Ponad tysiąc samorządów bez środków na dalszy rozwój?

Ponad tysiąc samorządów bez środków na dalszy rozwój?
Fot. aleBank.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
- Część jednostek samorządu nie wie, jak "dopnie" budżety przyszłoroczne - mówił podczas Forum Bankowo-Samorządowego Krzysztof Żuk, Prezydent Miasta Lublin, Współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, Wiceprezes Związku Miast Polskich.

#KrzysztofŻuk: Musimy ze stroną rządową porozumieć się we wszystkich istotnych kwestiach, bo jeśli do tego nie dojdzie, to zdecydowanie wzrośnie liczba samorządów zagrożonych utratą płynności #FunduszeEuropejskie #ZwiązekMiastPolskich #KWRiST @Miasto_Lublin @MSWiA_GOV_PL

Robert Lidke: W ostatnich miesiącach na samorządy spadły przysłowiowe „plagi egipskie”, jeśli chodzi o finanse – wzrost płacy minimalnej, wzrost płacy nauczycieli, reforma edukacji, ulgi w podatku dochodowym, wzrost opłat za wywóz odpadów, tegoroczny i przyszłoroczny wzrost cen energii. Jak samorządy poradzą sobie z tym wszystkim?

Krzysztof Żuk: Zacznijmy od tego, jak wygląda mapa drogowa naszych działań inwestycyjnych, bo te są najistotniejsze z punktu widzenia interesu państwa i wspólnot terytorialnych. Jesteśmy w połowie wydatków drugiej unijnej perspektywy finansowej.

Oczywiście, te działania rządu, które spadły na nas nagle, spowodowały komplikacje. Bo runęły wieloletnie prognozy finansowe, ważne chociażby z punktu widzenia naszych partnerów finansowych, banków.

Skomplikowały się budżety w części bieżącej. Nagle okazało się, że musimy w tej zrównoważonej z mocy ustawy części dokonać różnych korekt, zwłaszcza jeśli chodzi o oświatę, do której dokładamy.

To, że dokładaliśmy, przyjmowaliśmy do wiadomości, bo to jest jedno z najważniejszych zadań samorządu. Rzecz w tym, że dzisiaj subwencja pokrywa średnio biorąc fundusz płac dla nauczycieli na poziomie 82 – 83 proc., a jeszcze trzy lata temu było to ponad 90 proc.

Dlatego my mówimy: wróćmy do tego, co było w 2016 roku, co najmniej. A najlepiej, aby subwencja pokrywała fundusz płac dla nauczycieli. Z resztą wydatków sobie poradzimy.

Rząd oczywiście nie tworzy nam tutaj dobrej perspektywy do działania, jesteśmy po debacie z ministrem oświaty i widzimy, że co roku będzie brakowało co najmniej 2 mld zł jednostkom samorządu terytorialnego w ramach niedoszacowanej subwencji.

Ale to nie tylko to. Równie ważną kwestią dla samorządów jest ubytek w dochodach z tytułu udziału w PIT. Oszacowaliśmy, że to jest ok. 7 mld zł rocznie. To jest odciągnięcie pieniądza inwestycyjnego od celów rozwojowych, bo nie da się zastąpić go wprost kredytami czy instrumentami dłużnymi.

Rzeczywiście więc ten rok 2019, który mija, był arcytrudny dla samorządów. W wielu przypadkach część jednostek samorządu nie wie, jak „dopnie” budżety przyszłoroczne. Ponieważ zwłaszcza słabsze jednostki samorządu będą miały duże problemy. Te trochę silniejsze pójdą po instrumenty dłużne i poradzą sobie jeszcze przez rok.

Stąd, zgodnie z powiedzeniem, że nie zmienia się zaprzęgu przy przeprawie przez rzekę − dzisiaj jesteśmy w sytuacji, kiedy ktoś nam ten zaprzęg właśnie wyprzęga…

Musimy w ciągu kilku miesięcy ze stroną rządową porozumieć się we wszystkich istotnych kwestiach. Bo jeśli tego nie będzie, to zdecydowanie wzrośnie liczba samorządów zagrożonych utratą płynności.

