Inwestorzy patrzą globalnie. Na celowniku też Nowa Europa
O aktualnej sytuacji na rynkach akcji rozmawiamy z Tomaszem Matrasem i Robertem Burdachem, zarządzającymi funduszami akcji Union Investment TFI
Ostatnimi czasy warszawska giełda nie rozpieszczała inwestorów, ale od niedawna obserwujemy odbicie. Co przełamało gorszą passę?
T.M.: Poprawa sentymentu na naszej giełdzie zbiegła się w czasie z publikacją wyników spółek za II kwartał. Raportowane dane finansowe prezentują się całkiem nieźle, co sugeruje, że spółki nareszcie skorzystały z poprawy koniunktury w poprzednich miesiącach. Wydaje się również, że Polska ponownie znalazła się w kręgu zainteresowań zagranicznych graczy – być może tych, którzy wycofują kapitał z Rosji. Wskazuje na to zwiększony popyt na duże spółki, np. energetyczne, oferujące wysoki dividend yield.
Dużo mówi się o skutkach sankcji. Jak wypadły polskie spółki, które swoją działalność częściowo prowadzą w Rosji i na Ukrainie?
T.M.: Nad wyraz dobrze. Oczywiście w relacji do wcześniejszych, zaniżonych oczekiwań.
A zatem zawirowania na wschodzie nie przełożyły się istotnie na kondycję polskich spółek? Jak to możliwe?
T.M.: Konflikt zaszkodził polskim firmom, jednak zanik relacji handlowych na wschodzie jest obecnie rekompensowany, czasami wręcz z nawiązką, przez wzrost zamówień z Europy Zachodniej, w tym krajów peryferyjnych strefy euro – Włoch, Hiszpanii czy Portugalii. W istotnym stopniu polskie przedsiębiorstwa korzystają na popycie z rynku niemieckiego. Z jednej strony to dobra wiadomość, gdyż Niemcy mają silną gospodarkę. Z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że w przypadku pogorszenia koniunktury w strefie euro tak silna ekspozycja Polski na Europę Zachodnią, w tym Niemcy, może stanowić czynnik ryzyka. Warto więc uważnie śledzić wskaźniki wyprzedzające dla przemysłu i usług, np. PMI.
Co poradziłby Pan inwestorom, którzy inwestują w polskie akcje, a chcieliby zdywersyfikować swój portfel?
T.M.: W poszukiwaniu zysków z akcji warto wyjść za granicę. Kierunkiem godnym zainteresowania jest m.in. bliska geograficznie Nowa Europa.
Nowa Europa, czyli?
T.M.: Pod pojęciem „Nowa Europa” w żargonie inwestycyjnym najczęściej rozumie się akcje emitentów z Europy Centralnej i Wschodniej, w tym Litwy, Łotwy, Estonii, Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Słowenii, Turcji, Rosji, Ukrainy, Macedonii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Serbii, Czarnogóry, Albanii, Bułgarii, Rumunii, Cypru czy Kazachstanu. W praktyce zarządzający ograniczają się najczęściej do kilku największych i najbardziej płynnych rynków. Poza Polską jest to przede wszystkim Turcja i – jeszcze do niedawna – Rosja. Portfel bywa uzupełniany o walory emitentów np. z Węgier, Czech czy Austrii.
Co przemawia za inwestycją w tych krajach?
T.M.: Z punktu widzenia inwestora posiadającego akcje polskich spółek argumentem może być np. fakt, że liczba spółek z potencjałem notowanych na warszawskiej giełdzie jest obecnie ograniczona, a ich wyceny, choć nie noszą znamion bańki spekulacyjnej, nie są już niskie. Kraje z regionu oferują dużo wyższy potencjał zysku. Ceną jest większe ryzyko inwestycyjne (np. polityczne) oraz walutowe. W przypadku inwestycji poprzez fundusz warto zwrócić uwagę na elastyczność – wobec dużej zmienności lepszy może się okazać fundusz nieposiadający benchmarku.
Który z rynków Nowej Europy jest, Panów zdaniem, najbardziej perspektywiczny?
R.B.: Niewątpliwie Turcja.
Dlaczego?
R.B.: Fundamentalnie w Turcji nic się zmieniło – gospodarka pozostaje silna, tureckie spółki raportują przyzwoite wyniki, a ich wyceny są wciąż bardzo dalekie od rekordowych poziomów i tańsze niż np. w Polsce. Czynnikiem sprzyjającym jest również relatywnie stabilna turecka lira, która uspokoiła się po „wyboistym” roku 2013.
A jak Pan ocenia korektę, która niedawno przetoczyła się po tureckim parkiecie?
R.B.: Wobec faktu, że globalne rynki są ze sobą silnie powiązane, korekta była nieunikniona. Dodając do tego wcześniejsze, dynamiczne wzrosty, decyzja inwestorów o realizacji zysków i tymczasowym wycofaniu się z tureckiego rynku była bardzo kusząca. Zwróćmy natomiast uwagę na to, że od początku roku turecki indeks BIST 100 wciąż znajduje się na ok. 20-procentowym plusie, a inwestorzy powoli zaczynają wracać nad Bosfor.
Jakie wydarzenia będą teraz szczególnie istotne dla koniunktury w Turcji?
R.B.: Najbliższe tygodnie powinny przynieść decyzje o obsadzie stanowiska premiera oraz zmianach personalnych w tureckim rządzie. Nie spodziewamy się, żeby miały one znaczący, a tym bardziej negatywny wpływ na turecką giełdę oraz na wytyczoną przed laty ścieżkę rozwoju tureckiej gospodarki.
A co będzie kluczowe dla kontynuacji wzrostów na globalnych rynkach akcji?
R.B.: Niewątpliwie spokój i stabilizacja sytuacji politycznej w regionie i na świecie. Pozostaje nam trzymać kciuki, by nie doszło do eskalacji konfliktu na Ukrainie oraz na Bliskim Wschodzie. Reszta zależy od tego, jak zaprezentują się spółki w kolejnych kwartałach.
Źródło: Union Investment TFI