Hejt

Hejt
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
"My to na niedobrej strategii, Panie, leżem..." - filozoficznie zakomunikował mi kiedyś pewien zaprzyjaźniony Kaszub i coraz bardziej z nim się zgadzam. "Wojny i klęski ciągle się po nas przetaczają jak jakiś walec historii". Czy wyciągamy jakieś wnioski z własnej przeszłości, skoro historia wciąż odbija się nam czkawką?

Polak musi mieć wroga – rzeczywistego lub wyimaginowanego. Najlepiej sąsiada albo obcego. Jeden z moich synów  przypisał kiedyś  to całe dzisiejsze  hejterstwo naszej narodowej przypadłości, czyli bezinteresownej zawiści. I chyba miał rację. Nie wiem oczywiście, czy jest to również  dziedzictwo szlacheckiego przywileju „liberum veto” i przekonania, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. Jestem jednak przekonany, na co znajdziecie na pewno liczne przykłady wokół siebie, że wyjątkowo źle Polacy  znoszą  sukcesy swoich bliższych czy dalszych sąsiadów.  Nieprzypadkowo przecież  sformułowanie „życzliwy sąsiad” stało się u nas synonimem donosiciela.

Zdarzają się  oczywiście wyjątki od tej reguły, zwłaszcza jeśli  dotyczą   bohaterów narodowych, którzy leczą nasze zbiorowe kompleksy. Bo wtedy ich sukcesy przenoszą się z kolei  na wszystkich Polaków. I wtedy nagle okazuje się, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”.

Coraz częściej  odnoszę jednak  wrażenie, że anonimowy, hejterski wpis na internetowych forach zastępuje z reguły swoim autorom inne formy społecznej aktywności. Czy warto się zatem rozwodzić nad psychiką tych, którzy traktują swoją anonimową obecność na forach jako rekompensatę za własne nieudacznictwo, brak sukcesów,  nieudane życie prywatne czy zawodowe? Jestem bowiem niemal pewny, że ci, którzy z kolei  zarażają innych swoim optymizmem i energią, ludzie zadowoleni ze swojego życia i najbliższego otoczenia, autorzy większych czy mniejszych sukcesów – na pewno nie uciekają się do tzw. hejterskich zachowań.  Za to ci, których styl czasem łatwo rozpoznać, mimo, iż ukrywają się pod różnymi nickami, są zdolni do każdej konstrukcji słownej nienawiści, żeby komuś bezinteresownie (ale z interesem własnym równie często, a jakże!) „przywalić”, „doładować”, żeby nie użyć mocniejszych i dosadniejszych określeń. Internet niestety uwalnia od bezpośredniej, osobistej odpowiedzialności za słowo. Ale od własnego stylu trudno się uwolnić, zatem ktoś, kto nadużywa w „realu” np. sformułowania „gnojowica”, użyje go też anonimowo. Dlatego czasami bez większego problemu można  zidentyfikować takiego „bojownika”, zwłaszcza, iż często używa on wirtualnej przestrzeni do walki z inaczej myślącymi (a zatem dla niego „obcymi”) w czasie godzin swojej pracy.

Ja hejterom po prostu zwyczajnie po ludzku współczuję, bo ich stan posiada wszelkie znamiona poważnego schorzenia. Nie wiem, czy uleczalnego, ale może należy im się jakaś urzędowa pomoc medyczna? Może należy im się jakaś dawka ciepłego uczucia, którego nie doświadczyli w dzieciństwie? Bo hejterstwo da się  zwalczać miłością, aczkolwiek brzmi to dość dziwnie, naiwnie i idealistycznie. Może wówczas internetowi hejterzy zdecydują się na spektakularny zbiorowy coming out?

Wiem, wiem, to mrzonki, ale przecież niezależnie od tego, co tu napiszę, zawsze znajdzie się ktoś, kto wpisze zjadliwy komentarz lub kliknie w ikonkę „nie lubię”. A co, w końcu mamy wolność słowa czy nie? Tylko dlaczego anonimową?

Wojciech Fułek