Bankowość i finanse | Wywiad miesiąca | Bankowość bez barier i wyjątków
Kilka tygodni temu weszły w życie przepisy Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA). Czy wdrożenie tych regulacji pociąga za sobą istotne zmiany w sektorze bankowym, czy może jest raczej elementem dostosowania już obowiązujących standardów w relacjach instytucji finansowych z osobami z niepełnosprawnościami?
– Bankowość jest jedną z branż najlepiej przygotowanych na wejście w życie Aktu o Dostępności. Potwierdzają to m.in. wyniki badań dostępności aplikacji mobilnych przeprowadzonych w ub.r. przez Business Accessibility Forum – sektor bankowy wypadł w nich najlepiej na tle innych branż. To rezultat działań podejmowanych już od 2012 r. w celu zwiększenia dostępności oferty banków dla osób z niepełnosprawnościami. Akt o Dostępności ujmuje tę problematykę szerzej – adresowany jest do „osób ze szczególnymi potrzebami”, co oznacza, że praktycznie każdy z nas może w pewnym momencie życia zaliczać się do tej grupy. Innymi słowy: każdy może znaleźć się w sytuacji, w której będzie potrzebował szczególnego podejścia. Dlatego też regulacje te mają charakter uniwersalny, podobnie jak działania podejmowane przez banki. Chodzi o to, by nie tworzyć odrębnych produktów czy usług dedykowanych konkretnym grupom, lecz przygotowywać ofertę z myślą o jej dostępności dla wszystkich.
To oczywiście ogromne wyzwanie, bo szczególnych potrzeb jest wiele: od cech fizycznych, przez neuroróżnorodność, aż po kognitywne. Tworzone produkty i usługi muszą zatem zaspokajać niezwykle zróżnicowane oczekiwania. Dotyczy to również dostępności architektonicznej, dlatego banki informują, które placówki przystosowano do potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchową, niedowidzących czy niedosłyszących. Klienci mogą sprawdzić, gdzie zostaną odpowiednio obsłużeni. Ten prosty przykład pokazuje, jak wielowątkowym i skomplikowanym procesem jest adaptacja do wymogów EAA. Sektor bankowy jest już w dużym stopniu przygotowany, jednak wymogi nowych, unijnych regulacji sięgają bardzo daleko, musimy zatem mieć świadomość, że nie wszystkie produkty i usługi będą od razu spełniać wszystkie kryteria dostępności. Nie chodzi wszak o rewolucję, lecz stopniową ewolucję w kierunku większej dostępności. Pod tym pojęciem, obok projektowania aplikacji w sposób przyjazny dla różnych odbiorców, w tym np. również dla seniorów, rozumie się m.in. obowiązek prowadzenia komunikacji z klientem w sposób zrozumiały.
Co w praktyce oznacza zrozumiała komunikacja z klientem?
– Oznacza m.in. tworzenie dokumentów i materiałów informacyjnych na poziomie językowym nieprzekraczającym B2, czyli średniozaawansowanym. Rzecz w tym, że w przypadku języka polskiego brakuje jasno określonych kryteriów oceny poziomu B2. Dlatego wspólnie z kluczowymi ośrodkami naukowymi specjalizującymi się w prostym języku, wypracowaliśmy rynkowy standard prostej komunikacji bankowej. Został on uzgodniony z instytucjami nadzorującymi, m.in. Rzecznikiem Finansowym i PFRON-em, w oparciu o ogólne wytyczne wydane przez PFRON, będzie zatem stanowić praktyczne uzupełnienie wskazówek dotyczących tworzenia prostej i przystępnej komunikacji. Liczymy, że stanie się on wzorcem także dla innych sektorów, a może nawet całej branży finansowej. Pamiętajmy jednak, iż nie jest to proste zadanie: przepisy prawa bywają bardzo złożone, sukcesywnie rozbudowując wymogi informacyjne wobec umów konsumenckich. Dlatego uproszczenie języka, przy jednoczesnym zachowaniu zgodności z ustawami, stanowi olbrzymie wyzwanie. Nie wszystkie specjalistyczne pojęcia można uprościć, a dodatkowo trzeba unikać nadmiernych uproszczeń, które mogłyby zostać potraktowane jako niedopełnienie obowiązków informacyjnych wynikających z przepisów prawa.
