Potrzeba nam innego ładu
Podatki podążają dwoma głównymi arteriami. Służą finansowaniu dziedzin objętych kuratelą państwa, a tam gdzie ma ono intensywne wizje społeczne i nabrało wigoru, używane są bez gracji do siłowego zarządzania w imię tego lub tamtego celu czy poglądu. Dodajmy, że tylko niekiedy rozsądnego.
Zdania dotyczące posługiwania się walcem podatkowym były, są i będą podzielone. Ponieważ jednak beneficjentów jest więcej niż donatorów, to redystrybucyjna rola podatków będzie rosła. Byle z umiarem i nie gwałtownie, bowiem nie ma w Polsce wielkich nierówności.
Z drugiej strony rodzimy system podatkowy ma rzeczywiście wiele dużych wad i słabości.
Przemyślane korekty byłyby więc na miejscu, lecz opieranie na zmianach w podatkach programu gospodarczo-społecznego na najbliższe lata to nieporozumienie. Od podatkowego garnirowania tego samego kotleta tak lub owak kalorii daniu nie przybędzie.
Rola sektora prywatnego
Nasz problem numer jeden polega przecież na tym, że chcemy mieć się coraz lepiej, a w światowym rankingu państw niebiednych nadal jesteśmy bliżej końca stawki niż jej szpicy.
Rząd liczy, że opędzi bieżące problemy i wypełni luki pieniędzmi z Unii przeznaczonymi na eliminowanie skutków pandemii oraz finansowanie tzw. transformacji, czyli innowacyjno-infrastrukturalnej bazy pod kolejne etapy rozwoju. Ma być ich dla Polski mniej więcej ćwierć biliona złotych.
Tymczasem, od kilku lat prywatne firmy inwestują tylko tyle, ile muszą
Kwota wydaje się niebotyczna, ale jest jedynie spora. W 2019 r. nakłady inwestycyjne wyniosły w Polsce 320 mld zł, a więc były tylko kilkadziesiąt miliardów wyższe od środków z UE do wydania nie przez rok, lecz lat wiele.
Inwestycje prywatne stanowią w Polsce 2/3 całości, a granty i pożyczki z Unii zasilą głównie sektor publiczny, który – miejmy nadzieję – wyda je jak najkorzystniej.
Wsparcie z UE nie wpłynie jednak na poszerzenie bazy wytwórczej, bo to domena sektora prywatnego i tak powinno zostać.
Tymczasem, od kilku lat prywatne firmy inwestują tylko tyle, ile muszą, żeby nie zacząć odstawać lub gdy są więcej niż pewne, że przedsięwzięcie przyniesie niespotykanie duży zwrot. Ostatnio, najgorszy był pod tym względem rok 2016, kiedy w porównaniu z poprzednim (= 100) inwestycje wyniosły jedynie 89 proc.
Niski poziom inwestycji
Zyski przedsiębiorstw nie maleją, więc jednocześnie przyrastają środki utrzymywane przez nie bezczynnie w bankach. W styczniu 2019 r., a więc na długo przed pandemią, wyniosły 273,5 mld zł, w listopadzie 2019 r. (nadal przed pandemią) już 304 mld zł, a w marcu 2021 r. 388 mld zł. – znacznie więcej niż wynieść mają pocovidowe transfery z Unii.
Ale może, tak jest wszędzie. Do porównań międzynarodowych użyć trzeba porównywalnych wielkości. Bank światowy operuje kategorią „gross fixed capital formation”, czyli nakładów brutto na środki trwałe.
W 2019 r. stanowiły one 18,5 proc. naszego PKB, podczas gdy wskaźnik dla całego świata wynosił 23,6 proc. Dysproporcja jest wielka, zwłaszcza że grupa tuzów gospodarczych do której należymy to tylko 30-40 ze 195 państw świata i ma to przełożenie na średnią.
