Rynek Finansowy: Elektroobietnice
W 2017 r. w całej Unii Europejskiej sprzedano ponad 70 tys. samochodów elektrycznych. Polska znajduje się na odległej pozycji tej stawki, w naszym kraju nabywców znalazły 263 pojazdy. Nie oddaje to jednak rzeczywistości w pełni, ponieważ ze względu na ceny wiele osób decyduje się na prywatny import samochodów używanych. W pierwszej połowie 2018 r. zarejestrowano 294 auta wyłącznie z silnikiem elektrycznym. Szacuje się, że po naszym kraju porusza się ok. 3 tys. takich pojazdów. Jest to jednak na tle innych państw na tyle mało, że wiele firm badawczych pomija Polskę w swoich zestawieniach, lokując nas w kategorii „pozostałe”. Dla porównania w Holandii, w której mieszka 17 mln osób, zarejestrowanych jest niemal 114 tys. tego typu pojazdów.
System zachęt vs. cena
Bez wątpienia jedną z barier rozwoju rynku jest wciąż zaporowa cena, jaką trzeba zapłacić za auto elektryczne w stosunku do analogicznego modelu z silnikiem spalinowym. Najtańszym samochodem w tym segmencie jest Renault Twizy. Za dwumiejscowe auto z bagażnikiem wielkości małego plecaka (31 l) i prędkością maksymalną 80 km/h trzeba zapłacić ponad 50 tys. zł. Smart EQ, samochód już nieco większych gabarytów, choć wciąż w klasie aut miejskich, to wydatek rzędu 100 tys. zł. Najdroższy, dostępny w Polsce pojazd, to Jaguar I-Pace, oferujący bardzo przyzwoite osiągi, porównywalne z autem spalinowym, kosztuje od 350 tys. zł.
Zawziętym, choć mniej zasobnym, pozostaje jeszcze rynek wtórny, który rozwija się dość dynamicznie. Kilkuletni, niezbyt wyeksploatowany pojazd można kupić już za pół ceny, choć w przypadku samochodów z górnej półki, to nawet 50% ceny potrafi zadziwić. I tak np. na 3-4-letnie BMW i8 trzeba wyłożyć od 400 do 600 tys. zł, podobnie, jak za Teslę Model S.
Nie wygląda więc na to, by wizja premiera Mateusza Morawieckiego o milionie samochodów elektrycznych na ulicach polskich miast w roku 2025, miała szansę na realizację. I to pomimo iż ustawa przewiduje system zachęt, w tym zniesienie akcyzy na samochody elektryczne, większe odpisy amortyzacyjne dla firm, zwolnienie ich z opłat za parkowanie czy możliwość poruszania się pojazdów o napędzie elektrycznym po pasach dla autobusów. W dokumencie znalazł się też zapis wprowadzający obligatoryjny udział pojazdów napędzanych energią elektryczną we flocie części organów administracji centralnej oraz wybranych jednostek samorządu terytorialnego. Zgodnie z zapisami do 2020 r. 10% samochodów wykorzystywanych przez administrację publiczną mają stanowić pojazdy elektryczne, do 2023 r. ten udział powinien wzrosnąć do 20%, a do 2025 r. – do 50%.
„Zatankować” po drodze
Jednak nie tylko cena stanowi wyzwanie dla użytkowników. Trudno dzisiaj precyzyjnie oszacować, ile stacji ładowania pojazdów elektrycznych znajduje się w Polsce. Oficjalnie dane dotyczące poszczególnych standardów ładowania mówią o ok. 50. Biorąc jednak pod uwagę pierwszą sieć z prawdziwego zdarzenia – GreenWay, pojedyncze punkty firm energetycznych oraz indywidualne inicjatywy biznesu, szacuje się, że dostępnych punktów ładowania jest ok. 150. To niezbyt dużo, biorąc pod uwagę obszar naszego kraju.
Z drugiej strony, zdecydowana większość użytkowników samochodów elektrycznych w Europie ładuje swoje pojazdy w miejscu zamieszkania i takie są też preferencje ich potencjalnych nabywców. Trend ten potwierdzają także badania przeprowadzone przez Obserwatorium Rynku Paliw Alternatywnych ORPA.PL. Kierowcy, którzy rozważają w przyszłości zakup pojazdu elektrycznego, w zdecydowanej większości (83%) są zdania, że najchętniej ładowaliby go w nocy we własnym domu, np. na parkingu przed blokiem lub w garażu podziemnym. Pozostawianie auta poza domem lub takie organizowanie sobie dnia, żeby wygospodarować np. godzinę tylko na ładowanie w centrum miasta, uważają za dysfunkcjonalne (78%).
To jednak załatwia jedynie kwestię poruszania się po mieście, dalsza wyprawa wymaga bowiem „zatankowania” po drodze, co dzisiaj nie jest sprawą prostą. Zgodnie z obowiązującymi regulacjami do końca 2020 r. ma powstać w Polsce ok. 6 tys. punktów ładowania pojazdów elektrycznych o normalnej mocy energii elektrycznej (do 22 kW) oraz 400 tzw. szybkich punktów ładowania o mocy powyżej 22 kW, rozmieszczonych w 32 aglomeracjach miejskich i na obszarach gęsto zaludnionych. Ministerstwo Energii szacuje, że koszt budowy punków ładowania pojazdów elektrycznych wyniesie 303 mln zł. Jeżeli nie uda się do 2020 r. stworzyć wystarczającej liczby stacji komercyjnych, gminy będą musiały przygotować plan uzupełnienia i podłączenia brakującej infrastruktury. W zależności od rodzaju stacji, za realizację planu mają odpowiadać dystrybutorzy energii.
Hybrydy bez przywilejów
Czy ekologia „zaskoczy” i Polacy przesiądą się do aut elektrycznych? Trudno przewidzieć, choć można przyjąć, że korzyści płynące z silników elektrycznych w autach są doceniane. Widać to po znacznie wyższej i wciąż rosnącej sprzedaży samochodów z napędem hybrydowym. Co prawda brak jest w ustawie uprzywilejowania pojazdów spalinowo-elektrycznych, ale według wielu ekspertów auta te są idealnie przystosowane do polskiej rzeczywistości, gdzie sieć stacji ładowania nie jest na razie wystarczająco gęsta, by autem elektrycznym można było poruszać się komfortowo. Tymczasem hybrydy mogą w miastach wykorzystywać napęd elektryczny, natomiast poza nimi – spalinowy. Jednak – według portalu money.pl – w Europie zwykłe hybrydy nigdzie nie są traktowane jako pojazdy elektryczne, a tym samym nie są obejmowane jakimkolwiek wsparciem.