Tej zimy zapłacimy nawet o 30% więcej za ogrzewanie mieszkania
Bieżący sezon grzewczy tylko na początku obchodził się z nami łagodnie. Zarówno we wrześniu, jak i październiku było relatywnie ciepło.
W bieżącym sezonie grzewczym zapotrzebowanie na ciepło będzie do końca lutego o ponad 17% wyższe niż rok wcześniej
Problemy zaczęły się w kolejnych miesiącach. W każdym z nich było na tyle chłodno, że musieliśmy bardziej rozkręcać grzejniki niż przed rokiem. Szczególnie dotyczy to lutego, w którym zima w końcu po latach dopisała.
Potrzebowaliśmy znacznie więcej ciepła
Niestety, to co cieszyć może dzieci i młodzież, oznacza dla większości z nas wyższe koszty ogrzewania. Z danych zebranych przez HRE Investments wynika bowiem, że w bieżącym sezonie grzewczym zapotrzebowanie na ciepło będzie do końca lutego o ponad 17% wyższe niż rok wcześniej.
To już samo w sobie oznacza, że jeśli ktoś nie oszczędzał na ogrzewaniu, to zapłaci za nie więcej niż przed rokiem.
W jaki sposób oszacowane zostało zapotrzebowanie na ciepło?
Aby dokonać odpowiednich kalkulacji niezbędne są dane o panujących na zewnątrz temperaturach. Jak bowiem dowodzi ‒ na łamach portalu ogrzewnictwo.pl ‒ mgr inż. Józef Dopke, w sposób liniowy zużycie gazu do ogrzania pomieszczeń zależy od liczby „stopniodni”.
Jest to miara pokazująca, o ile stopni Celsjusza dziennie średnia temperatura za oknem jest niższa od tej optymalnej, która nie wymaga używania grzejników. W poszczególnych rejonach świata stosuje się różne sposoby obliczania liczby „stopniodni”.
Łączna liczba stopniodni wyniesie w Warszawie około 2310. W poprzednim sezonie grzewczym było to ok. 1970 stopniodni
Zgodnie z metodologią Eurostatu, ważne są dwa poziomy temperatury – 15 i 18 stopni. Przy obliczaniu „stopniodni” pod uwagę brane są tylko takie dni, w których za oknem panuje mniej niż 15 stopni Celsjusza (średnia z temperatury maksymalnej i minimalnej danego dnia). Liczbę „stopniodni” określa się wtedy, licząc o ile za oknem jest ich mniej, niż wtedy, gdy słupek rtęci dochodzi do 18 stopni Celsjusza.
Korzystając z tej metodologii można obliczyć, że od początku września 2020 roku (tradycyjnie uważanego za początek okresu grzewczego) do końca lutego 2021 roku (z uwzględnieniem prognoz), łączna liczba stopniodni wyniesie w Warszawie około 2310. W poprzednim sezonie grzewczym było to ok. 1970 stopniodni.
Czytaj także: Co 14. Europejczyk narzeka na zimno w domu, w Polsce tylko co 24. mieszkaniec
Najmocniej zdrożała energia
Do tego w międzyczasie zmieniły się ceny opały, gazu czy energii elektrycznej wykorzystywanej do ogrzewania. Najgorzej mają osoby, które ogrzewają domy korzystając z prądu. Ten w ciągu roku zdrożał o 11,7% ‒ wynika z danych GUS.
W sumie więc, jeśli nasze zapotrzebowanie na ogrzewanie wzrosło o ponad 17%, a ceny energii wzrosły o 11,7%, to może się okazać, że rachunek za ogrzewanie podskoczył aż o około 1/3.
Wiadomość ta jest mniejszym problemem dla osób posiadających energooszczędne lub dobrze ocieplone domy, pompy ciepła lub spore instalacje fotowoltaiczne. W takich wypadkach tegoroczna zima może oznaczać wzrost kosztów ogrzewania o około kilkaset złotych.
Gorzej jeśli ktoś mieszka w domu o gorszej charakterystyce energetycznej i korzysta ze zwykłego pieca elektrycznego czy np. grzejników akumulacyjnych. Wtedy, posiadając przeciętnie ocieplony dom z lat ‘90, można w bieżącym sezonie grzewczym zapłacić za ciepło spokojnie o 2‒3 tys. zł więcej niż przed rokiem.
Zakładamy przy tym scenariusz negatywny dla naszych portfeli, że do końca bieżącego sezonu grzewczego będzie wciąż wyraźnie chłodniej niż w sezonie 2019/2020.
Jeśli nasze zapotrzebowanie na ogrzewanie wzrosło o ponad 17%, a ceny energii wzrosły o 11,7%, to może się okazać, że rachunek za ogrzewanie podskoczył aż o około 1/3
Oczywiście, jest to tylko zgrubny szacunek. W konkretnych przypadkach koszty ogrzewania mogą się znacznie różnić. O ich wysokości decyduje bowiem wiele czynników, takich jak na przykład: indywidualne przyzwyczajenia użytkownika ciepła, lokalizacja nieruchomości, ekspozycja na światło, przenikalność przegród, lokalna cena paliwa grzewczego i sprawność instalacji.
Czytaj także: Termomodernizacja: efekty są, ale mniejsze niż oczekiwano. Raport NIK
Rachunki w sieci miejskiej wyższe nawet o kilkaset złotych
W lepszej sytuacji są osoby korzystające z opału czy ciepła z sieci miejskiej. Ten w ciągu ostatnich 12 miesięcy co prawda zdrożał, ale ceny rosły tu znacznie wolniej niż w przypadku energii elektrycznej.
GUS szacuje bowiem, że średnia cena opału czy energii cieplnej z sieci wzrosła w ciągu roku o 2‒3%. Dla osób korzystających z tych źródeł ciepła, utrzymanie się do maja większych chłodów niż w ubiegłym sezonie ‒oznaczać może wzrost rachunków za ogrzewanie o 15‒20%.
I znowu w przypadku przeciętnych dwupokojowych mieszkań w nowych energooszczędnych budynkach lub przynajmniej blokach, które poddane zostały gruntownej termomodernizacji, rachunki za ogrzewanie nie powinny przeważnie wzrosnąć o więcej niż 200‒300 złotych.
Dla osób korzystających z sieci miejskiej utrzymanie się do maja większych chłodów niż w ubiegłym sezonie oznaczać może wzrost rachunków za ogrzewanie o 15‒20%
Gorzej, jeśli ktoś ma mieszkanie w nieocieplonym bloku z okresu PRL. W takim przypadku warto przygotować się nawet na dwa razy większy wzrost opłaty za ogrzewanie w bieżącym sezonie grzewczym.
Tańszy gaz pomoże uchronić się przed znaczną podwyżką
Więcej niż przed rokiem zapłacą też osoby korzystające z ogrzewania gazowego. Co prawda gaz w 2020 roku staniał ‒ średnio o niecałe 5%, ale ta obniżka co najwyżej ograniczy wzrost rachunków.
Czytaj także: Jak efektywnie wykorzystać 53 tysiące złotych ulgi termomodernizacyjnej?
Chodzi o to, że – tak jak wspomnieliśmy wcześniej – niższe temperatury za oknem spowodowały, że w bieżącym sezonie grzewczym potrzebowaliśmy o ponad 17% więcej ciepła niż rok wcześniej. Cóż więc z tego, że cena gazu trochę spadła, jeśli potrzebujemy go do ogrzewania znacznie więcej niż przed rokiem?
Bartosz Turek,
główny analityk HRE Investments.