Bankowość i Finanse | Gospodarka | Wyeliminujmy zaszłości historyczne i rozwijajmy listy zastawne

Bankowość i Finanse | Gospodarka | Wyeliminujmy zaszłości historyczne i rozwijajmy listy zastawne
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Obciążeniem dla polskich banków są ciągle nierozwiązane problemy historyczne na czele z kredytami frankowymi, rola listów zastawnych w refinansowaniu portfeli kredytów mieszkaniowych powinna wzrosnąć w perspektywie kilkuletniej, bo bez nich trudno sobie wyobrazić zrównoważony rozwój polskiej bankowości hipotecznej – mówi dr Błażej Lepczyński z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Rozmawiał z nim Paweł Jabłoński.

Jakie dziś są najważniejsze zagrożenia i szanse dla polskiej gospodarki?

– Na naszą gospodarkę trzeba patrzeć z globalnej perspektywy. A z tego punktu widzenia widać, że świat rozwija się wolniej niż ostatnio, co pokazują choćby prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To są ryzyka zewnętrzne, które będą na pewno oddziaływać na nasz kraj. Dla Polski oczywiście kluczowe jest to, co się dzieje w Europie, a szczególnie w Niemczech. Niestety, gospodarka naszego zachodniego sąsiada ma kłopoty i nie będzie się rozwijać zbyt szybko, choć prognozy na kolejny rok są bardziej optymistyczne. To nie są dobre wiadomości i to będzie niekorzystnie oddziaływać na polską gospodarkę.

Prognozy makroekonomiczne wskazują, że Polska w przyszłym roku ma się rozwijać nieco szybciej niż w 2023 r. Czeka nas jednak słabszy okres.

Jeśli chodzi o inne zagrożenia, to według mnie najważniejsza jest zbyt wysoka i przewlekła inflacja. Jest ona prawie dwa razy wyższa niż w strefie euro i myślę, że jeszcze z nami jakiś czas pozostanie. Jednak w tej sprawie będzie bardzo dużo zależało od tego, jak nasz bank centralny po wyborach parlamentarnych będzie walczył ze wzrostem cen. Nie chcę tu używać terminu „stagflacja”, bo dziś – w odróżnieniu od sytuacji z lat 70. XX w. w USA – nie ma i nie grozi nam wzrost bezrobocia. W Polsce na pewno ważne jest, żeby wzrost gospodarczy pozwalał na doganianie krajów bogatszych. Kolejnym zagrożeniem, obawiam się, że chronicznym, jest wojna w Ukrainie.

Dlaczego? W historii były przykłady państw, które nie biorąc udziału w wojnach, bardzo poprawiły stan swojej gospodarki stając się takim hubem zaopatrzeniowym.

– Jesteśmy krajem przyfrontowym i to będzie oddziaływać na postrzeganie Polski, a zwłaszcza na ryzyka związane z inwestowaniem u nas. To zresztą dotyczy całego naszego regionu. Oznacza to, że potencjalni inwestorzy mogą żądać za kapitał wyższej premii wynikającej z podniesionego ryzyka. To nie sprzyja zrównoważonemu rozwojowi gospodarczemu.

Na koniec warto powiedzieć o długoterminowym zagrożeniu dla naszej gospodarki, jakim jest zła sytuacja demograficzna. Prawdopodobnie jeszcze długo będziemy mieli kłopoty z brakiem rąk do pracy.

Niepokojąca jest sytuacja na rynkach nieruchomości mieszkaniowych na świecie i w Europie. Na wielu rynkach ceny mieszkań i domów są zawyżone. Kredyty mieszkaniowe są droższe. Wysoka inflacja osłabiła dochody gospodarstw domowych.

Wróćmy na krajowe podwórko. Czy koncert obietnic wyborczych składanych niedawno przez prawie wszystkich biorących udział w wyborach nie stanowi zagrożenia dla Polski? Obiecano wyborcom dziesiątki miliardów.

– Zabrzmi to nieco cynicznie, ale trudno byłoby wygrać wybory, nie obiecując tych socjalnych transferów, zwłaszcza że w Polsce poprzeczka w tym zakresie zawisła wysoko. Ale te wydatki na pewno będą obciążeniem dla finansów i gospodarki i dlatego uważam, że trzeba będzie przemyśleć całą tę politykę transferów socjalnych, bo to wpływa negatywnie np. na bliski mi sektor nauki i uniwersytety. Naukowcy za mało zarabiają w Polsce i jest to na pewno niedobre w kontekście roli, jaką powinny odgrywać uniwersytety w podnoszeniu innowacyjności i we wzroście gospodarczym. Jeśli kraj chce się szybko rozwijać, musi doceniać kapitał intelektualny wyższych uczelni.

