Mirosław Gronicki o wyzwaniach dla nowego rządu nie tylko na 2024 rok
Jan Bolanowski: W jaki sposób nowy rząd może zrównoważyć finanse publiczne i czy da się to zrobić bez podnoszenia podatków?
Mirosław Gronicki: I to jest problem ze względu na elementy usztywniające sytuację. Mamy dodatkowe 2% PKB wydatków na zbrojenia i armię. Zmniejszyliśmy dochody podatkowe również o 2 pkt. proc. Łącznie mamy więc ubytek na poziomie 4%. Czy widział pan cokolwiek, co teraz po stronie wydatkowej zmniejsza obciążenia? Jest wręcz przeciwnie, od stycznia wchodzi 800 plus, które będzie dodatkowym i trwałym elementem. Bez dodatkowych źródeł finansowania utrwalamy deficyt w krótkim okresie.
Nowa władza i nowy minister finansów muszą się zastanowić, co zrobić. Czy w krótkim okresie doprowadzić do względnej stabilności finansów publicznych, nie osłabiając nadmiernie popytu. Z drugiej strony znaleźć czynniki, które ten popyt krajowy mogłyby pobudzić. Liczenie na to, że będziemy w stanie ponownie zwiększyć swoją ekspansję eksportową, przynajmniej krótkookresowo, w tej chwili jest problematyczne. Zarówno UE, jak i najbliżsi partnerzy handlowi najlepiej nie przędą.
Poprzedni rząd korzystał z podatku inflacyjnego, który zadziałał częściowo w tym roku, ale nie pomógł. Trudno oczekiwać, aby w przyszłym roku inflacja skoczyła w dwucyfrowe rejony. Przyjmijmy raczej, że ona będzie na poziomie 6%. Zbyt dużo dodatkowego dochodu z tego nie będzie. Zakładając, że podatki będą takie jak do tej pory, a dzięki inflacji nominalne PKB wzrośnie o 10%, a wraz z nim wpływy budżetowe. W budżecie mamy jednak wydatki sztywne, chociażby waloryzacja rent i emerytur, która wzrośnie w większym tempie niż ta inflacja, bo jest uwarunkowana inflacją tegoroczną. W tym wypadku znów wydatki całego sektora finansów publicznych dodatkowo rosną.
Teoretycznie można byłoby przedsięwziąć takie rzeczy, które robiono po kryzysie finansowym, czyli zamrozić płace, zamrozić waloryzację różnych rzeczy i w ten sposób przy 10-procentowym wzroście dochodów uzyskujemy dążenie do stabilności, ale politycznie to jest niemożliwe. Mamy tak mocne ograniczenie polityczne, że w krótkim okresie trudno cokolwiek sensownego zrobić. Wyjściem byłoby, gdyby ożywienie gospodarcze było wyjątkowo mocne, przy 8–9% inflacji, bez nowych wydatków bylibyśmy w stanie lekko deficyt zmniejszyć. Pozostaje tylko pytanie, co w latach 2025 i 2026, biorąc pod uwagę, że na pewno zostaniemy objęci procedurą nadmiernego deficytu.
Czyli podwyżki podatków nie da się uniknąć?
– Wniosek jest jednoznaczny. Oczywiście tę podwyżkę można zrobić w różny sposób.
Przez osiem lat konsumpcja była driverem wzrostu, co powinno być nim teraz?
– To musi być miks. Konsumpcja nie może rosnąc szybciej niż PKB i inwestycje. Należy wrócić do względnie normalnej sytuacji, odbudować poziom prywatnych inwestycji. Jeżeli deregulacja w sektorze przedsiębiorstw sprawi, że będzie on dalej silnie eksportował, to w takiej sytuacji paradygmat się zmieni.
A jakie powinno być podejście nowego rządu do sektora bankowego?
– Na pewno bym wyeliminował podatek od aktywów. On jest kompletnie bez sensu. Rozumiem podatek od depozytów, ale nie od tego, że ktoś chce dawać więcej kredytów. To powinna być jedna z pierwszych decyzji rządu, zwłaszcza że ubytek dochodów budżetu centralnego nie będzie znaczący.
Do pewnego stopnia powinna zostać też wprowadzona deregulacja. To nie będzie łatwe, bo istnieje ogólnoświatowe nastawienie, że banki obarcza się winą za ostatni kryzys finansowy i dlatego trzeba je odpowiednio nadzorować. Jednak zbyt mocne dociśnięcie banków może doprowadzić do nieciekawych konsekwencji i opóźnienia poprawy sytuacji w Polsce.
Pełna treść wywiadu jest dostępna w MF BANK