Zainwestuj w bon do Pewexu
Zakładając, że o inwestycyjnej wartości kolekcjonerskich obiektów decyduje głównie rzadkość w obiegu, najkorzystniej byłoby znaleźć unikat.
Czy na rynku numizmatów, a więc pieniędzy, którymi powszechnie płacono kiedyś w sklepach, można w ogóle wyszukać dobro, które jest jednostkowe?
Owszem, a dobrym przykładem okazują się coraz usilniej poszukiwane na rynku wzory banknotów − 14 września wrocławski Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego wystawi na aukcję jeden z takich walorów z progiem 28 tys. złotych.
Skąd bierze się tak wysoka wartość projektu, skoro powstał długo po wojnie?
Datowane na 1965 r. dwadzieścia złotych okazuje się mieć wyjątkowe znaczenie w historii pieniądza dlatego, że stanowi jeden z pierwszych projektów Andrzeja Heidricha, którego odręczny podpis widnieje w niezadrukowanym polu.
Artysta uznawany jest za niekwestionowanego mistrza grafiki mieszczącej się w kieszeniach − to najsłynniejszy polski projektant znaczków i banknotów, ale też ilustrator Kapuścińskiego oraz śmiałek, który podniósł rękę na polskie godło i poprawił nieco orła.
Pięć groszy za tysiące złotych
Mierząc apetyt inwestorów zakupami, mennictwo międzywojnia jest obecnie w gorącym trendzie, a nawet pospolite monety obiegowe osiągają stawki godne wiekowych emisji królewskich. Co więc zadecydowało, że zwyczajne 5 groszy z 1934 r. licytowane będzie od 2 tys. zł? Jak podaje katalog, drobna moneta zachowana jest menniczym stanie − MS62 − a mowa też o najrzadszym roczniku pięciogroszówek, wybitym w zdecydowanie skromniejszym nakładzie.
Żeby rozszyfrować ciąg znaków ze środka, trzeba dodać: numizmaty oznaczone podobnymi symbolami przeszły tzw. grading, a więc ocenę autentyczności i stanu zachowania przez niezależną amerykańską instytucję, w tym przypadku NGC.
Certyfikowane w ten sposób pięć groszy osłania specjalna plastikowa kaseta, tzw. slab, która istotnie ułatwia ewentualne dalsze sprzedaże − grading zapoczątkowano w końcu ze względu na potrzeby amerykańskich inwestorów epoki maklerów w szelkach. Rynek numizmatów, który zdołali ustandaryzować, zaczął przypominać notowania Wall Street.
Byki: akcje Pewexu rosną
W czasach, kiedy pod strzelisty budynek nowojorskiej giełdy podjeżdżały cadillaki i corvetty z podłużnymi maskami, krajowe papiery również wyceniano w dolarach, choć sytuacja była daleka od rynku byka.
Jeden z obszernej kolekcji bonów doby PRL licytowany będzie od 4 tys. zł, przy czym mowa o kolejnym egzemplarzu nieobiegowym − rzadkiej odmianie wzorów z pierwszej emisji z 1960 r.
Mimo, że za 50 dolarów w Peweksie można było nabyć całkiem sporo, sięganie po tego typu pamiątki z myślą o koszyku inwestora dowodzi przełomu: rynek papierowych numizmatów zaczął już ścigać się z rynkiem monet, a kwestia niedoszacowania powoli przyciąga coraz silniejszy popyt.
Czy patrząc na cały kolekcjonerski obieg, można w tym roku mówić o hossie?
− Obecny rok w numizmatyce to kontynuacja silnego, ale opartego na zdrowych fundamentach rynku. Monety jako największy dział są nieustannie w cenie, a ostatni wzrost cen złota oraz srebra tylko wspiera panujące dobre nastroje − podkreśla Mateusz Wójcicki z Salonu Numizmatycznego.
Warto nadmienić, że rynek banknotów jest już krok za nim, z głębokim i rosnącym popytem.
− Historyczne papiery wartościowe to najmniejszy, ale zarazem najbardziej niedoszacowany obszar rynku. Po długich latach marazmu i tutaj od dwóch lat widać rosnące zainteresowanie. Kwestią czasu pozostaje przełożenie tego zaciekawienia na ceny − dodaje Mateusz Wójcicki, planujący aukcję na środkowy weekend września.