Felieton Fułek
Zawsze patrzyłem na tę postać przez pryzmat dwóch przepięknych linijek z wiersza „Poezja” (był w szkolnej czytance do języka polskiego), które za mną długo chodziły („Jest gdzieś życie piękniejsze od wierszy./ I Jest miłość. I ona zwycięży” ) oraz tego, co napisał o nim Marek Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”. Możemy tam przeczytać m.in.: „Dziwny to był człowiek; oficer legionów, komunista nie należący do partii, więzień naszych kapryśnych braci, najbardziej polski poeta, jakiego można sobie wyśnić – a komunizm potrzebny był mu tylko z jednego powodu: ponieważ on, Broniewski, najbardziej lubił pisać o komunizmie”. Hłasko opisuje też autentyczną historię, dotyczącą poety, którego alkoholizm był publiczną tajemnicą. Broniewski kilka razy próbował zrywać z nałogiem, co nigdy się nie udało. Jedna z takich prób posłużyła nawet Hłasce do opowiadania „Pętla” (zekranizowanego później z główną rolą Gustawa Holoubka). Po kolejnych telefonicznych gratulacjach i życzeniach wytrwałości w decyzji, poeta w końcu nie wytrzymuje i sięga po butelkę. Tak samo przegrywa swoją szansę bohater „Pętli” – Kuba.
Mimo, iż po wojnie Broniewski stał się poetą nie tyle rewolucyjnym, co „partyjnym” (często piszącym na konkretne zamówienie, jak miało to miejsce np. z poematem „Słowo o Stalinie”), jego poetycki język nie obumarł, ale pozostał żywy i przepięknie polski, choć poeta pisywał już znacznie mniej. Hłasko napisał: „Nie potrafię o nim myśleć inaczej jak dobrze: nie potrafię przestać czytać jego wierszy; i nie potrafię przestać ich kochać”.
W roku 2017 obchodzimy 120-lecie urodzin i 55 rocznicę śmierci poety, co jakoś na razie nie stało się okazją do zbyt wielu okazjonalnych tekstów czy esejów. Zbyt mało okrągłe rocznice, zbyt mało „sztandarowy” dziś poeta? Albo może raczej nie te sztandary?
20 lat temu Ryszard Matuszewski, wspominał – wśród wielu innych – jeden sopocki epizod, jaki miał miejsce wiosną roku 1961, kilka miesięcy przed śmiercią poety. Razem z Witoldem Dąbrowskim i Marianem Grześczakiem Matuszewski dosiadł się wieczorem do kawiarnianego stolika Broniewskiego w sopockim Grandzie, gdzie recytował on godzinami – otoczony wielbicielami – wiersze własne, Mickiewicza, Norwida i Słowackiego. Matuszewski pisze: „Około północy poczułem znużenie, zostawiłem Władka z młodymi poetami przy stoliku i poszedłem spać. Kiedy rano przyszedłem na śniadanie, Broniewski wciąż jeszcze siedział przy tym samym stoliku, a Witek Dąbrowski towarzyszył mu do końca. Władek z dumą oświadczył mi, że wcale nie kładł się spać, i że zaraz idzie na molo, by wsiąść na stateczek, który ma go zawieźć na Westerplatte”. Na statku, który zacumował wtedy przy sopockim molo, powitano go z wojskowymi honorami i dostarczano pod pomnik Bohaterów Westerplatte, gdzie Broniewski czytał swoje wiersze po tej „nieprzespanej, poetycko-alkoholowej nocy”, spędzonej przy kawiarnianym stoliku sopockiego hotelu.
W tym samym hotelu, choć wtedy o innej nazwie „Casino Hotel”, musiał bywać Broniewski już przed wojną, skoro napisał wtedy dość mało znany, choć cytowany np. w corocznej antologii sopockich poetów „Miejsce obecności” – wiersz, dyktowany obrotami kulki na kole ruletki w Kurhausie:
„Życie jest wcale nieletkie
Kłopotem pogania kłopot
Więc trzeba jechać do Zoppot,
Grać za sto złotych w ruletkę.
(…)
Patrzysz na kulkę ze strachem,
Czy trafi czy też nie zechce,
Ha, diabli nadali „sechzehn”,
Znów „bitte das Spiel zu machen”.
(…)
Jak ptaszek lekki (bo goły)
Wybiegasz na „Steg” czym prędzej,
Żeby tam spotkać anioła,
Który pożyczy pieniędzy”.
Wojciech Fułek
(fragment książki „Życie codzienne w niecodziennym mieście. Sopot od A do Z”