Co zrobią z NBP?
Sezon wyników kwartalnych banków na finiszu. Podatek specjalnie sektorowi nie zaszkodził. Jeszcze (?). Pytanie brzmi, kto zyskał, a kto stracił. Znając życie i umiejętności liczenia bankowców - klienci. Skoro bowiem przy niskich stopach procentowych wyniki odsetkowe nie są tragicznie niskie, to albo wzrosły ceny kredytów, albo spadły odsetki od depozytów. A najpewniej jedno i drugie. Powstaje zatem pytanie: co zrobi rząd, żeby oszczędności Polaków rosły w takim tempie, by można było z nich finansować zapowiadane inwestycje? I czy coś zrobi?
We wrześniu 1997 roku NBP wprowadził dobrze oprocentowane lokaty dla ludności. Miało to przede wszystkim zmusić banki do uatrakcyjnienia oferty depozytowej (co się udało: wiele z nich zaoferowało nie tylko wyższe odsetki, ale i nowe instrumenty). Na dodatek bank centralny finansował wtedy bezpośrednio potrzeby budżetu (tzw. kredyt powodziowy – 500-600 mln zł). Te dwa elementy są lub mogą być znów aktualne.
Depozyty ratuje jak na razie deflacja: od 22 miesięcy realne oprocentowanie lokat jest wyższe niż nominalne. To nominalne jest mało atrakcyjne – średnia oscyluje w rejonie 1,5 proc. Oczywiście, są lokaty na 4, a nawet 5 proc. Ich podstawowe wady są dwie: niska wartość maksymalna przyjmowanych depozytów (na ogół 10 tys. zł) i wymóg otwarcia konta. Podjęcie jakichkolwiek działań, mających przeciwstawić się tej tendencji, mogłoby zakończyć się znanym z przysłowia wylaniem dziecka z kąpielą (cytowanym, zdaje się, przez wybitnego ideologa, W.I. Lenina): oprocentowania lokat wzrosłyby minimalnie, za to banki poczułyby się w obowiązku podwyższyć ceny kredytów.
Ciekawe natomiast, co obecni rządzący zrobią w kwestii pozyskiwania pieniędzy na rozliczne projekty. Podatku od handlu ciągle nie ma, podatek bankowy zdaje się nie przyniesie tyle, ile zakładano. Czy pojawi się pomysł bezpośredniego finansowania budżetu przez NBP? Oczywiście – standardy światowe i polskie wykluczają taka możliwość, ale mając pełna władzę nie takie rzeczy można przepchnąć.
Przemysław Szubański