próbuje przenieść produkcję z Chin. Jednak to biedne kraje, które nie mogą zaabsorbować ogromnych kapitałów. Dla odmiany produkcja na Zachodzie jest za droga. Natomiast Polska nie jest ani za biedna, ani za droga.

Jest jeszcze kilka innych rozwiązań, które mogą wspierać zwiększenie inwestycji. Chodzi m.in. o dostęp do siły roboczej. Jeśli inwestycje mają ruszyć, to przedsiębiorcy muszą wiedzieć, że będą mieli ludzi, w tym z zagranicy, którzy będą mogli je realizować.

No i nie można zapominać, że oprócz polskich inwestycji powinny być i zagraniczne. Jeśli chodzi o ich przyciąganie, mamy jeszcze dużo do zrobienia. Uważam, że Polska powinna prowadzić nową narrację, w ramach której powie Zachodowi, że lokalizacja przemysłu czy produkcji w Polsce jest jedyną szansą Zachodu, żeby stać się konkurencyjnym wobec Chin. Jest wiele rożnych krajów na świecie, do których Zachód próbuje przenieść produkcję z Chin. Jednak to biedne kraje, które nie mogą zaabsorbować ogromnych kapitałów. Dla odmiany produkcja na Zachodzie jest za droga. Natomiast Polska nie jest ani za biedna, ani za droga. Uważam, że moglibyśmy do nas ściągać dwa-trzy razy więcej globalnego kapitału niż teraz. Np. na obszary między Łodzią a Warszawą, tam gdzie budujemy CPK. Gdy on powstanie, to będzie tam jeden z najatrakcyjniejszych logistycznie rejonów na świcie. Z autostradą do Berlina, z koleją do Pekinu, ogromnym międzynarodowym lotniskiem i dwoma otaczającymi je konglomeracjami Łodzi i Warszawy.

Wygląda na to, że branżą, którą czeka rozkwit, będzie energetyka. Mają powstać olbrzymie elektrownie, czekają nas wielkie inwestycje choćby w sieć przesyłową i w OZE. Czy to może się przełożyć na szybszy wzrost gospodarczy?

– Tak. Te inwestycje będą kluczowe dla podtrzymania naszego rozwoju. Jednak ważna będzie też cena: dzisiaj przedsiębiorcy prywatni nie wiedzą, co się wydarzy z cenami energii. Ta niepewność blokuje ich inwestycje. Dlatego chciałbym, żeby rząd powiedział, że ma w tej sprawie jasny plan działania, który doprowadzi do tego, że ceny energii w Polsce, np. do 2030 r., będą nie wyższe niż średnia europejska, a potem zaczną spadać.

Do tego planu trzeba dostosować inwestycje. Dziś na całym świecie popyt na energię rośnie szybciej niż nawet wzrost podaży zielonej energii. Dlatego chciałbym, żeby w Polsce budowano nie jedną elektrownię atomową, która ruszy dopiero za kilkanaście lat, ale od razu zaczynać budowę trzech czy pięciu takich elektrowni, szczególnie w tym samym miejscu co istniejące elektrownie węglowe, które za chwilę trzeba będzie zamykać. Powinniśmy stać się centrum taniej energii w Europie na kolejne 50 lat. Powinniśmy też być eksporterem energii, przy okazji zabezpieczając bezpieczeństwo energetyczne w naszym regionie Europy.

Ostatnio związana z energetyką sprawa to fakt, że w ub.r. wydaliśmy ponad 110 mld zł na import ropy i gazu, często kupując je od różnych autorytarnych krajów. To ponad pięć razy więcej niż nasze roczne wydatki na naukę. Naszym celem powinno być doprowadzenie do sytuacji, że co do zasady nie będziemy musieli u nikogo niczego kupować, i wydawać te pieniądze u siebie.

Mówimy o potrzebie wielkich kosztownych, choć może bardzo potrzebnych, inwestycjach publicznych. Czy nie obawia się pan, że to doprowadzi do zbyt szybkiego wzrostu długu publicznego, a w konsekwencji do załamania całego naszego rozwoju?

– Stać nas na to. Na razie nie grozi nam los drugiej Grecji. Zawsze mówiłem i mówię, że Polskę i polski budżet stać na więcej. Myślę, że to się potwierdziło. Oczywiście jest prawdą, że ostatnio zadłużamy się w szybkim tempie.

Dlatego też uważam, że trzeba uczciwie powiedzieć społeczeństwu, że nie może być tak, że zwiększamy wydatki na armię o 100 mld zł rocznie, a nie zwiększamy jednocześnie dochodów państwa. Złota zasada finansów publicznych mówi, że jak ma się nowy trwały wydatek, to trzeba mieć też nowe trwałe dochody. Uważam, że dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie tymczasowej składki obronnej poprzez np. podwyższenie o kilka punktów procentowych VAT czy wyższej akcyzy na alkohol i papierosy. Myślę, że patriotyczni Polacy to zrozumieją.

Trzynasta i czternasta emerytura są ekonomicznie nieuzasadnione. A kosztują nas ponad 30 mld zł rocznie, czyli tyle, ile wydajemy na naukę. Może np. zamiast tych dwóch dodatkowych emerytur podnieść emeryturę minimalną tak, aby dodatkowe pieniądze trafiły tylko do 20% najuboższych emerytów. To przykład trudnych decyzji, które będą potrzebne, aby dalej szybko się rozwijać.

Ale przecież to nie tylko wydatki na armię są powodem olbrzymiego deficytu budżetu?

– To prawda. Częściowo jest on też wynikiem dodatkowych wydatków społecznych. Np. trzynasta i czternasta emerytura jest ekonomicznie nieuzasadniona. A kosztuje nas ponad 30 mld zł rocznie, czyli tyle, ile wydajemy na naukę. Może np. zamiast tych dwóch dodatkowych emerytur podnieść emeryturę minimalną tak, aby dodatkowe pieniądze trafiły tylko do 20% najuboższych emerytów. To przykład trudnych decyzji, które będą potrzebne, aby dalej szybko się rozwijać.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK