Forum Technologii Bankowych | Wydanie Specjalne | Droga do wolności
Proces ten jest jednak bardziej skomplikowany. I nie chodzi tu tylko o to, że najpierw trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki samochód chciałbym mieć. Ani o to, że przed zakupem trzeba wszystko skrupulatnie policzyć. Koszt samochodu to nie tylko jego cena, ale także bankowe procenty i prowizje lub rezygnacja z części oszczędności. To też koszty ubezpieczenia, opon, opłata za przejechane ponad limit kilometry, a wreszcie serwis – jeśli zdecydujemy się posiadać auto dłużej niż czas trwania gwarancji czy pakietu serwisowego.
Decyzje – tylko po namyśle
Decyzja o kupnie samochodu nie jest prosta również, a może przed wszystkim dlatego, że auto, poza tym, że służy do przemieszania się, wywołuje emocje. Osobiście uważam, że moment ten można porównać do zakochania się od pierwszego wejrzenia, czego liczne dowody można znaleźć na forach internetowych. Zrozpaczeni ludzie pytają tam, co zrobić, jeśli kupując, nie zauważyli całej masy wad oferowanego samochodu….
Co ważne – od takich przeżyć wcale nie chroni kupienie nowego auta. Może się bowiem okazać, że zapierające dech w piersiach coupé o niskoprofilowych oponach, które tak fantastycznie spisywało się podczas weekendowej jazdy testowej, w zderzeniu z szarą, pełną dziur i korków codziennością przyprawia nas o ból głowy, spowodowany spalaniem, i łupanie w krzyżu wywołane kubełkowymi fotelami.
Jest jeszcze jeden parametr, który trzeba wziąć pod uwagę, wybierając samochód – emocje obserwatorów. Począwszy od sąsiadów i rodziny, poprzez kolegów z pracy, a na biznesowych partnerach skończywszy. Każdy z nich będzie patrzył, oceniał i myślał!
Polska to bowiem kraj, w którym ludzi postrzega się przez pryzmat tego, czym jeżdżą. Jesteśmy dość ubogim społeczeństwem i samochód jest często jedynym dobrem luksusowym, na które wielu z nas może sobie pozwolić. Wielu nie znaczy każdy i tu znów pojawiają się emocje – tym razem niezdrowe.
Są więc tacy – znam ich osobiście – którzy, gdy zmieniła się władza, zamienili rzucające się w oczy Porsche, na skromniejsze Audi. Inni zaś posiadają dwa samochody – Skodę na spotkania z klientami i luksusowego Mercedesa od święta.
Dlatego nieco przewrotnie i wbrew mojej miłości do samochodów proponuję, by zamiast kalkulować i analizować, co kupić, postawić na wolność i życie bez własnych czterech kółek, ale za to z możliwością wyboru: kiedy i jaki samochód chcemy prowadzić.
Najlepiej najpierw policzyć…
By sprawdzić, czy w tym szaleństwie jest metoda i czy możemy lepiej wykorzystać pieniądze, które zamierzamy wydać na samochód, weźmy „na warsztat” auto o wartości 200 tys. zł i przyjrzyjmy się kosztom jego posiadania przez rok.
Jeśli kupimy taki samochód za gotówkę, to w pierwszym roku straci on na wartości ok. 30%, czyli 60 tys. Miesięcznie to 5 tys. zł.
Jeżeli zdecydujemy się na pełny kredyt i trwać on będzie przez 36 miesięcy, to rata miesięczna wyniesie ponad 6 tys. zł.
Jeśli natomiast postawimy na leasing lub wynajem na podobny czas, to zakładając, że przejedziemy nie więcej niż 20 tys. km, będzie on nas kosztował od 2,5 do 3,5 tys. zł miesięcznie.
We wspomnianych przykładach nie wzięliśmy jeszcze pod uwagę kosztów paliwa. Do naszej kalkulacji trzeba więc doliczyć ok. 700 zł, zakładając, że średnio nasze nowe auto palić będzie 8 litrów na 100 km i że w roku nie przejedziemy więcej niż wspomniane już 20 tys. km.
Trzymając się powyższych założeń i pamiętając, że dane są uśrednione i nie ma w nich takich parametrów jak podatkowe odliczenia czy wykup na końcu leasingu, przyjmijmy, że miesięcznie samochód będzie nas kosztował około 3,7 tys. zł. Rocznie oznacza to ponad 44 tys. zł…
Przyjrzyjmy się teraz temu, co możemy zrobić z taką sumą, gdy znajdzie się ona w naszej kieszeni zamiast samochodowych kluczyków.
Najprościej jest wezwać taksówkę. To decyzja niezła, tym bardziej że jadąc do centrum, nie musimy martwić się o miejsce do parkowania i koszty parkingu. Zawsze też możemy sobie pozwolić na kieliszek wina czy kufel piwa.
Z przeprowadzonych przez jedną z taksówkarskich korporacji analiz wynika, że dysponując kwotą przeszło 44 tys. zł, moglibyśmy przejechać po Warszawie ok. 14 tys. km.
