Kredyty frankowe: wykształcenie i doświadczenie kredytobiorców nie pomaga w sądach?
Robert Lidke: Jest Pan jednym z dwóch autorów książki, opracowania naukowego poświęconego kredytom denominowanym w walutach obcych. I ta praca pokazuje, jakie są faktyczne orzeczenia sądów w tych sprawach. Co z tej publikacji wynika?
Michał Jabłoński: Celem naszej pracy nie było analizowanie tego, jaka powinna być wykładnia przepisów Kodeksu cywilnego czy prawa bankowego – w odniesieniu do tych kredytów. Naszym celem było pokazanie jak jest, a nie jak być powinno. Dlatego skupiliśmy się na analizie orzecznictwa. To było najbardziej ciekawe. I ta analiza odnosiła się przede wszystkim do orzecznictwa sądów niższych instancji: rejonowych, okręgowych i apelacyjnych. Mniejszą rolę odgrywało tutaj orzecznictwo Sądu Najwyższego, gdyż ważne było to, co myśli o tych sprawach „sędzia liniowy”, który spotyka się z daną sprawą, prowadzi postępowanie dowodowe i wydaje rozstrzygnięcie w pierwszej lub drugiej instancji.
Czy na podstawie tego, co Panowie stwierdzili, można spodziewać się, że zapadną jakieś orzeczenia rozstrzygające, które stwierdzą, że kredyty denominowane w walutach obcych były z zasady nieważne lub też ważne?
‒ Tego się nie spodziewamy. Tym, co jest kluczowe dla tych spraw, jest to, że one są zróżnicowane pod względem faktycznym. Przede wszystkim różne były same umowy, choć jest powszechnie powtarzana jest teza, że były one identyczne. Otóż absolutnie nie, były różne i nawet wiele osób, które zajmują się tymi kredytami od strony reprezentacji kredytobiorców ‒ też to przyznaje.
Umowy w wielu przypadkach różniły się w swojej konstrukcji, jeżeli chodzi o te klauzule, które są podważane. Natomiast to, co istotne, i co okazało się po analizie orzecznictwa, to fakt, że sądy przyjmują model, nazwijmy to „słusznościowy” orzekania. Może sformułowanie „słusznościowy” jest nieprecyzyjne, bo tak naprawdę jest to bardzo skrupulatna aplikacja przepisów Kodeksu cywilnego, dotyczących sposobu oceniania abuzywności klauzul umowy. I tutaj sąd bardzo często bierze pod uwagę indywidualne okoliczności dotyczące zawarcia umowy, tego, co miało miejsce przed jej zawarciem, jak również osobiste warunki danego kredytobiorcy. Czyli jego status majątkowy czy wykształcenie.
Zobacz i posłuchaj rozmowy na naszym kanale aleBankTV na YouTube albo na końcu artykułu |
I to było bardzo duże zaskoczenie, bo okazało się, że w bardzo wielu orzeczeniach sądy przykładają do tego dużą wagę, tzn. do tego, kim jest kredytobiorca. Inaczej traktują np. osobę, która jest zamożnym, wykształconym przedsiębiorcą, inwestującym na rynku nieruchomości, a inaczej traktują osobę, która jest w złej, niekorzystnej sytuacji majątkowej, i dla której kredyt denominowany był w zasadzie jedyną szansą na uzyskanie własnego mieszkania.
Jeśli więc mamy do czynienia z sytuacją, że np. o kredyt denominowany we frankach występował radca prawny, ekonomista czy przedsiębiorca, czy też osoba, która inwestowała w nieruchomości pod wynajem i brała szereg takich kredytów, to jakie było najczęściej stanowisko sądów najniższej instancji?
‒ Widać, że najczęściej sądy są jednak bardzo ostrożne, zachowawcze, jeżeli chodzi o uwzględnianie tego rodzaju pozwów. Bardzo wiele z nich jest oddalanych z uwagi na to, że sąd uznaje, iż w tej konkretnej sprawie, konkretnego kredytobiorcy nie doszło do abuzywności.
Czyli sądy raczej odchodzą od teorii, że abuzywność ma abstrakcyjny charakter, że dotyczy jednolicie wszystkich postanowień umownych, które tak samo brzmią. Sąd bierze także pod uwagę to, kto na taką klauzulę się zgodził, i w jakiej był sytuacji.