Szczególnie że obecnie obserwujemy dużą aktywność kancelarii odszkodowawczych, a klient może w przyszłości deklarować, że nie zrozumiał zapisów umowy…
–… bądź też zrozumiał je inaczej, niż powinien, ponieważ np. doszło do nadmiernego uproszczenia. Jest to obecnie bardzo duże wyzwanie, zarówno dla zespołów prawnych, jak i tych bezpośrednio odpowiedzialnych za prosty język, którymi już dysponuje część instytucji finansowych. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że sektor bankowy już dziś jest liderem, jeśli chodzi o upraszczanie języka i budowanie dostępności. Działająca w ramach ZBP grupa robocza ds. prostego języka na przestrzeni ostatnich czterech lat wydała kilka rekomendacji upraszczania komunikacji z klientami w różnych obszarach, od opracowywania regulaminów, przez umowy rachunków, po odpowiedzi na reklamacje. EAA i ustawa o dostępności, która obejmuje szeroko rozumiane usługi bankowości detalicznej, ale także produkty inwestycyjne, stanowią dla nas dodatkową mobilizację. Wiele podmiotów z własnej woli podejmuje działania w kierunku upraszczania języka czy zwiększania dostępności. Wszystkie analizy potwierdzają, że to się opłaca w wielu wymiarach, w tym w wymiarze relacyjnym i ekonomicznym. Klient, który rozumie treść kierowanego do niego komunikatu, rzadziej zgłasza wątpliwości, rzadziej kontaktuje się z infolinią w poszukiwaniu wyjaśnień, rzadziej też bywa później nieusatysfakcjonowany.
95% Polaków ma konto bankowe – wśród nich młodzi, którzy wolą komunikację przez aplikację i seniorzy, którzy wolą porozmawiać z pracownikiem. Czy banki są w stanie pogodzić te skrajnie różne modele relacji z klientem?
– Preferencje społeczeństwa się zmieniają, zwłaszcza jeśli chodzi o młodsze pokolenia. Starsi klienci banków są przyzwyczajeni do pewnego standardu usług, z którego często nie chcą rezygnować. Nie oznacza to jednak, że młodzi nie poszukują kontaktu z pracownikiem banku. Nawet reprezentanci tzw. generacji Z deklarują potrzebę kontaktu z doradcą, np. przy bardziej skomplikowanych usługach, kiedy potrzebują wsparcia ze strony specjalisty. Przykładem, gdzie pomoc pracownika bankowego wciąż jest ceniona, jest kredyt hipoteczny, ale również sytuacje nagłe, jak utrata karty i potrzeba zablokowania transakcji. Przy prostszych usługach, w rodzaju aktywacji konta czy zakupów ratalnych, zdalne, zautomatyzowane kanały coraz mocniej zyskują na znaczeniu.
Wydaje się, że w przyszłości rola placówek bankowych będzie ewoluować w kierunku hubów eksperckich dla klientów, niezależnie czy z pokolenia Z, czy baby boomersów, zamiast koncentrować się na tradycyjnej obsłudze kasowej. Sukcesywnie będziemy, rzecz jasna, poszerzać obszar wsparcia ze strony chatbotów, choć wśród klientów banków panuje pewien sceptycyzm odnośnie do ich powszechnego wykorzystania. Nasze najnowsze badanie stosunku konsumentów do AI w usługach finansowych potwierdziło, że wolimy rozmawiać z człowiekiem, niż z chatbotem, również w kwestiach związanych z bezpieczeństwem, jak zastrzeganie kart czy inne działania antyfraudowe, kiedy potrzeba nie tylko wiedzy eksperckiej, ale również szybkiego, zdecydowanego działania. Zasadniczo klienci akceptują pełną obsługę przez boty jedynie przy prostych funkcjonalnościach. Choć trzeba zaznaczyć, że wraz z ewolucją technologii i doskonaleniem botów ta percepcja może się zmieniać.
