Jak ochronić swój kapitał: czy za trzymanie pieniędzy w banku trzeba będzie dopłacać?
Poznaliśmy właśnie przeciętne oprocentowanie depozytów za marzec 2020 roku. I choć już poprzednie warunki nie rozpieszczały, to wciąż nie pokazywały one w pełni efektów dwóch cięć stóp procentowych. Przypomnijmy, że podstawowa stopa spadła z historycznego minimum na poziomie 1,5% na początku marca do zaledwie 0,5% już w kwietniu.
Efektem tego było pogorszenie się oferty depozytowej we wszystkich bankach. Już dziś możliwa jest nawet sytuacja, w której za trzymanie pieniędzy w banku będziemy musieli dopłacić – gdy koszty prowadzenia rachunku przekroczą skromne oprocentowanie proponowane przez bank. Warto o tym pamiętać w sytuacji, w której część instytucji oferuje już depozyty oprocentowane na 0,1% lub jedynie 0,01% w skali roku.
6 złotych za tysiąc w banku przez rok
Zobaczmy jednak najpierw z jak niewysokiego konia spadaliśmy. Lokaty zakładane w marcu były oprocentowane na 1,2% ‒ wynika z danych NBP. W praktyce oznacza to, że mogliśmy zarobić w skali roku 9,8 zł po opodatkowaniu za każdy powierzony bankowi tysiąc.
Oczywiście nowo zakładane lokaty to tylko ułamek pieniędzy trzymanych w bankach przez Polaków. Gdyby wziąć pod uwagę cały zgromadzony tam kapitał przez osoby fizyczne (na lokatach, rachunkach bieżących i oszczędnościowych), to w marcu średnie oprocentowanie tych pieniędzy wynosiło tylko 0,7%.
To w praktyce oznacza, że statystyczny tysiąc trzymany w banku dawał mniej niż 6 złotych odsetek w skali roku (po opodatkowaniu).
Coraz gorsze lokaty
Mało? Teraz jest jeszcze gorzej. Coraz więcej banków oferuje depozyty oprocentowane na mniej niż 1%, a coraz częściej w tabelach banków znajdujemy wartości na poziomie 0,1% czy 0,01%.
W efekcie szacunki HRE Investments sugerują, że dziś zakładając przeciętną lokatę na tysiąc złotych możemy liczyć na 5 ‒ 6 zł odsetek w skali roku. Zaparkowanie pieniędzy na rachunku bankowym, a nie lokacie da oczywiście jeszcze gorsze efekty – przeciętnie zarabiamy na nich obecnie 2 ‒ 4 zł. To oczywiście za mało, aby pokonać inflację. Ta została oszacowana przez GUS w kwietniu na 3,4% w skali roku. Jeszcze w marcu mieliśmy do czynienia z 4,6-proc. wzrostem cen.
Pamiętajmy, że niższy kwietniowy wstępny odczyt inflacji to zasługa przede wszystkim tańszych paliw. I choć kierowców może to cieszyć, to niestety nie wiemy jak długo stan ten będzie trwać.
Już dziś powszechna jest za to obawa o skutki niskich opadów. Te mogą doprowadzić do wyższych cen warzyw i owoców, które uderzą w kieszenie wszystkich obywateli i mają szanse podbić inflację.
Do tego dochodzą złe informacje od ministra finansów, który oferuje papiery o znacznie gorszym oprocentowaniu niż jeszcze w kwietniu. Warunki emisji są teraz nawet 2 ‒ 3 razy gorsze, co powoduje, że tylko papiery z najdłuższym horyzontem inwestycyjnym dają szansę na pokonanie inflacji i ewentualnie skromny zysk – o ile oczywiście potężne programy stymulacji fiskalnej i monetarnej nie doprowadzą do inflacji kroczącej lub galopującej, przed którą nawet długoterminowe obligacje skarbowe indeksowane inflacją nie byłyby skuteczną ochroną.
Ostatnie bezpieczne przystanie dla kapitału
Z grona inwestycji uznawanych przez Polaków za bezpieczne pozostają jeszcze nieruchomości i złoto. Z braku lepszych źródeł o zainteresowaniu tymi tematami mogą świadczyć dane z wyszukiwarki Google.
Wynika z nich, że w ostatnim czasie mieszkania w dużych miastach zdecydowanie odzyskują swoją popularność.
Zainteresowanie tym tematem w ostatnim tygodniu kwietnia wróciło do poziomu sprzed roku.
Oczywiście na razie mówimy jedynie o ruchu w Internecie, który może, ale nie musi przełożyć się na faktyczne odbudowanie liczby zawieranych transakcji.
Dla porównania zainteresowanie złotem inwestycyjnym – po skokowym wzroście na początku epidemii – teraz zaczyna się normalizować. Efekty widać u dystrybutorów, którzy w ofercie mają znacznie więcej złota dostępnego od ręki, a nie w dostawie za kilkadziesiąt dni.
Do tego premia, którą trzeba zapłacić za szybką dostawę jest teraz na poziomie 200 ‒ 500 złotych, a nie w okolicach tysiąca – jak jeszcze miesiąc temu.
Bartosz Turek,
analityk HRE Investments.