A jakie szanse widzi pan dla naszej gospodarki?

– Na pewno odblokowanie pieniędzy unijnych byłoby ważnym impulsem i chyba najłatwiejszym do przeprowadzenia. Warto skorzystać z tych miliardów.

Na szczęście bardzo zmniejszyło się ryzyko destabilizacji banków. Przecież jeszcze wiosną tego roku istniało zagrożenie, że bankructwa banków w USA rozleją się na Europę. Ten kryzys znowu pokazał nam wszystkim, jak ważne w sektorze bankowym jest zaufanie. Kryzys finansowy to zawsze jednocześnie kryzys zaufania. Na szczęście udało nam się przez dekadę, która minęła od wybuchu globalnego kryzysu finansowego, wzmocnić bezpieczeństwo finansowe w Europie. Banki europejskie i polskie są dobrze przygotowane na ewentualne zakłócenia. Jedyną ofiarą, choć znaczącą, był szwajcarski Credit Suisse, który działał prawie przez dwa wieki.

A jak obecna sytuacja gospodarcza Polski i pojawiające się dla niej zagrożenia wpływają na sytuację polskich banków?

– Nasze banki są dziś w stosunkowo dobrej sytuacji. Współczynniki adekwatności kapitałowej są na wysokim, bezpiecznym poziomie. W strukturze funduszy własnych banków dominują te o najwyższej jakości. Również wskaźniki obrazujące płynność są na bardzo dobrym poziomie. Dwa największe banki polskie, a to przecież niemała część aktywów i kapitałów własnych polskiego sektora bankowego, wykazały dużą odporność na  negatywne scenariusze w cyklicznych testach warunków skrajnych przeprowadzonych niedawno przez europejski nadzór bankowy.

Z rentownością również nie jest źle. Wyniki banków ostatnio bardzo się poprawiły. Jednym z ważniejszych sprzyjających temu czynników był wzrost stóp procentowych, co pozwoliło zwiększyć wyraźnie marżę odsetkową. Zresztą podobną poprawę sytuacji widać w wielu krajach europejskich oraz w USA. Ale sama marża odsetkowa to za mało, żeby utrzymać wysoką rentowność.

Warto zwrócić uwagę, że od czasu ostatniego wielkiego globalnego kryzysu finansowego sporo się zmieniło w bankowości. Pojawiły się nowe regulacje, które poprawiły bezpieczeństwo banków i zwiększyły ochronę konsumenta, ale za to obciążyły rentowność. Teraz, gdy stopy zaczynają spadać, ta rentowność może się obniżyć.

Pewnym obciążeniem może być też spowolnienie gospodarcze oraz ciągle nierozwiązane problemy historyczne na czele z kredytami frankowymi. Czyli widać, że nasz sektor bankowy mogą czekać znowu cięższe dni. Zresztą, moim zdaniem, banki nieco przespały problem kredytów frankowych, chyba jednak zbyt późno i ze zbyt małym zapałem przystępując do postępowań ugodowych z frankowiczami.

W niektórych krajach europejskich taka sytuacja jak u nas nie mogłaby się wydarzyć. W Polsce podważana jest prawomocność bankowych kursów walutowych, czy sama idea indeksowania kredytu.

– Mój były szef i promotor mojej pracy doktorskiej, czyli profesor Leszek Pawłowicz, stwierdził niedawno na łamach „Miesięcznika Finansowego BANK”, że jeżeli te postępowania ugodowe się nie powiodą, konieczne będzie uchwalenie specjalnej ustawy, która ureguluje te sprawy. Konieczne według niego jest bowiem przełamanie ryzyka systemowego. Moim zdaniem, wyjściem z tej sytuacji powinny być jednak dalej ugody. Banki powinny jeszcze ustąpić kredytobiorcom i próbować jak najszybciej rozwiązać ten problem. Trzeba się z tym spieszyć dla dobra wszystkich. Ta sprawa obniża nie tylko wyniki banków, ale też stanowi dla nich duże obciążenie reputacyjne. Do niedawna nasze banki cieszyły się w Polsce, wśród konsumentów, wysokim zaufaniem, a spory sądowe z frankowiczami to podważają.