Jeszcze kilka lat temu perspektywa bankowości bez oddziałów albo przynajmniej z placówkami wyłącznie zdigitalizowanymi wydawała się kusząca, podobnie zresztą jak wizja świata bez gotówki. Okazało się jednak, że tradycyjne rozwiązania mają swoje ponadczasowe zalety.
– Jeśli chodzi o gotówkę, to jej rola determinowana jest w dużej mierze przez sytuację geopolityczną. Widzimy doskonale, że w sytuacjach kryzysowych dostęp do gotówki ma znaczenie kluczowe. I nie mówimy tylko o wojnie, ale choćby o blackoutach, z jakimi ostatnio zmagali się Czesi i Hiszpanie. Żeby w takiej sytuacji rynek mógł funkcjonować, ludzie muszą posiadać rezerwę gotówkową. Dlatego z jednej strony wolumen operacji bezgotówkowych w handlu detalicznym sukcesywnie rośnie, osiągając już ponad ¾ wartości całego obrotu, a równocześnie cenimy sobie dostęp do gotówki w sytuacjach awaryjnych i kryzysowych. Wracając do placówek bezobsługowych, obecnie są one traktowane jako testowe, a nie jako alternatywa dla klasycznych oddziałów. Decydująca jest tu kwestia zapewnienia eksperckiego zaplecza, urządzenia są już w stanie zapewnić klasyczną obsługę kasowo-transakcyjną, jednak nie zapewnią obsługi doradcy.

Jedną z cech wyróżniających polską bankowość na tle europejskim jest rozwinięta współpraca z administracją publiczną. Czy powinniśmy szukać kolejnych obszarów synergii?
– Wsparcie, jakiego banki udzielają administracji publicznej w realizacji jej zadań, jest ewenementem na skalę europejską. Kiedy rozmawiamy z przedstawicielami federacji bankowych z innych krajów, są zaskoczeni, że polskie banki na tak dużą skalę realizują zadania, które tradycyjnie należą do administracji. Nie ulega wątpliwości, że ta współpraca umożliwiła szybsze wejście administracji w sferę cyfrową i znacząco odciążyła urzędy w obsłudze papierowych wniosków. Gdyby wszystkie wnioski, np. o 800+ czy Dobry Start, trzeba było przetwarzać tradycyjnie, powstałyby ogromne kolejki i chaos. Tymczasem klient może złożyć wniosek o świadczenie czy założyć profil zaufany za pośrednictwem banku, a później korzystać z niego w relacjach z administracją. To bardzo istotny krok, który wykonała polska bankowość, i który moim zdaniem nie jest dostatecznie rozpoznawany w debacie publicznej. Realizując te zadania, sektor bankowy wziął na siebie sporą część obciążeń administracyjnych, i to w modelu non profit. Nasi klienci traktują dziś realizację usług publicznych za pośrednictwem banków jako coś oczywistego, wręcz naturalną funkcję banku. A przecież zaledwie dziesięć lat temu nie było to oczywiste. Czy to powinien być kierunek dalszego rozwoju? Wydaje się, że tak, zwłaszcza w kontekście rozwoju cyfrowej tożsamości i cyfrowych portfeli z wbudowanym komponentem różnych usług o charakterze publicznym.
Spośród unijnych regulacji w środowisku bankowym szczególnie komentowana jest dyrektywa Women on Boards. Czy stanowi ona wyzwanie dla rynku finansowego? Czy jego naturalny kierunek rozwoju, choćby ze względu na specyfikę niektórych obszarów jak IT, może przysparzać problemów? W branży technologicznej, w tym IT, dominują przecież mężczyźni.
– To bardzo złożony temat. Jeśli spojrzymy na ogólną strukturę zatrudnienia w sektorze bankowym, to kobiety stanowią ponad 70% zatrudnionych, a mężczyźni tylko ok. 30%. Ale jeśli przyjrzymy się zarządom, proporcje są odwrotne – jedynie ok. 25% członków tych organów to kobiety, a całkiem niedawno było ich jeszcze mniej. Z naszych badań za 2022 r. wynikło, że kobiety znacznie rzadziej awansowały, choć ta tendencja powoli zaczęła się zmieniać, najpewniej właśnie pod wpływem debaty wokół dyrektywy Women on Boards i potrzeby zapewnienia odpowiedniego zasobu kobiet gotowych do sukcesji.