Dzieląc ten dystans na 365 dni, otrzymujemy ponad 38 km codziennie. Czy to dużo? Google Maps podpowiada, że to trzykrotny dystans sprzed Pałacu Kultury i Nauki do Pałacu w Wilanowie. Gdybyśmy odrzucili soboty, niedziele i święta, nasz dzienny limit kilometrów pokonywanych na tylnej kanapie taksówki wzrósłby do ponad 55 km. Co ważne, dane te nie uwzględniają rozmaitych rabatów, które chętnie udzielają taksówkarskie korporacje, ani faktu, że koszty podróży możemy odliczyć od podatku. Taka opcja odbiera nam jednak jakże ważną przyjemność – prowadzenia samochodu i odpadają wyjazdy poza miasto.
Na ile auto jest potrzebne…
I tu przychodzi moment, w którym powinniśmy zadać sobie pytanie – niezwykle istotne z punktu widzenia naszych finansów: w jaki sposób wykorzystujemy samochód.
Jeśli mieszkamy daleko od miasta, mamy dużą rodzinę, codziennie rozwozimy dzieci do szkoły i na zajęcia dodatkowe, a do tego często jeździmy na weekendy, to własny dużych rozmiarów samochód wydaje się koniecznością. Tym bardziej że przy takim trybie życia ciężko będzie zmieścić się w limicie 20 tys. km.
Jeśli jednak mieszkamy w szeroko pojętym centrum, wyjazdy za miasto zdarzają się rzadko, na wakacje latamy, a auto przez większość dnia stoi na parkingu, to może warto w dni powszednie korzystać z taksówki lub wynajmu na minuty.
Spróbujmy teraz policzyć tę drugą opcję. Carshering to usługa, która jest już mocno obecna na polskim rynku. Samochody stoją w różnych częściach dużych miast i czekają na klientów. Mając smartfon i kartę kredytową, możemy zarezerwować samochód i cieszyć się samodzielną jazdą. Co ciekawe, do dyspozycji klientów są nie tylko małe miejskie samochody, ale także tak oryginalne auta, jak Jeep Wrangler Sahara….
Zostawmy jednak uczucia, wróćmy do pieniędzy. Załóżmy, że nasz codzienny dojazd do pracy trwa 30 minut i że w tym czasie pokonujemy dystans 10 km. Korzystając z usług największych sieci oferujących samochody na minuty i wsiadając do najtańszego samochodu – Toyoty Aygo, na drogę do i z pracy wydamy ok. 25 zł dziennie. Miesięcznie, biorąc pod uwagę dni robocze, to wydatek rzędu 500 zł, a rocznie ponad 6000 zł – czyli niewiele więcej niż miesięczna rata za nasze nowe auto!
Przy czym we własnym aucie musimy jeszcze doliczyć koszt paliwa, a tu mamy je w cenie najmu…
Naturalnie nie można porównywać małej wynajętej Toyoty do spłacanego czy wynajmowanego SUV-a za 200 tys. zł i być może ta kalkulacja wydaje Ci się, Drogi Czytelniku, mocno naciągana, ale zamiast ją krytykować, proponuję potraktować jako punkt wyjścia do rozważań nad tym, czy rzeczywiście musimy stać w korkach w tak drogich samochodach?
Może lepiej i ostatecznie taniej będzie na co dzień skorzystać z małego auta lub taksówki, a zaoszczędzone pieniądze wydać na duże auto tylko wtedy, gdy rzeczywiście będzie nam potrzebne. Tym bardziej że te potrzeby bywają różne o różnych porach roku.
Gdy jedziemy na narty, przyda nam się samochód z napędem na cztery koła. Gdy na wakacje, van z rozsuwanymi drzwiami i potężnym bagażnikiem. Jeśli jednak do pokonania mamy długi dystans, a bagaż to dwie walizki, idealna będzie limuzyna. A jeżeli to tylko weekendowy letni wypad, to wymarzonym pojazdem wydaje się kabriolet albo sportowe coupé.
Co więcej, opcja wynajmowania wedle potrzeb daje nam możliwość motoryzacyjnych spotkań z co i rusz to nowymi modelami o rozmaitych napędach – od diesla po „elektryka”.
Wypożyczenie dużego samochodu to koszt rzędu 200-300 zł za dobę – bez rabatów i promocji. Oznacza to, że tygodniowy wyjazd na narty to wydatek rzędu 2 tys. zł. Dużo, prawda? Proszę jednak pamiętać, że taka eskapada zdarza nam się raz, czasem dwa razy do roku, a raty trzeba płacić co miesiąc.
Jeśli jednak nie wyobrażamy sobie życia bez czterech kółek w garażu, możemy rozważyć kupno stylowego youngtimera. Takie auto będzie co prawda miało 20 czy 30 lat, ale jednocześnie będzie samochodem ponadczasowym i nietuzinkowym.
Taki samochód, przez to że nie będzie użytkowany codziennie, nie musi być wielofunkcyjny i ekonomiczny. Będzie natomiast dawał mnóstwo frajdy, a przez to, że będzie mniej eksploatowany, koszty jego napraw czy paliwa nie będą wysokie. Tym bardziej że będziemy dysponować znaczną rezerwą na ten cel.
Pełen uniesień, sprzecznych uczyć, a także wzlotów i upadków związek można zacząć już od kilkunastu tysięcy złotych. A zatem znów znacznie mniej niż wspomniane na początku 44 tys….
PS
Niezależnie od wszystkich wyliczeń, kalkulacji i estymacji pamiętajmy, że najkorzystniejszą opcją jest… samochód służbowy – czego Państwu i sobie życzę 🙂
Autor.