Nie potrafimy stworzyć u nas dużego rynku listów, i to mimo istniejących regulacji i mimo powracających falami nacisków nadzoru bankowego. A ten rynek w perspektywie kilkuletniej jest nam bardzo potrzebny, bo on by znacznie ograniczył ryzyko niedopasowania terminowego aktywów i pasywów banków, wzmacniając zdecydowanie długookresowe fundamenty stabilności polskiego sektora bankowego i jego postrzeganie na świecie.

Czy są jakieś inne istotne zagrożenia dla naszego systemu bankowego?

– Kolejnym ryzykiem, które zresztą zawodowo mnie bardzo interesuje, jest kwestia finansowania przez banki długoterminowych kredytów w oparciu o krótkoterminowe depozyty. Takie niedopasowanie stwarza ryzyko dla stabilności finansowej, o którym zresztą mówi się w Polsce już od wielu lat. Ale nic jeszcze nie udało się załatwić.

Panaceum na ten problem może być szerokie upowszechnienie listów zastawnych. Prawie od 30 lat mamy poświęconą im ustawę. Wprowadziliśmy na rynek banki hipoteczne, które mają prawo emitować takie listy, ale mimo to ten rynek się nie rozwija. Wartość ich emisji jest u nas znacznie mniejsza niż np. w Czechach, gdzie na koniec 2022 r. było 18 mld euro listów zastawnych w obiegu. W Polsce niecałe 4,5 mld. Nie potrafimy stworzyć u nas dużego rynku listów, i to mimo istniejących regulacji i powracających falami nacisków nadzoru bankowego. A ten rynek w perspektywie kilkuletniej jest nam bardzo potrzebny, bo on by znacznie ograniczył ryzyko niedopasowania terminowego aktywów i pasywów banków, wzmacniając zdecydowanie długookresowe fundamenty stabilności polskiego sektora bankowego i jego postrzeganie na świecie. Należy dążyć do dywersyfikacji źródeł finansowania, choć trzeba też pamiętać, że drobne depozyty gospodarstw domowych to stabilne i ubezpieczone źródło finansowania, co ogranicza ryzyko nagłego i niekontrolowanego wycofywania pieniędzy z banków.

Jakie są przyczyny, że ten rynek tak u nas kuleje?

– Zacznijmy od uwarunkowań historycznych. W Polsce nie ma tradycji emitowania listów zastawnych, tak jak jest to w Danii czy Niemczech. Tam listy cieszą się wysoką reputacją. W Danii nie było takiej sytuacji, żeby jakiś bank hipoteczny nie wywiązał się z podjętych w ramach listu zastawnego zobowiązań.

Pierwsza sprawa, że nasze banki mają wysoką nadpłynność, czyli mają dużo relatywnie taniego pieniądza i pewnie dlatego nie chcą pożyczać kolejnych, jednak droższych, kapitałów. Drugą barierą hamującą rozwój tego rynku wydaje się być kwestia przyszłego popytu na takie instrumenty. Pojawia się pytanie, czy w Polsce jesteśmy w stanie zapewnić odpowiednio dużą grupę kwalifikowanych inwestorów, którzy by kupowali odpowiednio dużo tych listów.

Inna sprawa, że rynek listów zastawnych rozwija się w wielu krajach Europy i działa według kilku modeli. Podstawowe dwa różnią się tym, kto może emitować listy. W jednym z nich mogą to robić banki komercyjne, a w drugim, które obowiązuje i u nas, mogą to robić wyłącznie wyspecjalizowane instytucje. Moim zdaniem, model specjalistycznej instytucji emitującej listy zastawne sprawdził się tylko w wybranych krajach o silnej od zawsze bankowości hipotecznej.

A jak władze chcą rozwiązać ten problem?

– Nadzór rozważa wprowadzenie wskaźnika zwiększającego rolę finansowania długoterminowego. Zmusiłoby to banki do przynajmniej częściowego finansowania kredytów długoterminowych pasywami o podobnym okresie zapadalności. Wskaźnik adekwatności finansowania hipotecznego wprowadzono jakiś czas temu na Węgrzech. Tam dzięki wprowadzeniu tego wskaźnika sytuacja się poprawiła. Ale nie mam przekonania, czy wprowadzanie kolejnych regulacji to jest najlepsza droga do rozwiązania tego problemu.

Ważne jest jeszcze to, że gdyby rynek listów zastawnych się rozwinął to byłby to atrakcyjny fragment naszego rynku kapitałowego. Listy są uważane za bardzo bezpieczne instrumenty. Często mają rating na poziomie potrójnego A. W Niemczech uważa się, że ryzyko związane z listami jest podobne jak w przypadku ich papierów skarbowych.

