Redaktor naczelny „Miesięcznika Finansowego BANK”: Chora Europa i polskie nadzieje

Redaktor naczelny „Miesięcznika Finansowego BANK”: Chora Europa i polskie nadzieje
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Wizyta Donalda Trumpa była zbiorowym seansem terapeutycznym 38-milionowego narodu, który od dwustu lat zmaga się z brakiem wiary we własne siły. Nie podczas wojny, bo wtedy wznosi się na wyżyny bohaterstwa i solidarności, ale w bardziej spokojnych, powojennych czasach.

Prezydent Donald Trump doskonale trafił w te pomieszane pokłady nieuzasadnionych kompleksów wobec Zachodu, mesjanizmu wobec Wschodu, głębokiej wiary religijnej i stałego poczucia przynależności do cywilizacji łacińskiej. Manifest polityczny 45. prezydenta ogłoszony w Warszawie, nie był kierowany tylko do Polaków. Chodziło o sygnał dla Europejczyków, że Amerykanie wiedzą, o czym mówi się w ich rodzinach z dala od pracodawcy i lewicowych mediów. Brukselskie elity nie widzą, że jeśli nie wrócą do chrześcijańskich korzeni, nie podejmą walki z islamistami, nie zdejmą z mediów filtrów politycznej poprawności, prędzej czy później zostaną zmieceni przez populistów. Unijni politycy wciąż nie rozumieją, że brexit był impulsem do odzyskania kontroli własnych granic, niechęcią Brytyjczyków wobec projektu przekształcania się UE ze wspólnoty gospodarczej w nową „festung Europa” pod dyktando Berlina. Dla pokolenia 1968 roku niechęć do tradycji opartej na chrześcijaństwie jest nie do pogodzenia z ich wiarą w permanentny postęp. A ponieważ nie powstrzymują negatywnych procesów w Europie, prawdopodobnie skończy się to jawną wojną domową pomiędzy wyznawcami Mahometa a „tubylcami”. W konsekwencji Europejczycy przestaną być tym, czym są od wielu tysięcy lat, ku radości Moskwy i Pekinu.

Zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa jest dowodem, że często pogardzany przez elity „lud” ma zupełnie inne oczekiwania od swoich rządzących. Nie zależy mu na kolejnych eksperymentach społecznych. Chce, aby wybrani przez niego politycy bronili ich przed terrorystami, powstrzymali afrykański exodus. Oczekuje od nich zawracania łodzi z uciekinierami z powrotem do Afryki, deportacji z Europy agresywnych imamów, odbierania obywatelstwa sympatykom ISIS, stworzenia w Syrii i Libii obozów humanitarnych chronionych przez oddziały NATO.

Z polskiej perspektywy świadome wypychanie ze Starego Kontynentu amerykańskich wojsk, robione pospołu od dekad przez Francję i Niemcy, jest działaniem samobójczym. Wszelkie pomysły na tworzenie „eurokorpusów” jako alternatywy dla NATO są polityczną mrzonką. Tym bardziej że Europa bez stałej obecności NATO i obudzenia w sobie woli walki o swoje wartości, upadnie szybciej, niż się wielu wydaje. Amerykanie to rozumieją, patrząc z przerażeniem, jak trzech kandydatów na prezydenta Francji namawiało swoich rodaków do bliskiego sojuszu z Kremlem przeciwko terroryzmowi, udając, że nie widzą, że dla Putina „uchodźcy” są tylko kolejnym przykładem na „upadek Gejropy”.

Rosja konsekwentnie dąży do regresu decyzyjnego w UE, politycznego karlenia NATO, a mimo to Berlin postępuje tak, jakby świadomie jej pomagał w stworzeniu z Europy Wschodniej niebezpiecznej dla Polaków „szarej strefy”. Po budowie gazociągu NordStream I coraz trudniej apelować o unijną solidarność, także w sprawie relokacji „uchodźców”. Ameryka ze swoją potężną, innowacyjną gospodarką i silną armią przetrwa rywalizację z Chinami i Rosją. Trudno wyrokować, co się stanie z Europą, ale my dzięki naszemu obyczajowemu konserwatyzmowi, elastyczności, pracowitości i stałej obecności amerykańskich wojsk wciąż mamy nadzieję na przetrwanie. Idea „Trójmorza” jest jakąś formą powrotu do Polski Jagiellonów, czyli tygla wielu narodów i wierzeń, podobnego do współczesnej Ameryki. A „Trójmorze” może być wspólnotą opartą nie tylko na obawie przed wschodnim sąsiadem. Jej głównym napędem stanie się wielki biznes, który z powodu destabilizacji gospodarczej i społecznej Europy Zachodniej, będzie stopniowo przenosił swoje kapitały i inwestycje „na Wschód Europy”. Dlatego ta koncepcja ma spore szanse na powodzenie.