W 2022 r. obserwowaliśmy zjawisko, które nazwaliśmy „bankami dwóch prędkości”: część instytucji znajdowała się na zaawansowanym etapie pod względem wdrażania polityk różnorodności i inkluzywności – w dużej mierze były one wynikiem przyjęcia określonych zasad w ramach grup kapitałowych. Niektóre banki miały równą reprezentację płci w organach zarządczych, czyli spełniały wymogi dyrektywy jeszcze przed jej wejściem w życie. Na drugim biegunie mieliśmy grupę banków, które przyjmowały rolę obserwatorów: przyglądały się trendom, ale nie podejmowały aktywnych działań.
Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wszystkie banki komercyjne prowadzą działania na rzecz różnorodności i zwiększenia udziału kobiet w strukturze menedżerskiej. Choć jako sektor nadal nie spełniamy wszystkich wymogów dyrektywy, jednak widzimy wyraźne przyspieszenie. Sama wcześniej nie byłam zwolenniczką parytetów, ale trzeba przyznać, że dyrektywa ta stała się motorem realnych działań. Przez lata sporo się o tym mówiło, był nawet stworzony indeks GPW mierzący udział kobiet, niemniej wzrost był bardzo powolny. Teraz dynamika jest zauważalnie większa. Warto też podkreślić, że dyrektywa ma charakter tymczasowy – wygasa w 2038 r. Jej celem jest budowanie kultury organizacyjnej, która z czasem będzie funkcjonować już bez konieczności regulacyjnego przymusu.
Jednak ze względu na specyfikę niektórych obszarów, jak IT, może przysparzać problemów również w przyszłości.
– Rzeczywiście pewnym problemem jest brak kobiet na stanowiskach technicznych, w zarządach odpowiedzialnych za IT czy innowacje. Wynika to z ogólnego braku kobiet na kierunkach technicznych. Kobiety ogólnie częściej kończą studia niż mężczyźni, jednak na kierunkach inżynierskich ich udział wciąż jest niewielki. Tu potrzebujemy większej zachęty, zarówno systemowej, jak i społecznej, aby kobiety chętniej wybierały ścieżki techniczne.
Rozmawialiśmy o dwóch dyrektywach, tymczasem regulacji jest znacznie więcej. Czy bankowość jest dzisiaj nadmiernie regulowana? Jeśli tak, to czy problem dotyczy całego sektora, czy też konkretnych obszarów, i w których z nich sektor bankowy powinien szczególnie wyraźnie zaznaczać swoje stanowisko?
– Sektor bankowy to jeden z najbardziej uregulowanych sektorów – zarówno w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej. Duża część tych regulacji wynika z decyzji unijnych. W raporcie Draghiego wskazano na przeregulowanie branży finansowej. Ma to realne konsekwencje: banki mogą akceptować niższy poziom ryzyka, co ogranicza możliwości finansowania gospodarki i czyni banki europejskie mniej konkurencyjnymi globalnie. Z analogicznym problemem zmagamy się w Polsce, gdzie czynnikiem ograniczającym są zarówno regulacje unijne, jak i krajowe. Przykładem może być podatek bankowy, który tłumi akcję kredytową i przesuwa środki banków w kierunku skarbowych papierów dłużnych. Udział instrumentów dłużnych w aktywach polskich banków jest najwyższy w całej UE – na koniec I kw. 2025 r. wynosił on 36%. Za nami plasują się Portugalia i Grecja, jednak z udziałem znacznie niższym – odpowiednio 28% i 23%.
Kredytów w relacji do PKB mamy coraz mniej – jeszcze w 2015 r. ich udział w PKB wynosił blisko 50%, natomiast w I kw. 2025 r. spadł do poziomu 31%. Osiągamy historyczne minima w finansowaniu przedsiębiorstw i kredytach inwestycyjnych. Kredyty dla przedsiębiorstw to dziś niespełna 11% PKB, co stanowi drugi najniższy wynik w UE. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w przypadku kredytów inwestycyjnych, których udział w PKB spadł poniżej historycznego minimum 5%, jakiego nie notowaliśmy od wielu lat. A przecież właśnie teraz inwestycje są niezbędne dla polskiej gospodarki, szczególnie mając na uwadze to, że mamy jedną z najniższych w UE stopę inwestycji, która w 2024 r. wyniosła 16,9%, przy średniej unijnej 21,2%. Aby uzyskać stopę inwestycji na poziomie średniej w UE, potrzebujemy dodatkowych inwestycji na kwotę ok. 160 mld zł.
Nie bez znaczenia dla całego bagażu regulacyjnego są przepisy dotyczące raportowania w zakresie ESG. Obecnie trwają prace nad uproszczeniami w ramach tzw. Omnibusa, ale dotyczą one raportowania przez podmioty sfery realnej gospodarki. Obowiązki banków w tym zakresie regulowane są innymi przepisami, co może prowadzić do sytuacji, że banki będą musiały sporządzać pełne raporty ESG, przy jednoczesnym braku danych od firm, które nie będą zobowiązane do ich przekazywania. To tworzy dysproporcję, która utrudnia prawidłowe funkcjonowanie. Dlatego potrzebujemy systemowego, przemyślanego podejścia do regulacji. Punktowe deregulacje czy uproszczenia niczego nie zmienią. Musimy zacząć od pytania: „po co to robimy?”, a dopiero potem kształtować otoczenie regulacyjne.
Skoro już mówimy o regulacjach, jakie rozwiązania należałoby wdrożyć, by służyły one ochronie konsumenta, a nie rozwojowi biznesu i firm odszkodowawczych?
– Sektor bankowy przeszedł długą drogę od początków sporu o kredyty denominowane i indeksowane do waluty szwajcarskiej, aż po aktualne rozumienie ochrony konsumenta. W międzyczasie poziom ochrony konsumentów znacząco wzrósł. Warto jednak zauważyć, że sprawy frankowe rozbudziły nowe oczekiwania. Często te oczekiwania są kształtowane lub podsycane nie tyle przez samych klientów, ile przez kancelarie i firmy odszkodowawcze, które, w miarę wygasania spraw frankowych, szukają nowych kategorii spraw o charakterze masowym. Bez wątpienia kluczowa pozostaje edukacja finansowa, a z nią mamy w Polsce poważny problem. Banki mają obowiązek przekazywania informacji w możliwie prostej formie, co wynika choćby z EAA, ale i wdrażanej właśnie, nowej dyrektywy o kredycie konsumenckim, jednak nie jest to równoznaczne z faktem, że konsument te informacje zrozumie. Poprzednia dyrektywa wprowadziła formularz informacyjny, który miał syntetyzować kluczowe dane o kredycie. Teraz Komisja Europejska stwierdziła, że sam formularz jest zbyt złożony, potrzebujemy dodatkowo jego skrótu. Nie rezygnujemy z formularza, dokładamy jego skrót na pierwszej stronie, co ma zachęcić konsumenta do przeczytania i zrozumienia, ale pozostaje pytanie, czy rzeczywiście taki będzie efekt?
Klasycznym chyba przykładem jest obowiązek informacji dotyczących RRSO?
– Tak, możemy napisać, że RRSO wynosi 15%. Ale jestem przekonana, że 99,9% klientów nie wie, co właściwie znaczy RRSO i jak się ten wskaźnik wylicza. Myślę, że niewiele osób potrafi obliczyć wewnętrzną stopę zwrotu z inwestycji, a jest to formuła, na której opiera się RRSO. Czy zatem te informacje rzeczywiście są zrozumiałe i potrzebne? Jak mamy się upewniać, że klient je rozumie? Mielibyśmy robić testy wiedzy ekonomicznej? Przecież to nie ma sensu. Gdy kupujemy samochód, nikt nie wymaga od nas zrozumienia, jak zbudowany jest silnik – a jednak transakcja ma charakter wiążący.