Rozwiązanie problemu niskiej popularności listów zastawnych na pewno poprawi stabilność systemu bankowego, ale czy polepszy też sytuację na naszym rynku kredytów hipotecznych?

– Tak. U nas wartość rynku kredytów hipotecznych odpowiada mniej więcej 15% PKB, czyli jest on znacznie mniejszy niż w wielu krajach zachodniej Europy. To oznacza, że perspektywy dla tego rynku w Polsce są ciągle bardzo dobre.

Pan tak zachwala te listy zastawne jako bezpieczne instrumenty. Dlaczego więc uznano, że powinni je kupować tylko inwestorzy kwalifikowani, a nie bogatsi Polacy.

– Nie wierzę, by drobni inwestorzy kupowali te papiery. W Europie, a trzeba pamiętać, że to kolebka i największy rynek listów zastawnych, chyba nie ma przykładu rynku, na którym na szerszą skalę aktywne były osoby fizyczne. Nie widzę warunków, które mogłyby doprowadzić w perspektywie paru lat do powstania w Polsce sprawnego rynku z udziałem drobnych inwestorów. Wiem, że toczą się u nas w tej sprawie jakieś rozmowy, ale moim zdaniem, nie negując oczywiście tej koncepcji, bo jest ona nawet intelektualnie ciekawa, to nie jest pożądany kierunek zmian.

Nasze banki są dziś w dobrej sy­tuacji. Współczynniki adekwatności kapitałowej są na wysokim, bezpiecznym poziomie. W strukturze funduszy własnych banków dominują te o najwyższej jakości. Również wskaźniki obra­zujące płynność są na bardzo dobrym poziomie. Dwa największe banki polskie wykazały dużą odporność na negatywne scenariusze w cy­klicznych testach warunków skrajnych przeprowadzonych niedawno przez europejski nadzór bankowy.

Czy jeszcze jakieś zagrożenia widzi pan dla naszych banków?

– Moim marzeniem jest mniejszy udział kontrolowanych przez państwo banków w sektorze. Po prostu nie lubię, jak jest zbyt dużo polityki w sektorze bankowym. To nie sprzyja jego zrównoważonemu rozwojowi. Wpływ cyklu politycznego na banki powinien być mniejszy.

Mówimy o zagrożeniach i brakach polskiego systemu bankowego. A jakie są jego zalety, silne strony?

– Na tle innych krajów silną stroną naszych banków wydaje się być cyfryzacja. Patrząc na aplikacje mobilne, które stały się powszechnym i podstawowym kanałem dostępu do usług, to chyba jest duże osiągnięcie. Tego typu innowacje nie pojawiają się za często. Inna sprawa, że ta cyfryzacja spowoduje nasilenie procesu ograniczania liczby placówek bankowych. Młodzi klienci nie chcą z nich korzystać, a ci starsi, przyzwyczajeni do takiej placówkowej bankowości narzekają. Projekty cyfrowe będą priorytetem banków w najbliższych latach. Ponoszone dzisiaj nakłady na cyfrową dystrybucję powinny w dłuższej perspektywie pomóc bankom w osiąganiu dobrych wyników finansowych. Nie ma odwrotu od cyfryzacji, bo konsumenci chcą korzystać z jej dobrodziejstw.

Podobnie będzie z bankomatami. Coraz mniej ludzi płaci gotówką, więc i te maszyny mogą być wycofywane z mniej atrakcyjnych lokalizacji. Ten proces będzie pozytywnie przekładać się na wyniki tych instytucji, ale niektórym osobom może utrudnić dostęp do gotówki.

Na koniec zwróciłbym jeszcze uwagę na zieloną bankowość. Banki coraz bardziej ten kierunek akcentują w swoich strategiach rozwoju. Jest też presja ze strony akcjonariuszy banków. Ryzyko klimatyczne jest bardzo wysoko na liście najważniejszych rodzajów ryzyka. Zielona bankowość to zmiany w portfelach kredytowych banków, które niebawem nastąpią, bo rozwój energii odnawialnej, odejście od kopalin czy transport elektryczny będą wymagały dużego finansowania. Jest jeszcze problem innowacji, bez których nie osiągniemy celów klimatycznych. Z badań wynika jednak, że to rynek akcji sprzyja innowacjom, w mniejszym stopniu banki.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK