Widmo głodowych emerytur wisi nad Polakami. Czy jest ratunek?
Ubiegłoroczne dane OECD wskazują, iż relacja przyszłej emerytury do ostatniej pensji netto w przypadku osób wchodzących na rynek pracy wyniesie jedynie 38,6 proc., przy średniej dla wszystkich państw OECD na poziomie 69,1 proc. To według ekspertów Aforti Holding niewystarczający próg do zaspokojenia nawet podstawowych potrzeb życiowych przyszłych emerytów. Przed głodowymi emeryturami Polaków mogą uratować jedynie większe oszczędności.
Prognozowana wysokość emerytur czy też sam problem wynikający z obowiązkowego wieku emerytalnego należą do tematów, które jak bumerang wracają do debaty publicznej. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż są to aspekty dotyczące każdego pracującego obywatela i w większości przypadków zadecydują o tym, jak będzie wyglądać nasze życie po zakończeniu kariery zawodowej.
Niestety w większości krajów, w tym także w Polsce, bez stanowczych kroków mających na celu poprawę systemu emerytalnego, przyszłe świadczenia mogą znaleźć się poniżej granicy umożliwiającej zaspokajanie podstawowych potrzeb. Tej świadomości brakuje obywatelom, którzy nie godząc się na ustępstwa względem narzucanych przepisów, powinni mieć świadomość, iż własną emeryturę będą musieli zbudować w oparciu o prywatne oszczędności.
Czarne chmury nad polskim systemem emerytalnym
W zależności od tego czy sięgniemy po raport OECD Pensions at a Glance 2017, czy też prognozy samego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS), przewidywania dotyczące emerytur polskich obywateli
w obu przypadkach wyglądają katastrofalnie. Według OECD stopa zastąpienia, czyli relacja emerytury do ostatniej pensji, w przypadku osób mających aktualnie 20 lat wyniesie w Polsce 38,6 proc., co jest drugim najsłabszym wynikiem w całym zestawieniu. Gorzej wypada tylko Meksyk, a wyprzedzają nas m.in.: Słowacja – 83,8 proc., Czechy – 60 proc. oraz inne kraje regionu, jak Estonia – 57,4 proc. czy też Węgry – 89,6proc., przy średniej dla wszystkich państw OECD na poziomie 69,1 proc.
Wątpliwości nie pozostawiają również prognozy ZUS-u, które dodatkowo wskazują jak dużym obciążeniem dla Skarbu Państwa będzie w przyszłości utrzymanie całego systemu emerytalnego. Według analiz już w 2030 roku różnica między wpływami a wydatkami funduszu emerytalnego wyniesie od niecałych 50 mld złotych do nawet 80 mld złotych per minus. O tym, że jest bardzo źle świadczy też fakt, że są to wyliczenia, które nie uwzględniają dokonanej 2 lata temu obniżki wieku emerytalnego, co oznacza, że w praktyce sytuacja będzie jeszcze gorsza i jeszcze droższa. Mówiąc wprost – obecna forma systemu emerytalnego musi ulec zmianie, gdyż w innym przypadku deficyt funduszu emerytalnego będzie pokrywany z wpływów budżetowych, a jeśli tych będzie niewystarczająco, zapłacimy za to wyższymi podatkami, na czym ucierpią obywatele oraz gospodarka.
Dlaczego jest tak źle?
Główną przyczyną tak pesymistycznych prognoz emerytalnych jest słaba sytuacja demograficzna, która dotyka większości krajów Unii Europejskiej, w tym Polski. Według prognoz ZUSu liczba osób znajdujących się w wieku produkcyjnym do 2030 roku może spaść o ok. 6-8 mln, przy wzroście liczby osób znajdujących w wieku poprodukcyjnym aż o 0,5-1 mln. Z kolei inne dostępne dane wskazują, że już w 2050 roku na jednego emeryta przypadać będzie jedna osoba pracująca, czyli o dwie osoby mniej niż aktualnie, co w znaczący sposób przełoży się na stopień zastąpienia emerytury w stosunku do ostatniej pensji.
Kolejnym istotnym aspektem jest niska skłonność Polaków do oszczędzania. W zależności
od dostępnych statystyk, przy stopie oszczędności na poziomie niecałych 20proc. nasz kraj znajduje się na trzeciej lub czwartej pozycji od końca, ustępując miejsca dużo biedniejszej Rumunii oraz Bułgarii. Podsumowując, zarówno w kwestii emerytury państwowej, jak i w kwestii budowania własnej poduszki finansowej, wypadamy bardzo słabo. A mamy się przecież o co martwić, gdyż chodzi o naszą przyszłość. Stąd każdą inicjatywę mającą na celu zmianę tego stanu rzeczy, należy uznać za pozytywną.
Oszczędności receptą na niskie świadczenia emerytalne
Wobec tak pesymistycznych prognoz emerytalnych należy zintensyfikować własne działania, mające
na celu zgromadzenie oszczędności, które zostaną wykorzystane po zakończeniu pracy zarobkowej.
W pierwszej kolejności są to Indywidualne Konta Emerytalne (IKE) oraz Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE), które nie dość, że pozwalają regularnie zwiększać swoje oszczędności, to zwalniają jednocześnie płacących – po osiągnięciu odpowiedniego wieku – z podatku
od zysków kapitałowych. Co więcej, środki przekazywane na IKZE można odliczyć od podstawy opodatkowania. Inną korzystną dla przyszłych emerytów możliwością są nowo powstałe Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK), w których do naszej składki, oprócz nas samych, część kwoty wnosi zarówno zakład pracy, jak i państwo. Według założeń każdy pracownik może dobrowolnie zgodzić się na przekazanie w ramach PPK od 2 do 4 proc. swojej pensji. Kolejne 1,5-2 proc. dołoży pracodawca, natomiast z budżetu otrzymamy jednorazową wpłatę powitalną w wysokości 250 złotych, do której każdego roku dopłacane będzie kolejnych 240 złotych.
Podsumowując – istnieje szereg narzędzi, które można wykorzystać do powiększania naszych oszczędności już na emeryturze, począwszy od wspomnianych IKE, IKZE i PPK, przez zyskujące
na popularności obligacje Skarbu Państwa i obligacje korporacyjne, aż po tradycyjne lokaty bankowe. Kluczowe jest to, że systematycznie odkładając już niewielkie kwoty, jesteśmy w stanie utworzyć bezpieczną poduszkę finansową, z której będziemy mogli korzystać po przejściu na emeryturę.
Źródło: Paweł Opoka, wiceprezes zarządu Aforti Holding / Grupa AFORTI