Z kulturą do Krakowa, a z innymi problemami gdzie indziej

Z kulturą do Krakowa, a z innymi problemami gdzie indziej
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Gdyby zbadać to solidnie, wyszłoby zapewne, że stolicom państw trzymanych przez władze latami silną ręką zdarza się wystawać nawet o kilka głów ponad resztę kraju, nazywaną, raczej pogardliwie, prowincją. Dobre tego przykłady to Moskwa, CK Wiedeń z CK Budapesztem, Paryż, ale też Warszawa. Piszą, że supremacja stolic to nic dobrego dla państwa i jego mieszkańców, jak również gospodarki.

Wiedzieli to już komuniści. Kto żył w latach ’60 minionego wieku i był „w kursie dzieła”, jak wtedy mówiono z radziecka, ten pamięta deglomeracyjne tyrady ówczesnego szefa „przewodniej siły państwa i narodu” Władysława Gomułki, wspieranego usilnie przez swego towarzysza partyjnego odpowiedzialnego za politykę gospodarczą Bolesława Jaszczuka.

Zakaz zameldowania w W-wie, kto to pamięta?

W 1965 roku do Warszawy dojeżdżało codziennie 140 tys. osób, w tym 60 tys. do fabryk (Stanisław Misztal, Przekształcenia struktury przemysłu Warszawy, IGiPZ PAN 1998).

W tym właśnie roku partia uznała, że m.in. z braku mieszkań należy zahamować wzrost zatrudnienia w Warszawie.

Podjęto uchwały o tzw. deglomeracji oraz wzmocniono ograniczenia meldunkowe, a bez urzędowego potwierdzenia zamieszkiwania zwanego meldunkiem nie można było podjąć żadnej oficjalnej pracy.

Chociaż kierownicza rola partii nie podlegała najmniejszej dyskusji, a na jej straży stał wielki aparat policyjno-represyjny, to program spalił na panewce. Nawet w niby-komunizmie podskórne siły praw ekonomicznych wygrywały swoje bitewki z nieznoszącą sprzeciwu, apodyktyczną biurokracją partyjno-rządową.

W latach 1966-70 zdeglomerowano z Warszawy 40 tys. miejsc pracy, w tym prawie 19 tys. w przemyśle, w którym pracowało w 1965 roku 354 tys. ludzi.

Jedyny niezły, lecz w sporej części przejściowy, skutek tej akcji to utworzenie 15 sporych filii fabryk warszawskich na Mazowszu i 8 dalszych w innych częściach kraju. Filie te powstawały jednak bez żadnej poważnej analizy, więc po PRL poobumierały.

Czym się powinien zajmować rząd

Dominacja jednego ośrodka metropolitalnego jest zła. Jest na ten temat wielka literatura. Przede wszystkim nasilają się dysproporcje rozwojowe, pogłębiane wysysaniem najaktywniejszych i najzdolniejszych osób z mniejszych ośrodków przez urzędy, instytucje, uczelnie, wielkie korporacje ze stolicy.

Niemal wszyscy ci, którzy poza dyplomem uczelni, ambicją i odwagą nie mają nic lub mają bardzo mało, ciągną od lat z całej Polski do Warszawy z nadzieją na dobre, a w każdym razie lepsze życie niż u siebie. Warszawa i Kraków rosną, reszta dużych miast polskich stoi w rozwoju lub wręcz karleje.

Rola Warszawy w Polsce, Budapesztu na Węgrzech, Bangkoku w Tajlandii i wielu stolic innych państw uwarunkowana jest historycznie. Znaczące zmniejszenie dysproporcji jest więc niemożliwe, nawet gdyby miało to trwać dekady. Chyba żeby podjąłby się tego jakiś niezwykle bogaty i brutalny reżim.

Opuszczanie rąk też jest jednak niewskazane, zwłaszcza na tym obszarze, gdzie decyzje administracyjne są oczywistością. Rząd nie powinien zarządzać gospodarką, kulturą, nauką, edukacją, mediami…, ale sam sobą jak najbardziej.

Centralizacja czy decentralizacja

Niemcy zmuszone zostały zmierzyć się ze swym pruskim dziedzictwem władzy scentralizowanej totalnie. Dziś federalne trybunały i sądy działają tam w Berlinie, ale także w Karlsruhe, Erfurcie, Monachium, Kassel, Lipsku i Monachium.

Ministerstwa mają (podwójne często) siedziby w Berlinie i Bonn i jest to spuścizna historyczna. Jednak część innych najwyższych urzędów (Obersten Bundesbehörde) i urzędów wysokiego szczebla (Oberen Bundesbehörde ) działa w innych miastach. Z 81 pozawojskowych urzędów kategorii Oberen aż 56 działa (2019) w innych miastach niż Bonn (19) i Berlin (6).

Publiczna rozgłośnia BBC ogłosiła, że kosztem 700 mln funtów zamierza przeprowadzić część swojej aktywności poza Londyn

Wielka Brytania jest przykładem centralizacji, ale podejmuje próby zmiany. Urząd ds. Egzaminów Państwowych (Standard & Testing Agency) został przeniesiony z Londynu do Coventry. Na przeprowadzkę na prowincję zdecydowało się jedynie 15 proc. jego pracowników, więc zatrudniono kandydatów z nowego miasta i okolic.

Koszty przeniesienia aż 1800 etatów z głównego Urzędu Skarbowego w Londynie (Inland Revenue) do Nottingham miały się zwrócić w 11 lat od dnia relokacji.

Może pod Wawelem ministerstwo kultury umieścić na ten przykład

Kanclerz Skarbu (minister finansów) Rishi Sunak poinformował niedawno, że część jego ministerstwa i ok. 750 etatów zostanie przeniesiona do niespełna 90-tysięcznego Darlington na północnym-wschodzie Anglii.

Publiczna rozgłośnia BBC ogłosiła, że kosztem 700 mln funtów zamierza przeprowadzić część swojej aktywności poza Londyn. W planie tym chodzi też o to, żeby na sprawy kraju patrzeć nie tylko stołecznym okiem.

Pojawiłyby się natychmiast tłumy krytyków, ale także u nas warto byłoby zacząć przesuwać administrację rządową w Polskę. Po dekadach niedoli skomunikowanie dużych miast jest dobre i niekiedy świetne, a teraz są jeszcze Teams, Zoom oraz inne aplikacje.

Łódź, Kraków, Śląsk z Zagłębiem, Wrocław, Poznań, Trójmiasto, Białystok, Szczecin, Bydgoszcz z Toruniem lub odwrotnie, Rzeszów, ale także sporo tych mniejszych, może z wyłączeniem Pcimia, mają wystarczające zaplecze intelektualne i materialne, żeby urządzić u nich niektóre ministerstwa, ich departamenty, a zwłaszcza wiele pomniejszych urzędów, agencji, funduszy rządowych itd.

Śpiewa Pan jeden, żeby nie przenosić mu stolicy do Krakowa, więc niech mu będzie, ale nie do końca. Może pod Wawelem ministerstwo kultury umieścić na ten przykład. Przecież kultury przez małe i duże „k” więcej tam raczej niż pod Kolumną Zygmunta.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: aleBank.pl