Śniadanie milionerów, czyli uwagi na marginesie The National Study of Millionaires
Wiadomo wszem i wobec, że jego zastawa stołowa jest ze złota, ale co takiego na niej? Pytamy nie ze wścibstwa, a wobec śmiertelnie groźnego ponoć problemu nierówności.
Najwięcej milionerów oraz plutokratów mają Stany. Liczy ich na całym świecie bank Credit Suisse. W USA naliczył ich ok. 20 milionów, w tym prawie 800 miliarderów. Na całym świecie ludzi z majątkiem o wartości 1 miliona dolarów i więcej ma być jakieś 56 milionów. Można ich populację porównać z 60 milionami Włochów.
Dużo to czy mało? Jak dla kogo. Dla mnie mało, bo lubię świat na bogato.
Firma Ramsey Solutions sporządziła „Narodowe Studium Milionerów” w USA (The National Study of Millionaires). Wynika z niego, że tamtejsi krezusi są bardziej wstrzemięźliwi w codziennych wydatkach niż ich niemajętni rodacy.
Przeciętny milioner wydaje na produkty spożywcze na stół dla swej rodziny 412 dolarów miesięcznie, podczas gdy wydatki porównywalnej rodziny z majątkiem poniżej jednego miliona to aż 647 dolarów.
Wiadomo dość powszechnie, że rodziny ubogie przeznaczają proporcjonalnie więcej swych dochodów na jedzenie, ale tu mamy wartości bezwzględne.
Może zatem dogadzają sobie więcej w knajpach. To samo źródło utrzymuje, że statystyczny Amerykanin wydaje w restauracjach 3 365 dolarów rocznie, tj. 280 miesięcznie.
Przeciętny milioner amerykański wydaje w lokalach 267 dolarów miesięcznie, czyli nieco mniej niż zwykli, tj. niebogaci ludzie.
Oszczędni milionerzy
Co więcej, milionerzy nie wstydzą się korzystać ze zniżkowych kuponów sprzedawanych przez restauracje w celu przyciągania klientów. Wówczas ich wydatki na jedzenie „na mieście” spadają do 222 dolarów miesięcznie.
Z tą wiedzą nie pozostaje nic innego jak domyślać się, że milionerzy nieprzeciętni wydają znacznie więcej.
Nieżyjący już autor bestsellerów Thomas J. Stanley napisał książkę wydaną u nas pod tytułem „Sekrety amerykańskich milionerów” (w oryginale – The Millionaire Next Door).
Jego ustalenia na podstawie rozmów z ponad tysiącem milionerów potwierdzają dane przywoływane w Studium Milionerów.
Jako zbiorowość milionerzy są przede wszystkim oszczędni. Mają domy i mieszkają w nich przez dekady, nie kupują co rusz nowych. Jeśli sprawiają sobie samochód, to często jest to model tańszy i „niewypasiony” lub wręcz używany.
Trzymają się wcześniej rozpisanych budżetów na wydatki, w których pierwszą pozycją są zazwyczaj inwestycje osobiste z myślą o emeryturze, na które przeznaczają przeciętnie 20 proc. dochodów, ponad dwukrotnie więcej niż Amerykanin ze statystyk.
Wiadomo, że wydają na siebie i rodzinę, ale wbrew potocznym wyobrażeniom konsumpcja jest na drugim planie po prowadzonym biznesie i jego potrzebach.
Przede wszystkim jednak większość nie jest milionerami „z domu”, a dorobiła się od zera ciężką pracą i umiejętnościami oraz dzięki intuicji i szczęściu.
Nierówności są potrzebne?
Ludzie bogaci są solą w oku większości ludzi. Większość ta mówi i krzyczy na głos, że ma być po równo, ale marzy w duchu, żeby mieć więcej niż sąsiedzi i w ogóle wszyscy wokół. Tak już jest z nami i nic w tym zdrożnego.
Nierówności były, są i będą, bo bez nich stalibyśmy w miejscu, nic tylko oglądając się na innych.
Jest reguła, są wyjątki. W ulu z jego miodem, woskiem i pierzgą, pszczoły robotnice dostają za swój znój jak najbardziej po równo i nie szkodują sobie. W świecie zwierząt cel przyświecający T. Piketty’emu et consortes realizują także mrówki.
Wśród ludzi, dzięki pracy za równo dostał Stalin swój Biełomorkanał, a że był ów kanał psu na budę… Ważne że łagiernicy mieli sprawiedliwie, niezależnie od tego z jakiego paragrafu łopatą machali.
Jeśli biznesy rosną, jest na płace, pojawiają się zyski, rośnie gospodarka, fiskus ma podatki na cele publiczne. Z drugiej strony rosną nierówności, ponieważ z równości nie ma zysków, a bez zysków tak oczekiwanego wzrostu, a z niego podatków stale wyższych.
Najciekawsze w filipikach przeciw naturalnym nierównościom towarzyszącym nam od początków ludzkości (kiedyś zresztą o rzędy wielkości większych niż teraz) jest to, że nie widziałem jeszcze ani jednego biznesplanu dla świata lub choćby tylko kraju jakiegoś, którego kluczowym założeniem jest ograniczenie różnic dochodowych np. do kilkakrotności przeciętnej płacy.
Nie daje się złożyć, czy się tym lub innym nie chce?
Brytyjscy badacze Alex Bryson i George MacKerron sprawdzili, czy praca wiązać się może ze szczęściem („Are You Happy While You Work?”).
Dowiedzieli się po własnym badaniu, że nie i po wielokroć nie. Spośród 40 rodzajów aktywności mniej szczęścia niż praca daje nam tylko choroba obłożna.
Najwidoczniej tylko milionerzy doświadczają z pracy szczęścia.