Słoń czy osioł, kto jest lepszy dla amerykańskiej gospodarki?
Liczą się frukta, a te są z gospodarki. Tam to rozumieją bez przypominania, więc kwestie finansowo-gospodarcze dominują w amerykańskich kampaniach prezydenckich.
Magazyn Forbes ujął tę kwestię w typowy dla Jankesów sposób, próbując ustalić, który obóz jest lepszy w klocki gospodarcze: republikański słoń z jego liberalizmem gospodarczym, czy demokratyczny osioł z jego zacięciem postępowo-społecznym.
Giełda wskazuje na demokratów
Wbrew naturalnym oczekiwaniom, w rankingu opartym na wieloletniej wędrówce indeksu giełdowego S&P po równinach, szczytach i dołach koniunktury lepsi okazali się demokraci.
W okresie od stycznia1952 do czerwca 2020 roku poddane annualizacji, czyli sprowadzone do hipotetycznych wartości średniorocznych, zwroty na akcjach uwzględnionych w indeksie S&P wyniosły pod rządami demokratów 10,6 proc., podczas gdy w trakcie kadencji prezydentów republikańskich jedynie 4,8 proc.
Przewaga bardzo wyraźna, a nawet miażdżąca, chociaż zastrzec trzeba wyraźnie, że wyciąganie z tych porównań twardych wniosków byłoby błędem.
Najgorzej za Nixona i Busha jr
Bill Clinton wołał do wyborców „It’s the economy, stupid” i, co dziwne, wziął się za to co obiecał. To w czasie jego rządów w okresie 1993-2001 akcje dały najwyższy zwrot w okresie po II wojnie światowej – 210 proc. Drugi w tym rankingu okazał się kolejny demokrata Barack Obama (198 proc.), a dopiero trzeci, dość daleko za pierwszym czarnoskórym prezydentem, był pierwszy republikanin, prezydent, a wcześniej generał, Dwight Eisenhower sprawujący urząd w latach 1953-1961 (129 proc).
Skrajnie wolnorynkowy Roland Reagan, który wsławił się u nas tym, że skutecznie zakończył rzucanie Sowietów na kolana, uciułał 117 proc. zwrotu i zajął miejsce czwarte. Wyścig zbrojeń dobrze robił ówczesnej koniunkturze, ale Reaganowi zaszkodziła wojna handlowa, którą prowadził z Japonią
Najgorzej wypadli dwaj republikanie. Przedostatni Richard Nixon toczący wojnę w Wietnamie, której nie rozpoczął, a potem poturbowany przez inflację, uzyskał wynik minus 20 proc.
Jeszcze gorszy, bo z 40. punktami na minusie był młodszy Bush, ale ten zaraz na starcie dostał po nosie wybuchem bańki z dotcomami, zaraz potem był atak z powietrza na Amerykę w 2001 r.
Dobił G.W. Busha najgorszy kryzys w powojennej historii Zachodu. Mówią w Ameryce, że rozumem operował oszczędnie, ale szczęścia to nie miał z całkowitą pewnością.
Teraz ekspansja monetarna
Gdyby kupić w styczniu 1945 r. akcje wielkich amerykańskich spółek za 1000 dolarów, to ich wartość rosłaby co roku średnio o 11 proc. i dziś dostalibyśmy za nie 2,3 mln dolarów. Ponieważ za 1000 dolarów z 1945 można było kupić tyle, ile dziś za 14 200 dolarów, to w ujęciu realnym przebicie na takiej hipotetycznej inwestycji byłoby 160-krotne.
Wskaźniki rodem z giełdy nie oddają pełni obrazu, wprost przeciwnie. Dlatego autorzy z Forbes pokazali również okresy ekspansji i recesji rozpoczęte w trakcie kadencji i towarzyszące każdej prezydenturze, a także skłonność poszczególnych prezydentów do zadłużania kraju, czyli do realizacji celów za pieniądze do spłacenia przez przyszłe pokolenia.
Większość sprawowała władzę w spokojnych czasach, ale drogę jak po sznurku mieli Clinton i Lyndon Johnson. Za ich rządów gospodarka nie wpadła w żadną ekspansję, ani recesję – warunki wymarzone.
Niemcy nazywają to Drang und Sturm Periode, po naszemu czas naporu i burzy. Mimo dwóch ekspansji i trzech recesji w trakcie swoich kadencji Dwight Eisenhower uważany jest za najlepszego prezydenta po II wojnie.
Ekspansja monetarna to znak najnowszych czasów. Wcześniej obowiązywały zasady trzymania gospodarki jak najdalej od finansowej alchemii, więc zadłużenie USA na poziomie federalnym było relatywnie małe. Najmniejsze w relacji do PKB było mniej więcej pół wieku temu.
Najmocniej ściągał wodze Richard Nixon. Za jego rządów dług federalny miał wartość zaledwie 31 proc. ówczesnego PKB. Jego bezpośredni następcy też nie byli wyrywni. Za Geralda Forda wskaźnik wyniósł 34 proc., a za demokraty Jimmy Cartera 32 proc.
Zadłużanie Stanów na potęgę rozpoczął Barack Obama postawiony jednak w obliczu wielkiego kryzysu finansowego z 2008 r. Wywindował więc tę relację do 104 proc. Donald Trump poszedł jeszcze dalej i doszedł do 131 proc. dzisiaj.