Coraz więcej osób z minimalną emeryturą. Ratunkiem okażą się PPK?
– Zgodnie z reformą z 1999 roku system emerytalny jest oparty o bardzo zdrową zasadę – ile wpłacimy do systemu, tyle z niego pobierzemy. Kiedy wpłacamy składki do ZUS, są one tam indeksowane i w momencie przechodzenia na emeryturę suma wpłaconych składek jest dzielona przez oczekiwaną długość trwania życia i tak otrzymujemy emeryturę. Niemniej jednak, żeby ten system działał, trzeba jeszcze dopracować szereg parametrów – podkreśla dr Aleksander Łaszek, główny ekonomista Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Jak przekonuje ekspert, reforma emerytalna z 1999 roku okazała się sukcesem. Wcześniej funkcjonujący system groził załamaniem finansowym, wysokość emerytury nie była powiązana z sumą wpłaconych składek. W efekcie, żeby pokryć rosnącą dziurę w budżecie ZUS, podnoszono składki. O ile jeszcze w latach 80. wszystkie składki na ubezpieczenia społeczne wynosiły 15,5 proc., o tyle w latach 90. już 45 proc. System wciąż jednak wymaga szeregu zmian.
– ZUS zaniża oczekiwaną długość życia, nie bierze pod uwagę tego, że z roku na rok ona rośnie, emerytury są więc wyższe, niż powinny być. Po drugie, hojnie przyznajemy renty wdowom. Kiedy mężczyzna przechodzi na emeryturę, system nie bierze pod uwagę sporego prawdopodobieństwa, że jego świadczenie w przyszłości będzie pobierała wdowa. Po trzecie, mamy techniczne szczegóły, które też obciążają system, takie jak brak ujemnej waloryzacji kont w ZUS-ie, co sprawia, że dochody ZUS-u odrywają się od zobowiązań. Mamy też kwartalną waloryzację, która sprawia, że osoba odchodząca na emeryturę w konkretnych miesiącach, otrzymuje wyższą emeryturę niż osoba odchodząca w innych miesiącach – wymienia dr Aleksander Łaszek.
Z informacji o wykonaniu planu finansowego FUS opublikowanego przez ZUS wynika, że 2017 rok zakończył się deficytem na poziomie 2,19 mld zł (wpływy ze składek wyniosły nieco ponad 166,6 mld zł przy planowanych 164,8 mld zł). Wydatki z FUS przekroczyły 212 mld zł. W ostatnich latach pokrycie wydatków FUS wpływami jest jednak coraz większe. Z danych ZUS wynika, że w 2017 roku wyniosło 78,5 proc., rok wcześniej – 74,2 proc. W 2010 roku było to nieco tylko powyżej 55 proc. Zdaniem ekonomisty FOR problem będzie jednak się pogłębiał.
– Przy tak niskim wieku emerytalnym kobiet – 60 lat – bardzo dużo osób będzie otrzymywało emeryturę minimalną. Zasady jej przyznawania są bardzo łagodne, a to znaczy, że do tych emerytur minimalnych będą dopłacali podatnicy, co będzie powodowało utrzymywanie się deficytu i konieczność wzrostu podatków – ocenia ekonomista.
Emeryturę niższą niż minimalna otrzymuje 250 tys. Polaków
Obecnie emeryturę niższą niż minimalna otrzymuje 250 tys. Polaków, a emeryturę minimalną – 150 tys. osób. Aby ją otrzymać, należy wykazać 20-letni okres składkowy w przypadku kobiet i 25 lat dla mężczyzn. Obniżenie wieku emerytalnego sprawia, że liczba osób pobierających minimalne świadczenie będzie jednak rosnąć. Przykłada się do tego m.in. stosunkowo niska aktywność zawodowa kobiet. Według różnych analiz nawet 40 proc. pań może w przyszłości otrzymywać minimalną emeryturę.
– Jeżeli chcemy, żeby system ZUS nie generował deficytu, czyli nie obciążał pracujących, musimy wprowadzić tablice trwania życia uwzględniające rosnącą długość życia, doprecyzować renty wdowie, doprecyzować waloryzacje i indeksacje świadczeń, ale też zastanowić się nad konstrukcją emerytury minimalnej i sposobami dopłaty do niej, a także – od tego nie uciekniemy – podnosić wiek emerytalny, szczególnie w przypadku kobiet – przekonuje Łaszek.
Coraz większe różnice w wysokości otrzymywanych świadczeń
Problemem systemu będą też coraz większe różnice w wysokości otrzymywanych świadczeń. Z analizy GRAPE „Wiek emerytalny i wydatki na emerytury. Jakie będą skutki obniżenia wieku emerytalnego” wynika, że w 2020 roku, przy zachowaniu obecnego wieku emerytalnego, świadczenie blisko 70 proc. seniorów nie przekroczy minimalnego (przy wieku emerytalnym 67 lat niezależnie od płci – nieco ponad 30 proc.). Jednocześnie propozycja zniesienia limitu trzydziestokrotności składek na ZUS dla najlepiej zarabiających sprawią, że będą rosły napięcia społeczne.
– To będzie podważało polityczną stabilność systemu, bo system będzie wypłacał z jednej strony bardzo dużo bardzo niskich emerytur, a z drugiej strony mało, ale bardzo wysokich. Będzie to tworzyło polityczną presję na zmianę systemu – albo obniżenie najwyższych emerytur i dofinansowanie najniższych, albo zwiększenie opodatkowania pracujących, żeby podnosić te najniższe emerytury – ocenia ekonomista FOR.
PPK ratunkiem dla polskiego systemu emerytalnego?
Ratunkiem dla polskiego systemu emerytalnego mogą być – pod pewnymi warunkami – pracownicze plany kapitałowe (PPK), zwłaszcza w kontekście zmian w OFE. Dopóki fundusze mogą inwestować za granicą, dopóty wysokość emerytury będzie w pewnym stopniu uniezależniona od krajowego rynku, a ten zależy od demografii.
Czytaj także: Pamięć historyczna przeszkodzi Polakom w oszczędzaniu w PPK?
– OFE zakładało budowę systemu kapitałowego w oparciu o obowiązkową składkę. Wpływy ZUS spadły, były refundowane przez budżet państwa, ale nie obciążało to dodatkowo pensji netto. PPK wychodzi z innej zasad – składka ZUS cała jest konsumowana na bieżące wydatki emerytalne, natomiast budowa systemu kapitałowego ma być finansowana z dodatkowej składki obciążającej dochody netto emerytów. Przez to ten system będzie mniej powszechny, nie wszyscy w nim będą uczestniczyć, i bardziej ograniczony, ale też może się przyczynić do szybszego wzrostu, o ile – to kluczowe założenie – te środki nie będą upolitycznione – tłumaczy dr Aleksander Łaszek.
Źródło: Newseria