Dziś pojawiają się pozwy dotyczące np. wskaźnika WIBOR, gdzie pełnomocnicy argumentują, że klient nie został poinformowany, jak jest wyliczany. Ale należy zadać pytanie, czy jest to informacja, której kredytobiorca rzeczywiście potrzebuje. Przede wszystkim WIBOR jest ustalany przez podmiot trzeci, niezależny od banku, poza tym regulamin fixingu ma ponad 30 stron i posługuje się wysoce specjalistyczną terminologią. Dla klienta kluczowe kwestie to wartość zaciąganego kredytu, łączna kwota do spłaty, wysokość raty i łączny koszt kredytu. Konsumenci nie chcą czytać sążnistych formularzy, które musimy im przekazać zgodnie z przepisami – często podpisują dokumenty, wstydząc się przyznać, że czegoś nie rozumieją. I tu dostrzegam realny problem.
Czy nie jesteśmy w punkcie, w którym to relacje z klientem budowane są przede wszystkim przez pryzmat regulacji?
– Z pewnością tak, i coraz wyraźniej przesuwają one odpowiedzialność za decyzje konsumenckie z klienta na dostawców usług. Przykładowo, nowa dyrektywa o kredycie konsumenckim zakłada, że ocena zdolności kredytowej nie ma już służyć zabezpieczeniu banku przed ryzykiem niespłacenia zobowiązania przez klienta, tylko chronić klienta przed nadmiernym zadłużeniem. To fundamentalna zmiana paradygmatu, która na podmiot profesjonalny przerzuca odpowiedzialność za autonomiczne decyzje konsumenta. Podobnie w obszarze płatności: projekt nowego rozporządzenia PSR zakłada, że to bank ma ponosić odpowiedzialność, gdy klient padnie ofiarą oszustwa, np. kliknie w złośliwy link albo da się nabrać na fałszywą inwestycję. Taka konstrukcja nie sprzyja budowaniu odpowiedzialnych postaw konsumenckich, ale także nie wzmacnia relacji. Bo jeśli klient wie, że nie ponosi konsekwencji swojej nieuwagi, to naturalnie jego ostrożność spada. A tymczasem cyberbezpieczeństwo i cyberzagrożenia będą jednymi z najważniejszych tematów najbliższych lat. Jeśli ten trend się utrzyma, to może się okazać, że zrobimy krok wstecz, do rozwiązań znacznie mniej wygodnych dla klientów, np. weryfikacji telefonicznej lub zaproszenia do wizyty w placówce banku, by upewnić się, że to rzeczywiście klient chce wykonać daną transakcję. Będzie to z korzyścią dla bezpieczeństwa, ale kosztem wygody i szybkości, które dziś są dla klientów tak ważne.
Z drugiej strony mamy sektory, które są nieco mniej uregulowane, mniej obciążone podatkowo – myślę tu firmach technologicznych. Czy dysproporcje zarówno w zakresie obciążeń podatkowych, jak i poziomu regulacji nie są zbyt duże?
– Biorąc pod uwagę zakres usług oferowanych dziś przez gigantów technologicznych, moim zdaniem zdecydowanie istnieje podstawa do rozmowy o proporcjonalności obciążeń. Jeżeli chcemy świadczyć te same usługi, powinniśmy podlegać tym samym regulacjom. Tymczasem mamy dużą dysproporcję: sektor bankowy i sektor płatniczy są silnie uregulowane, a giganci technologiczni próbują oferować podobne usługi przy znacznie mniejszym reżimie regulacyjnym. Mają przy tym ogromną przewagę w postaci liczby użytkowników i dostępu do danych. Dla nich to ogromna szansa biznesowa, dla nas – istotne zagrożenie. Wystarczy spojrzeć na ostatnie doniesienia prasowe, ile podatku zapłaciła grupa Meta czy Google w Polsce. Tymczasem sektor bankowy odprowadził do budżetu 13,4 mld zł tytułem podatku CIT za 2024 r. i, dodatkowo, 5,8 mld zł podatku bankowego. Te dysproporcje są naprawdę gigantyczne.
Asymetria regulacyjna banków i bigtechów dotyczy nie tylko obciążeń, ale też ryzyka przejęcia części biznesu bankowego. Czy środowisko bankowe dostrzega konkretne obszary działalności szczególnie narażone na konkurencję ze strony firm technologicznych?
