Z archiwum sopockiego pasjonata

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Co może mieć wspólnego z Sopotem, Gdynią, plażą i zatoką dramatyczna historia "niezniszczalnego, niezatapialnego" transatlantyku, który utonął już podczas pierwszego rejsu, stając się morskim grobem dla półtora tysiąca swoich pasażerów...?

„Titanic” w swój dziewiczy rejs do Ameryki wypłynął 10 kwietnia 1912 roku z Southampton, zabierając na pokład 1308 gości i 898 członków załogi. Cztery dni później, koło północy zderzył się z górą lodową. Uratowano zaledwie 705 osób. O tej katastrofie napisano od roku 1912 trzy tysiące książek, wystawiano sztuki teatralne i musicale. Był to też pokupny – jak każda ludzka tragedia – temat filmowy. Pierwszy – jeszcze niemy-film „Saved from the Titanic” powstał już w kilkanaście dni po zatonięciu statku. Pierwszy, 30-minutowy film fabularny na ten temat „W nocy i w lodzie” (reżyseria Mime Misu) nakręcono już w dwa miesiące po katastrofie na jednym z berlińskim placów, gdzie ustawiono makietę „Titanica” i rozciągano na wielkich ramach płócienne obrazy, na których malowano poszczególne pomieszczenia statku (kotłownię, sale restauracyjne itp.). Kopia filmu odnalazła się po 85 latach w rękach prywatnego niemieckiego kolekcjonera. Później jeszcze wielokrotnie sięgano po ten temat w Hollywood, a na całym świecie nakręcono już blisko czterdzieści filmów o „Titanicu”. Najdroższy z nich (i nie tylko z nich, bo była to jedna z najbardziej kosztownych do tej pory produkcji w historii kina w ogóle) nakręcił James Cameron za ponad 200 mln dolarów, a jego światowa prapremiera odbyła się w grudniu 1997 roku. Mało brakowało, a z powodu dużych opóźnień w jego realizacji i znacznego przekroczenia budżetu, film nie zostałby w ogóle skończony. W ciągu kilku pierwszych tygodni pieniądze w niego zainwestowane zwróciły się i film stał się jednym z największych kinowych hitów, bijąc wszystkie rekordy popularności. Zyski z jego ekploatacji na całym świecie po raz pierwszy w historii kina znacznie przekroczyły 1 miliard dolarów (!), a film uzyskał 14 nominacji do Oskara. Otrzymał w końcu 11 statuetek, wyrównując tym samym kolejny rekord – „Ben Hura” z roku 1956. Oczywiście wyświetlano go też wtedy z sukcesem w sopockich kinach, ale z pewnością nadal dla wielu czytelników obecność „Titanica” na kartach tej książki to wybór co najmniej zaskakujący. A jednak…

W roku 1941 temat tragedii „Titanica” na tyle zainteresował hitlerowskiego ministra Josepha Goebbelsa, że postanowiono go wykorzystać w celach propagandowych, jedyną pozytywną postacią projektowanego filmu czyniąc niemieckiego oficera. Film miał być jednocześnie aktem oskarżenia wobec brytyjskiego imperium. Reżyser Herbert Selpin plenerowe zdjęcia do tej niemieckiej superprodukcji rozpoczął właśnie w Sopocie i na zatoce w okolicach mola. Na sopockiej plaży zorganizowano całe miasteczko filmowe, stanowiące zaplecze dla ekipy produkcyjnej, a część zdjęć zrealizowano, ustawiając kamerę na piaszczystym brzegu. Ujęcia przy nabrzeżu kręcono z kolei w nowym i niezniszczonym działaniami wojennymi porcie w Gdyni, przemianowanym wtedy na Gotenhafen.

III Rzesza nie pobłażała jednak niezależnym artystom. Reżyser, uchodzący za apolitycznego (o ile było wtedy możliwe), nigdy nie dokończył swojego obrazu, gdyż wkrótce aresztowało go gestapo na podstawie donosu scenarzysty filmu, oskarżającego Selpina o obrazę niemieckiej marynarki i Wehrmachtu. Reżysera, którego jedyną winą było tak naprawdę kilka przekleństw i nieostrożnych słów (ponoć naubliżał na planie statystującym żołnierzom od „gównianego wojska”), wkrótce po aresztowaniu znaleziono martwego, powieszonego w gdańskim areszcie, a tajemnica jego śmierci i zarzutów mu postawionych pozostała do dziś niewyjaśniona. Zdjęcia do filmu i końcowy montaż zlecono już innemu niemieckiemu reżyserowi – Wernerowi Klingerowi. Nikt z twórców tego filmu nie przypuszczał chyba nawet, że za kilka lat znacznie większe ofiary przyniesie morska wojenna katastrofa statku MS „Wilhelm Gustloff”, na które pokładzie znajdowali się m.in. cywile – niemieccy uciekinierzy z Gdańska, Gdyni i Sopotu. To ten właśnie statek, przed wojną pasażerski wycieczkowiec, nazwany imieniem zamordowanego w roku 1936 działacza NSDAP,  został storpedowany – po wypłynięciu z gdyńskiego portu przez radziecki okręt podwodny S-13, w nocy 30 stycznia 1945 roku przy dwudziestostopniowym mrozie w okolicy tzw. Ławicy Słupskiej. To największa do dziś katastrofa morska, która pochłonęła – wg ostrożnych szacunków – ok. 9600 ofiar. Uratowano wtedy zaledwie 1215 pasażerów, a wrak statku spoczął na morskim dnie na głębokości blisko 50 m. Po wojnie był wielokrotnie eksplorowany przez radzieckie ekipy płetwonurków, bowiem Rosjanie podejrzewali, że na statku ukryto też elementy słynnej Bursztynowej Komnaty. Dopiero w roku 1994 Polska uznała pozostałości statku za mogiłę wojenną, w związku z czym zabroniono tego typu podwodnych wypraw.

Historia niemieckiej wersji katastrofy „Titanica”, służąca jako goebbelsowskie narzędzie propagandowej krucjaty, nie skończyła się jednak, jakby się mogło wydawać, z upadkiem III Rzeszy. Kilkanaście lat po zakończeniu wojny, w roku 1958 kilka sekwencji z nakręconego w Gdyni i Sopocie niemieckiego „Titanica” powtórzono w angielskim filmie „A night to remember” (znanym również jako „SOS Titanic”), który wkrótce stał się światowym kinowym przebojem. Nakręcone nad Bałtykiem, z dużym rozmachem, ujęcia, wykorzystano w nowej wersji filmu, który w roku 1959 uzyskuje specjalną nagrodę Samuela Goldwyna podczas uroczystości wręczenia Złotych Globów.

Wojciech Fułek