Złodzieje czasu
Świat przed wiekami był znacznie prostszy. Ludzie dzielili się na tych co orzą, tych co się modlą i tych co bronią. Wszystko było dziełem Boga. Człowiek rodził się, pracował i umierał, wierząc w wieczność i sprawiedliwość. Były pory roku, dzień i noc, dni świętych patronów. Dzwon na wieży kościoła wyznaczał porę na modlitwę i pracę. Czas należał do Boga i to On panował nad nim. Gdzieś około roku tysięcznego coś się zaczęło zmieniać i komplikować świat dookolny, i burzyć dotychczasowy ład duchowy. Ludzkość spodziewała się końca świata, dokładnie tak samo jak my, obawiając się milenijnej pluskwy roku 2000. Tymczasem nastąpił nowy początek i przestało być już jak dawniej.
Ktoś zamontował metalowe radło w pługu, pracowici bracia cystersi wprowadzali nowe techniki upraw. Pojawiły się wyższe plony i było czym handlować. Obok tych, co orzą, modlą się i bronią pojawił się ktoś, kto dla potrzeb nas samych zaczął pośredniczyć w wymianie nadwyżek – czyli kupiec.
Obraz uporządkowanego, zrozumiałego i powszechnie akceptowanego świata zaczął się zmieniać i zaludniać postaciami ideologicznie zupełnie obcymi. Postać kupca została uzupełniona o lichwiarza, choć często była to ta sama osoba. Wymiana handlowa pozwoliła lepiej i więcej produkować, a więc i więcej konsumować, czyli bogacić się, przeznaczając przy tym więcej na chwałę bożą i na obronę naszych ziem i domów. Nie było to jednak takie proste. Zysk, zjawisko nieznane i obce, stał się osią walki ideologicznej i niepokoju moralnego, który powstał w umysłach i sercach ludzi Kościoła. Dominikanin Stefan de Burbon, czując ów dyskomfort ideologiczny, pisał: „Jako że lichwiarze sprzedają jedynie nadzieję na pieniądz, to znaczy czas, sprzedają dzień i noc, lecz dzień jest czasem światła, a noc czasem odpoczynku: sprzedają więc światło i odpoczynek”. Kupiec kradł czas, bo korzystał z niego na własny, a nie ludu użytek, a więc był złodziejem.
Świat dookolny zmieniał się, powoli, ale konsekwentnie: ze spokojnych wiejskich sadyb rozproszonych i odizolowanych w sieć – połączonych pajęczyną dróg i nitkami spławnych rzek – miejsc twórczego działania ożywianych przez antreprenerów, kupców bankierów i ludzi wiedzy (uczonych). Kościół, strażnik naszej wiary, musiał zareagować na te zmiany. Pojawiło się więc pojęcie homo faber – człowiek przetwórca, wytwórca, a teologowie w swych rozważaniach pisali że „trzeba rozważyć, na jakie straty narażają się kupcy, a zdarza się im to często, z tego powodu, że sprzedają na kredyt”.
Dziś tysiące troskliwych spojrzeń kieruje się na osobę, która wzięła dziewiętnaście kredytów z pięciu rożnych banków, tysiące stroskanych dziennikarzy wzywa banki, by umorzyły owe zobowiązania w imię dobra i miłości do bliźniego nieświadomego zła, które uczynił. Dawno temu bankierzy stali się „złodziejami czasu”, a uczeni „złodziejami nocy”. Im się udało, są zbyt daleko i nie wiadomo, z czego żyją. Bankierzy mają mniej szczęścia. Choć ktoś mądry kiedyś udzielił im następującej rady: „Zbierajcie kamienie, jakie w was rzucają. To początek budowy waszego piedestału”.
Przemysław Wiśniewski