Oczywiście powoduje to, iż ze strony wielu osób pojawia się zarzut, że to jest nierówność wobec prawa. Bo jak może być tak, że inaczej traktowany jest, mówiąc kolokwialnie, „złodziej, który okradł biednego”, a inaczej „złodziej, który okradł bogatego”. Problem polega na tym, że osoby, które tak mówią nie rozumieją, że mają do czynienia z prawem cywilnym, a nie karnym. Nie chodzi tu o to, że kogoś karzemy, i nie chodzi też o to, że ktoś popełnił przestępstwo. Chodzi tylko o to, by zapewnić sprawiedliwość w rozliczeniach, czy też w umowie między dwoma stronami.
A wobec tego, jeżeli taką sprawiedliwość chcemy zapewnić, to ważne jest też to, jaką sytuację ma dana osoba, i to nie ma nic wspólnego z nierównością. Ponieważ równość wobec prawa zakłada równe traktowanie osób, które są w takiej samej sytuacji.
Można więc powiedzieć, że sądy biorą pod uwagę to, czy osoba, która zaciągnęła kredyt miała świadomość ryzyka, rozumiała umowę, rozumiała konsekwencje tej umowy, jeżeli okazałoby się, że kurs danej waluty będzie bardzo wysoki w stosunku do złotego.
‒ Oczywiście nie jesteśmy od oceniania psychicznych przeżyć każdej osoby, która brała tego rodzaju kredyt. Ale zapewne rozsądnie można założyć, że każda z tych osób wiedziała, iż kurs może się zmienić. Natomiast, czym innym jest wiedza, a czym innym jest uświadamianie sobie tego. Wielu z nas zakłada, że np. nic złego nam się nie stanie, choć racjonalnie trzeba brać to pod uwagę. I stąd pytanie, na ile te osoby brały pod uwagę np. wzrost kursu przy podejmowaniu decyzji o kredycie. Z orzecznictwa wynika, że sąd nie mogąc wniknąć w psychikę danej osoby zakłada, że w sytuacji osoby, która jest lepiej wykształcona, ma większe doświadczenie na rynku finansowym, albo też prowadzi działalność gospodarczą polegającą na zakupie mieszkań pod wynajem – jest szansa, że uświadomienie takiej osoby jest wyższe, czyli godziła się ona na to, aby w zamian za ryzyko mieć niższy koszt kredytu. Bo to jest kluczowe, że ekwiwalentem tego ryzyka jest niższy koszt kredytu.
A jeśli chodzi o osoby słabiej wykształcone, które były w trudniejszej sytuacji finansowej, nie miały innej możliwości uzyskania kredytu, i jednak wzięły ten denominowany np. we franku szwajcarskim, to czy sądy zwykle wydają wyroki korzystne dla nich?
‒ Jest rzeczywiście dużo takich wyroków. Sądy biorą to pod uwagę, i faktycznie często te wyroki są wydawane uwzględniając np. w części także sytuację kredytobiorców. Ale droga od uznania przez sąd, że postanowienie umowne, a zwykle chodzi o klauzulę waloryzacyjną, było abuzywne ‒ jest jeszcze daleka do stwierdzenia, że np. kredytobiorca ma na podstawie tego wyroku prawo do zwrotu całości zapłaconych rat. Żeby coś takiego miało miejsce, to musiałaby być stwierdzona nieważność całego kredytu. A tego rodzaju orzeczenia są niezwykle rzadkie, choć są. Natomiast, jeśli chodzi o konsekwencje abuzywności, to tutaj są duże rozbieżności w orzecznictwie i widać, że wiele sporów kredytobiorcy przegrywają. Nawet mając w zasadzie rację, że postanowienia w ich umowach są abuzywne w stosunku do nich. Ale przegrywają z uwagi na to, że ich roszczenia czy żądania są zbyt radykalne.
Żądają oni np. unieważnienia umowy, a nie tego, co miałoby logiczny związek z abuzywnością klauzuli waloryzacyjnej, czyli np. zwrotu spreadu. Wydaje się, że z tych wszystkich orzeczeń wynika coś, co można było powiedzieć od samego początku, ale trudno to było udowodnić. Otóż zakres pozwów kredytobiorców pokazuje, że oni z tych naruszeń prawa, które niekiedy występują w ich umowach, starają się zbudować narzędzie do całkowitego odwrócenia swojej sytuacji ekonomicznej. Do przywrócenia stanu sprzed wzrostu kursu franka szwajcarskiego. A do tego w większości przypadków podstaw prawnych nie ma.