Niskie inwestycje są pochodną strachu przed niewiadomą przyszłością, tak więc biorąc pod uwagę bardzo niskie stopy procentowe, strach musi być niesłychanie wielki
W 2020 r. wskaźnik inwestycji skarlał u nas do 16,7 proc., w tym roku, wg Ministerstwa Finansów może się obniżyć jeszcze bardziej – do 16,4 proc.
Co gorsza, w rozumieniu Banku Światowego nakładami na środki trwałe są także zakupy netto cennych przedmiotów (valuables), np. złota. W 2019 r. Narodowy Bank Polski kupił 100 ton złota za 4,5-5 mld dolarów (oficjalnych danych nie podano), więc w kontekście inwestycji produkcyjnych nasz i tak już fatalny wskaźnik jest dodatkowo przeszacowany. Tylko co nieco, ale jednak.
Tymczasem przed nami coraz większe wyzwania. Wiążą się także z procesami, na które nie mamy wpływu. Przykładem konflikt z Czechami obrazujący konieczność wielkiego, kosztownego i niespodziewanie nagłego przyspieszenia w zmianach sposobów pozyskiwania energii.
Dlaczego firmy prywatne nie inwestują?
W kontekście pandemii można dać się przekonać, że niskie inwestycje są pochodną strachu przed niewiadomą przyszłością. Biorąc pod uwagę bardzo niskie stopy procentowe, strach musi być niesłychanie wielki.
Jednak zapaść inwestycyjna trwa już prawie dekadę i ma swoje przyczyny fundamentalne.
Kto zaryzykuje swoje ciężko zarobione miliony, gdy system sprawiedliwości pozostanie ślepy i głuchy na przekręty, oszustwa i wszelkie inne przestępstwa przeciw mieniu i własności
Pierwsza, zasługująca na oddzielne, szersze omówienie, ma charakter strukturalny. W polskiej gospodarce dominują firmy małe i średnie. Ich rozmiary nie pozwalają na podejmowanie bardzo dużych przedsięwzięć – mogą mieć w banku kilka lub kilkanaście milionów, więc nie wezmą się za inwestycje np. za pół miliarda.
Przyspieszanie ich wzrostu i rozwoju za pomocą „sterydów” tzw. polityki gospodarczej byłoby wszakże błędem na tej samej zasadzie, na jakiej dobra szynka parmeńska musi dojrzewać nie krócej niż przez rok, najlepiej z okładem.
Niektóre „konie” byłyby jednak w stanie dokonać długiego skoku, pokonując przeszkodę strukturalną, gdyby pewne były swego bezpieczeństwa prawnego. Jednak „Polski ład” utrwala, głównie przez trwanie w błędach i zaniechaniach, ze wszech miar zły ład zaprowadzany na tym polu od 2015 roku.
Nie będzie zmiany ilościowej i jakościowej w inwestycjach prywatnych bez dobrego prawa uchwalanego dla ogółu i przy rozhasaniu wpływów politycznych w prokuraturze i sądach.
Kto zaryzykuje swoje ciężko zarobione miliony, gdy system sprawiedliwości pozostanie ślepy i głuchy na przekręty, oszustwa i wszelkie inne przestępstwa przeciw mieniu i własności, a w najlepszym razie doczeka się przyznania racji po latach, a więc poniewczasie?
Przypływa do nas od czasu jakiś wielki, prywatny kapitał z zagranicy, ale fala średniego i małego jest zbyt niska. Wielcy mniej boją się polskich sądów, bo są pewni swych wpływów i siły. Mniejsi muszą być ostrożni.
Przytaczam od lat zasłyszane od pewnego Jankesa stwierdzenie, że zmiana warty w przywództwie nad światem jest możliwa, ale nastąpi dopiero wtedy, gdy ludzie biznesu zaczną sami z siebie rozwiązywać swe spory nie przed sądami w Nowym Jorku, a w Pekinie.