Biznesmen konsumentem, czyli Molier by się uśmiał
Na tym jednak kończy się podobieństwo pomiędzy losami zamożnego przedstawiciela francuskiej burżuazji z XVIII wieku a współczesnym reprezentantem polskiego small biznesu. O ile perypetie tego pierwszego wciąż budzą śmiech kolejnych już pokoleń widzów, to konsekwencje nowelizacji prawa cywilnego mogą kosztować polską gospodarkę niemało, nie tylko w najbliższej perspektywie…
Konsument, jako słabsza i co do zasady gorzej poinformowana strona umowy, wymaga szczególnej ochrony prawnej – ta zasada już od pół wieku leży u podstaw kształtowania stosunków umownych pomiędzy profesjonalnymi i nieprofesjonalnymi uczestnikami obrotu gospodarczego.
Do niedawna nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, iż zakup „na fakturę”, jako dokonywany dla celów stricte zarobkowych, z góry wyklucza możliwość powoływania się nabywcy na specjalne prerogatywy właściwe konsumentom, takie jak choćby możliwość odstąpienia od umowy przy transakcjach zdalnych czy badanie treści umów pod kątem klauzul abuzywnych.
Tymczasem realia gospodarki cyfrowej przerosły nie tylko wyobraźnię twórców literatury science-fiction, ale również twórców współczesnego prawa cywilnego, poczynając od starożytnych Rzymian poprzez cesarza Napoleona aż po dzisiejszych tuzów palestry.
Unia Europejska pochyla się nad samozatrudnionymi
Obiektem troski współczesnej lewicy jest już nie tyle proletariat, który może liczyć na wszechstronne wsparcie zarówno ze strony ustawodawcy, jak i związków zawodowych, ile prekariat – rzesza nie gorzej, a nierzadko i lepiej wykształconych samozatrudnionych, których kodeks pracy co do zasady nie obejmuje, a którzy z reguły zmuszeni są do zakładania własnych, jednoosobowych firm, i rozliczać się z fiskusem na zasadach ogólnych.
Dostrzegając ten problem, władze Unii Europejskiej postanowiły choć w części skończyć z utopią traktowania korepetytora, kontraktowej pielęgniarki czy złotej rączki, naprawiającej instalacje sanitarne w domach klientów na zasadach analogicznych jak Jeffa Bezosa czy Elona Muska.
Wszak w jednoosobowym przedsiębiorstwie laptop służy w równym stopniu do wystawiania faktur i obsługi firmowego profilu na Facebooku, co oglądania filmów czy pogaduszek na Messengerze (a i pociecha „biznesmena” jakże często prowadzi na nim kolejne rozgrywki Minecrafta czy Fortnite…)
Dlatego obowiązująca dyrektywa odnośnie do praw konsumenta przewiduje, że umowy, zawierane przez najmniejsze firmy do celów mieszanych mogą być traktowane jako konsumenckie, o ile przedmiot tejże umowy wykorzystywany jest w pierwszej kolejności do celów prywatnych, a biznesowo niejako przy okazji.
Konsument, jako słabsza i co do zasady gorzej poinformowana strona umowy, wymaga szczególnej ochrony prawnej
Oczywiście, nie oznacza to przyznania adeptom small biznesu wszelkich przywilejów dedykowanych uczestnikom nieprofesjonalnym – przykładem może być choćby abstrakcyjna kontrola wzorców umownych, która w zamyśle unijnych legislatorów w dalszym ciągu powinna dotyczyć zakupów prywatnych, a więc nie „na fakturę”.
Polska legislacja o jeden most za daleko
Jest w tym głęboki sens – jak by nie patrzeć, mamy do czynienia z profesjonalnym uczestnikiem obrotu, którego świadomość prawna powinna być choćby odrobinę większa aniżeli zwykłego Kowalskiego.
Niestety, autorzy nowelizacji polskiego prawa cywilnego, rozszerzającej definicję konsumenta, nie ograniczyli się do implementacji regulacji unijnych, idąc o jeden most za daleko.
Pomysł, by kryterium rozgraniczające transakcje konsumenckie i pozostałe była zgodność PKD nabywcy z rodzajem zamówionego towaru bądź usługi, zasługuje jedynie na skwitowanie starym, uczniowskim porzekadłem „co poeta miał na myśli”.
Nie sposób zrozumieć, czemu akurat zakres świadczonych usług czy sprzedawany asortyment miałby przesądzać o możliwości traktowania „jak konsumenta” profesjonalnego nabywcę usług księgowych, doradczych czy choćby kredytów inwestycyjnych i obrotowych, które z prowadzeniem biznesu związane są nierozerwalnie.
Podobnie jak bez wieloletniego kształtowania się linii orzeczniczej nikt nie postawi dolarów przeciw orzechom, czy właścicielowi pizzerii, nabywającemu skutery dla dostawców żywności, przysługują w związku z tym zapisem prawa konsumenta czy nie – w końcu wśród PKD takowego zakładu gastronomicznego z reguły nie znajdziemy nic, związanego z pojazdami samochodowymi.
A czy sporządzenie planu ochrony przeciwpożarowej hotelu jest zakupem na cele firmowe, skoro właściciel tegoż nie był nigdy nawet skromnym druhem w lokalnej OSP, a i sam zajazd nijak nie przypomina remizy?
Wątpliwości można mnożyć, za każdym razem dochodząc do absurdu, nie mniejszego wszakże niż ten, zapisany w obowiązujących przepisach. W ostateczności zrobi się z tego taki prawny galimatias, że najtęższe umysły polskiej palestry będą łamać głowy nad kazuistycznymi przypadkami, oceniając, który przedsiębiorca w danej, konkretnej sytuacji zasługuje na konsumenckie prerogatywy.
Na tym tle błąd wzmiankowanego na wstępie imć Jourdaina, który chudopachołka ubiegającego się o rękę jego córki wziął za tureckiego sułtana, jawi się jako znana wszystkim przedsiębiorcom oraz ich księgowym, oczywista omyłka…