Inwestowanie w OZE w Polsce: tylko dla hazardzistów?

Inwestowanie w OZE w Polsce: tylko dla hazardzistów?
Fot. aleBank.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Czego obawiają się przedsiębiorcy oraz banki finansujące inwestycje OZE - wyjaśnia w rozmowie z portalem aleBank.pl Grzegorz Wiśniewski, Prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

#GrzegorzWiśniewski: W UE można pozyskać kapitał na budowę instalacji OZE po 4 − 5 proc., a u nas po 10 proc. i więcej #OZE #Fotowoltaika #FarmyWiatrowe #KosztKredytu #CenaEnergii @InstEneregOdnaw

Robert Lidke: Czy w tym momencie, po wielu różnych perturbacjach opłaca się inwestować pieniądze w energetykę wiatrową, w fotowoltaikę?

Grzegorz Wiśniewski: Mamy system wsparcia w postaci aukcji, który przyniósł ok. 2 tysięcy zakontraktowanych projektów w ciągu trzech lat – to 5 gigawatów mocy: 1,5 w farmach fotowoltaicznych i 3,5 w farmach wiatrowych.

Natomiast ten system ma swoje ograniczenia, przede wszystkim dlatego, że on nie mobilizuje wystarczająco do rozwijania, do przygotowywania projektów przez deweloperów. Ponieważ on nie ma swojej perspektywy.

Dodatkowo farmy wiatrowe są ograniczone w sposób absolutnie sztuczny, jeśli chodzi o możliwości lokalizacyjne. I nie wiemy, co będzie dalej z systemem aukcyjnym, a jeżeli inwestorzy i deweloperzy tego nie wiedzą, to trudno aby masowo rozwijali projekty.

Natomiast miejscem, gdzie sytuacja jest bardziej przejrzysta − jest rynek. Wysokie ceny energii powodują, że rozpoczynają się masowe inwestycje w przedsiębiorstwach. Mniejsze inwestują w systemy fotowoltaiczne, starając się pokryć część swoich kosztów. Przy mocach do 50 kilowatów mogą funkcjonować jako prosumenci. A przy mocach powyżej 50 kilowatów bez problemu sprzedają nadwyżki energii fotowoltaicznej na rynku.

Natomiast wielcy przedsiębiorcy coraz częściej patrzą na farmy wiatrowe z perspektywy albo nabycia energii elektrycznej w ramach tzw. korporacyjnych umów sprzedaży, albo przystępują do budowy pojedynczych elektrowni wiatrowych. Na terenach przemysłowych nie ma bowiem ograniczeń lokalizacyjnych, a przedsiębiorcy dobrze wiedzą, że jest to w tej chwili najtańsze źródło energii.

Czyli tutaj naprzeciw potrzebom rozwoju energetyki odnawialnej wychodzi biznes, wychodzą przedsiębiorcy.

Czytaj także: Fotowoltaika pozwoli uniknąć podwyżek cen prądu?

Mówi Pan o perspektywie dla inwestorów. Iluletnia powinna być perspektywa, aby mieli oni pewność, że środki zainwestowane np. w wiatraki nie będą po kilku latach stracone, tak jak już się to zdarzyło?

‒ Założeniem systemu aukcyjnego, rekomendacją Unii Europejskiej jest to, aby wolumeny aukcji, ceny referencyjne znane były na minimum trzy lata do przodu.

U nas często jest to znane tylko na trzy miesiące do przodu, co oczywiście nie ma żadnego znaczenia z punktu widzenia mobilizacji rynku.

Jednak trzy lata − to i tak jest mało.

‒ Trzy lata to mało, ale to jest etap zdobycia pozwolenia na budowę, a potem możemy jeszcze trzy lata budować instalację. Natomiast energetyka odnawialna stała się tania i inwestorzy wiedzą, że jeżeli nawet za cztery lata nie będzie systemu aukcyjnego, to ich źródło i tak będzie konkurencyjne, i będą mogli sprzedać energię na rynku.

Mamy też problem tzw. wysokiego kosztu kapitału co spowodowane olbrzymim ryzykiem politycznym i regulacyjnym jakie mamy w Polsce.

W Unii Europejskiej można pozyskać kapitał na budowę instalacji odnawialnych źródeł energii po 4 − 5 proc., a w u nas po 10 proc. i więcej.

Czytaj także: Rynek energii należy napisać na nowo. Prezes URE o roli energetyki obywatelskiej i klastrów energetycznych

Ale z drugiej strony, ze względu na złe doświadczenia inwestorów, którzy spotkali się z tzw. retroaktywnym wprowadzaniem prawa, które w pewnym zakresie uderzało w ich prawa nabyte – powstała sytuacja, że również instytucje finansujące, w szczególności banki, które do tej pory przyzwyczaiły się do systemu aukcyjnego, mają świadomość, że ceny energii elektrycznej rosną, ale mimo wszystko ryzyko polityczne i ryzyko niewłaściwego oszacowania nie tylko cen energii elektrycznej, ale i taryf powoduje, że to finansowanie z ich strony tak łatwo nie jest dostępne.

Najłatwiej jest w przypadku prosumentów, którzy nie mają olbrzymich inwestycji, posługują się bieżącą ceną energii i bieżącym trendem, i to już jest wystarczający powód, żeby inwestować.

Natomiast większe inwestycje, które są przygotowywane w cyklach dwuletnich, po to, aby projekt w ogóle nadawał się do realizacji – one właściwie ograniczają się wyłącznie do farm fotowoltaicznych. Ponieważ tu jest wiara inwestorów, że sobie na rynku poradzą.

Podobnie jak inwestorów „wiatrowych”, którzy obecnie znajdują miejsca lokalizacji pozwalające na budowę małych farm wiatrowych, przy ograniczeniach ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe. Czyli zgodnie z ustawą, która wyznacza minimalną odległość pomiędzy zabudową mieszkalną a farmą wiatrową jako 10-krotność wysokości elektrowni wiatrowej.

Czytaj także: Program “Mój prąd”: ruszył drugi nabór wniosków, ok. 600 mln zł dofinansowania

Źródło: aleBank.pl