Burdel, prostytucja i k… na dodatek
Oj nie dają nam politycy spokoju, nie dają. Przyczajają się na chwilę, niczym tanie dranie gdzieś w bramie, i wyskakują, by przyłożyć przeciwnikowi. Ale nigdy w twarz, bo jeszcze nie daj Boże by oddał, jeno od razu gdzieś tam w potylicę. A jak przywalić nie mogą, bo choćby wzrost nie ten, to co i rusz błotem rzucą. Albo i butem, na którym przeciwnik ponoć gotuje polityczną zupę, zapatrzony w Charliego Chaplina z niezapomnianego klasyka "Gorączka złota". Tak na marginesie - lepsza jest chyba gorączka złota od gorączki władzy...
Ale z drugiej strony, jak mawiał nieodżałowany Tewie Mleczarz, co ma taki polityk robić? Zwłaszcza zawodowy. Rozwijać się? Przecież nie jest sportowcem, więc i trenować nie musi. Uczyć się subtelniejszych zachowań? A od kogo, wszak wkoło nich sami jeno zawodowcy. Oj rację miał Marek Belka, gdy mówił: Politycy zawodowi, czyli ci, co poza polityką nie mają życia, reagują na smak, zapach władzy, chciałoby się powiedzieć: na swąd władzy, jak narkoman na heroinę. Jak coś takiego poczują, to jak psy gończe wyrywają do przodu, tratując wszystko po drodze.
On sam przynajmniej zawodowo na jakiś czas prezesem NBP został. Inni za wszelką cenę trzymają się politycznego żłobu, albo o ten żłób walczą. – Rzeczpospolita to wielki burdel, konstytucja to prostytutka, a posłowie to kurwy! – rzekł ponoć onegdaj marszałek Józef Piłsudski. Na Boga, dlaczego wciąż jeszcze trzeba mu przyznawać rację?