Raport ISP: Kandydatki w wyborach samorządowych w 2010 roku
Wewnętrzna działalność partii politycznych już od dłuższego czasu koncentruje się w dużej mierze na układaniu list wyborczych przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi - komentarz Aleksandry Niżyńskiej, autorki najnowszego raportu Kandytatki w wyborach samorządowych 2010.
Komentatorzy życia publicznego i dziennikarze obserwujący ten proces wnikliwie przyglądają się między innymi temu, na ile partie będą przestrzegać wprowadzonej na początku roku 35 % kwoty dla kobiet i mężczyzn. Słusznie, zwracają uwagę nie tylko na to, ile kandydatek znajdzie się na listach, ale także jakie miejsce zostanie im przydzielone – czy jedno z pierwszych, najbardziej widocznych, czy raczej to mało eksponowane, na końcu listy.
Doświadczenia z zagranicy pokazują, że bardzo ważna dla obecności kobiet w wybieralnych organach władzy jest pozycja na liście, z jakiej startują w wyborach. W Polsce trudno prowadzić tego typu badania, ponieważ partie wystawiają polityczki na pierwszych miejscach równie niechętnie, niezależnie od opcji politycznej, co uniemożliwia analizy porównawcze. Patrząc na wybory samorządowe z zeszłego roku, można stwierdzić, że na szczeblu wojewódzkim – najbliższym polityce ogólnokrajowej – kobiety na „jedynkach” wystawiane są w ok. 15 % przypadków. W jednych partiach, np. PO częściej (18 %), a w innych, takich jak PiS rzadziej (11%).
Miejsce na liście jest oczywiście ważne i brak mechanizmu suwakowego może zdecydowanie obniżyć efektywność wprowadzonych w tym roku kwot, ale równie ważny jest dobór kobiet na listy. Nawiązując ponownie do wyników analiz ISP z wyborów samorządowych, możemy zauważyć, że nawet jeśli partia nie wystawiła wielu kandydatek na miejscach najbardziej pożądanych – od pierwszego do piątego, to efektywność ich kampanii mogła być mimo to wysoka. Tak było w przypadku SLD, które spośród swoich kandydatek na radne do sejmików umieściło na pierwszych pięciu miejscach tylko 38 % kobiet – dla porównania PSL 41 % swoich kandydatek umieścił na wysokich pozycjach, a PO aż 45 %. Mimo to w efekcie to z list SLD do sejmików województw dostało się najwięcej kobiet (12,5 %).
Nie należy więc koncentrować się tylko na „jedynkach” i kontrowersyjnych postaciach umieszczanych na listach jak w przypadku Marty Szulawik, którą wystawi lub nie Sojusz Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych. Pierwsza pozycja to bardzo wiele, ale nie wszystko – na liście bowiem znaleźć się musi więcej kobiet niż tylko jedna liderka. Partia mogłaby przecież dla poprawy swojego wizerunku umieścić na pierwszym miejscu kobietę, której nie będzie aktywnie promować w wyborach, a pozostałe dobre miejsca na liście zarezerwować dla mężczyzn, resztę kandydatek umieszczając na ostatnich, mało atrakcyjnych pozycjach.
Warto z tego względu spojrzeć szerzej na politykę partii wobec wystawiania kandydatek. Na ile partie ustalają listy tak, aby wystawiane kobiety miały rzeczywiste szanse na uzyskanie mandatu? Czy wspierają swoje kandydatki podczas kampanii? Czy potrafiły stworzyć grupę aktywnych kobiet od wielu lat działających w swoich społecznościach i identyfikowanych z danym ugrupowaniem? Między innymi tym zagadnieniom poświęcony jest projekt Kobiety na listach wyborczych prowadzony od stycznia 2011 roku w Instytucie Spraw Publicznych, w ramach którego powstał najnowszy raport Kandydatki w wyborach samorządowych w 2010 roku.
Raport można pobrać tutaj: Kandydatki w wyborach samorządowych w 2010.
Źródło: www.isp.org.pl