Blisko 1000 jednostek samorządu nie będzie miało nadwyżki operacyjnej, czyli zdolności do finansowania swojego rozwoju. A najlepsze jednostki samorządu, w tym miasta na prawach powiatu, wyhamują inwestycje, bo będą musiały zadbać o bieżącą część inwestycji.

Także przełoży się to na wyniki budżetu państwa, bo my jesteśmy dostarczycielem podatku PIT, CIT, a zwłaszcza VAT. W związku z tym mamy tu system naczyń połączonych.

To, że nie rozmawiamy w taki sposób, żeby widzieć perspektywę tego projektu wspólnego, dotyczącego ustawy o dochodach JST, czy budżetu państwa w wydatkach sztywnych, które budżet kreuje stawiając na programy społeczne − to mnie osobiście dziwi. Dlatego, że nie jesteśmy w stanie funkcjonować obok siebie. Jesteśmy zdani na porozumienie, bo reprezentujemy interes publiczny mieszkańców.

Wybory minęły. Jest dzisiaj czas, żeby w ciągu pierwszego – drugiego kwartału 2020 roku wszystkie te kwestie uzgodnić.

Wzrosną opłaty za wywóz odpadów. Czy samorządy rozważają możliwość, że sięgną do kieszeni mieszkańców?

− To się już dzieje. Oczywiście w sposób zróżnicowany, w zależności zwłaszcza od miast, które albo już wcześniej wprowadziły duże podwyżki bądź planowały to na kolejne okresy, po przetargach. Wiele z nich jest przed kolejnymi przetargami na wywóz i zagospodarowanie odpadów w roku przyszłym. To się dzieje i będzie się działo.

Samorząd gdzieś te środki na pokrycie rosnących kosztów usług publicznych musi znaleźć.

Podwyżka opłat w przypadku gospodarki odpadami jest sprawą również umocowaną ustawowo. Prawo mówi wprost – ten system ma się bilansować.

W związku z czym są rosnące koszty z powodów oczywistych, także koszty firm zajmujących się wywozem, utylizacją, koszty związane z utylizacją termiczną tzw. RDF-u, które rosną dwu – trzykrotnie w ciągu jednego roku. To też pokazuje, że równowaga na tym rynku będzie w najbliższym czasie zachwiana.

I to jest istotny problem. M.in. prowadzi nas do wniosku, że powinniśmy mieć spalarnie, termiczną utylizację w regionach. Bo zniesienie tego kryterium ograniczeń do danego regionu spowodowało, że napływają odpady z innych regionów. Chociażby z Warszawy, do kilku spalarni, powodując wzrost cen w miastach, dla których spalarnie były wybudowane. Ryzyko rozregulowania tego rynku jest bardzo duże.

I to jest jeden z tych obszarów, poza oświatą, który samorządy najbardziej interesuje, i w Komisji wspólnej rządu i samorządów chcemy o tym rozmawiać.

To nie jest bowiem tak, że samorządy chętnie uciekają się do podwyżek cen. Po drugiej stronie są mieszkańcy, którym trzeba to wytłumaczyć. I jest sprawą oczywistą, że żaden menedżer zarządzający daną jednostką samorządu terytorialnego nie mówi mieszkańcom, że chce podwyższyć ceny. Ale komunikacja zbiorowa, wzrost kosztów świadczonych usług transportowych, i to nie tylko przez wzrost płacy minimalnej, nie tylko przez energię, ale również związane jest to z większym zapotrzebowaniem mieszkańców na ten rodzaj transportu.

Subsydiujemy sektor prywatny transportem zbiorowym, co oznacza, że musimy dać większą częstotliwość, więcej taboru itd. Te koszty są już niepokrywane przez opłaty, które wnoszą mieszkańcy, przez ceny biletów − powyżej 50 proc. W związku z tym, to są już dotacje, które trzeba będzie redukować. W jaki sposób? Te dyskusje wielu miastach dopiero przed nami.