– Z całą pewnością jest to obszar płatności. Firmy technologiczne bardzo intensywnie się weń angażują, oferując własne schematy, konkurując z sektorem bankowym. Bankowość obserwuje te działania i prędzej czy później będzie musiała zareagować, zwłaszcza w obliczu prac nad regulacjami otwierającymi dostęp do danych bankowych, prowadzonych przez władze unijne. Gdyby giganci technologiczni zyskali taki dostęp, często za niewielką opłatą, dysponowaliby nieproporcjonalną przewagą nad bankami. Jeśli otworzymy ten najcenniejszy zasób, jakim jest wiedza o klientach i ich transakcjach, to giganci technologiczni uzyskają potężne narzędzie, a sektor bankowy może zostać de facto bezbronny.
Gdzie zatem sektor bankowy powinien szukać przestrzeni do rozwoju w tradycyjnie rozumianej bankowości? A może należy głębiej angażować się w rynek płatniczy?
– Obszar płatności to dziś przestrzeń dużej konkurencji, bo jest tam wielu graczy niebankowych. Dużym atutem tradycyjnego sektora bankowego jest zaufanie, które zbudował, również dzięki regulacjom. Z badań Accenture wynika, że w większości krajów UE obserwujemy trend wypierania tradycyjnych banków przez neobanki, podczas gdy Polska jest ewenementem. U nas podstawowe konto nadal prowadzone jest w banku tradycyjnym zarejestrowanym w Polsce i podlegającym polskiemu nadzorcy, a neobank służy raczej jako uzupełnienie, np. do płatności za granicą. Tego obszaru usług finansowych neobanki jeszcze nie są w stanie przejąć.
A czy współdziałanie z innymi segmentami rynku finansowego, np. z sektorem ubezpieczeniowym, może być perspektywiczne?
– Na horyzoncie mamy transakcję, którą planują zrealizować PZU i Pekao. W zakładanym modelu tej transakcji obie strony korzystają z efektu synergii, również pod względem regulacyjnym. Mniejsze obciążenia regulacyjne przekładają się na wymierne korzyści – mowa o możliwości wygenerowania nawet 20 mld zł dodatkowego kapitału, co zwiększa potencjał kredytowania o ok. 200 mld zł. Mamy już dość dobrze rozwinięty segment bancassurance, czy współpracę w ramach grup kapitałowych w zakresie inwestycji, leasingu czy faktoringu, niemniej postępująca digitalizacja, rozwój sztucznej inteligencji i możliwość wymiany danych i informacji kreuje nowe możliwości.
Czy polska bankowość dysponuje zasobami, by wdrażać nowe technologie, rozwijać relacje z klientami, inwestować w AI, cyberbezpieczeństwo czy inne kosztowne innowacje? A może – mimo dobrych wyników – powinniśmy wrócić do fundamentalnej dyskusji o roli sektora bankowego w gospodarce?
– Zdecydowanie powinniśmy wrócić do dyskusji o roli sektora bankowego w gospodarce. To banki finansują dziś ok. 80% przedsięwzięć gospodarczych. Nie mamy w Polsce realnej alternatywy: rynek kapitałowy wciąż nie jest wystarczająco rozwinięty, podobnie jak rynek private equity. Trzeba docenić, że ten obszar jest w centrum zainteresowania rządu i podejmowane są działania, aby ten stan rzeczy zmienić. Wbrew pozorom również w interesie sektora bankowego leży, by część finansowania przechodziła przez rynek kapitałowy, ponieważ banki mają swoje ograniczenia regulacyjne i nie wszędzie są w stanie dostarczyć finansowania. Nie ulega jednak wątpliwości, że sektor bankowy ma i będzie miał tutaj kluczową rolę. Niestety, pewne ruchy polityczne, z pobudek czysto populistycznych, zdają się tę rolę podważać. Tymczasem pora na pilne działania, ponieważ mamy przed sobą olbrzymie wyzwania inwestycyjne, takie jak transformacja energetyczna, obronność, infrastruktura, czy innowacyjność. Część tych inwestycji będzie oczywiście realizowana przez państwo ze środków publicznych, w tym środków unijnych, ale skala jest tak wielka, że nieuniknione będzie zaangażowanie kapitału prywatnego. Byłoby z korzyścią dla nas wszystkich, gdyby był to kapitał pochodzący od polskich podmiotów, w tym polskich banków, a nie kapitał zagraniczny.