Akurat w Lublinie stawiamy na transport zeroemisyjny, mamy rozbudowany system transportu poprzez trolejbusy i autobusy z napędem elektrycznym, mamy niższe koszty eksploatacyjne, i tę równowagę łapiemy. Nie zamierzamy podwyższać cen w komunikacji zbiorowej. Ale wiele miast jest w tej chwili w sytuacji coraz trudniejszej.

A zatem chcielibyśmy, żeby przyszły rok dawał podstawę do optymizmu, ale na razie go nie widzimy, bo brak nam konkretnych ustaleń ze stroną rządową.

Czy samorządy nie powinny przemyśleć swojej polityki inwestycyjnej? Być może z pewnych inwestycji należałoby rezygnować, a zainteresować się tymi inwestycjami, które będą powodowały w dalszej perspektywie niższe koszty. Chodzi o inwestowanie w fotowoltaikę, produkcję energii ze słońca, która będzie wykorzystywana przez obiekty utrzymywane przez gminę  −  szkoły, urzędy, a także o inne metody zmniejszania obciążeń dzięki temu, że dokona się odpowiednich inwestycji?

− To słuszna uwaga i taka priorytetyzacja musi nastąpić. Wszyscy nauczyliśmy się w tych ostatnich latach, że zawsze był łatwy dostęp do funduszy europejskich, w związku z czym realizowaliśmy dużo inwestycji w infrastrukturze technicznej i społecznej z udziałem i funduszy europejskich, i instrumentów dłużnych.

Ale to się powoli będzie kończyło. I rzeczywiście powinno pojawić się, a mam nadzieję w niedługim czasie dominować – myślenie, że inwestycje trzeba także oceniać z punktu widzenia pewnej efektywności ekonomicznej.

Jeśli będziemy budować drogi, bo tego mieszkańcy oczekują, to oczywiście musimy mierzyć siły na zamiary, czy mamy środki, czy też nie. Ale pójście w odnawialne źródła energii, w fotowoltaikę, w termomodernizację budynków, gdzie się pojawia energooszczędność, a zatem mniejsze zużycie energii i niższy koszt – to jest kwestia czasu.

Dziś już wiele samorządów takie programy, wokół programów niskiej emisji czy ochrony klimatu, energooszczędności, zwiększenia efektywności energetycznej −  realizuje.

Natomiast kluczem do zwiększenia zakresu tego typu działań będzie po pierwsze dostęp do środków europejskich, i w nowej perspektywie one powinny być.

Po drugie do dogodnych źródeł kredytowania, bądź poprzez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej do korzystania z instrumentów preferencyjnych.

I wreszcie kwestia zrobienia dobrych audytów, które pokażą, że to się opłaca, i że jest jakiś okres zwrotu z tej inwestycji, który można zaakceptować.

W miastach niemieckich, z którymi współpracujemy, budynki użyteczności publicznej praktycznie korzystają z rozwiązań w zakresie fotowoltaiki dla pomniejszenia kosztów zużycia energii, ale też i po to, aby oddawać nadwyżki do sieci.

My mamy bariery w regulacjach prawnych, bariery w źródłach finansowania, i też istotną barierę braku dobrych praktyk i rozwiązań powtarzalnych.

Kilka lat temu przedstawialiśmy Ministerstwu Rozwoju Regionalnego, również BGK pomysł, by zbudować powtarzalność projektów, ale również i modele finansowania procedur.

Zwłaszcza dla mniejszych samorządów jest to ważne. Bo to nie jest „lot w kosmos”. To jest prosty produkt, który w wymiarze inwestycyjnym, finansowym, organizacyjnym można powtarzać, dając pewne przyspieszenie tym inwestycjom, które mogą zdecydowanie zmniejszyć koszty funkcjonowania naszych samorządów.

Wierzę, że to w najbliższym czasie będzie jednym z głównych wyzwań.

 

Źródło: aleBank.pl