Bankowość i Finanse | Gospodarka | Chiny przyczyną kolejnej globalnej fali inflacji?

Bankowość i Finanse | Gospodarka | Chiny przyczyną kolejnej globalnej fali inflacji?
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Stopniowe wychodzenie Chin z zamknięcia spowodowanego polityką ­ zero-Covid niesie nadzieję na przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Nie brak jednak obaw, że ponowne otwarcie się Państwa Środka może podsycić globalną inflację, i to w momencie, gdy zaczęła ona wykazywać pewne oznaki złagodzenia.

Grażyna Śleszyńska

Niektórzy komentatorzy ryzykują opinię, że samoizolacja Chin za kordonem polityki zero-Covid wygenerowała gospodarczą próżnię. Nie jest to do końca trafna diagnoza, bo chociaż zakłócenia w łańcuchach dostaw dały o sobie znać zarówno w Europie, jak i Ameryce, to jednak one niezmiennie odpowiadają za niemal jedną piątą światowego PKB. Prawdą jest natomiast, że Chiny stracą na restrukturyzacji globalnego łańcucha dostaw. Międzynarodowe koncerny znalazły się pod silną polityczną presją zmniejszenia zależności od produkcji w tym kraju, co zagraża długoterminowej jego dominacji w eksporcie. Rzuca to także Państwu Środka wyzwanie w zakresie generowania innowacji w warunkach odpływu zachodnich technologii.

W stronę maoizmu

Represje regulacyjne wymierzone w branżę technologiczną, trzyletni rygorystyczny ­lockdown i napięcie geopolityczne wokół ­Tajwanu – wszystko to poważnie zachwiało wiarą zagranicznych inwestorów w stabilność chińskiej gospodarki. Zwrot prezydenta Xi Jinpinga w kierunku maoizmu zadał kłam twierdzeniu, że do sukcesu gospodarczego nie potrzeba demokracji. Do pewnego czasu samo otwarcie chińskiego rynku wystarczało Zachodowi, by przymykać oko na korupcję i kradzież własności intelektualnej. Pod rządami Xi atrakcyjność chińskiej gospodarki dramatycznie zmalała. W 2021 r. prezydent i przewodniczący Komunistycznej Partii Chin w jednej osobie zszokował światowe rynki, zaostrzając regulacje, które uderzyły w prężnie rozwijający się sektor technologiczny.

Inwestorzy nie rozumieją, co tak naprawdę dzieje się w Chinach. Przecierają oczy ze zdumienia, że fabryka świata okazała się nieprzewidywalnym reżimem. Obawiają się fali nacjonalizacji i zadają sobie pytanie, czy warto podejmować dodatkowe ryzyko w sytuacji, gdy zainwestowane środki nie będą już generować takich zwrotów jak dawniej.

Zapaść na rynku nieruchomości

Ostry lockdown, egzekwowany przez prawie trzy lata, spowodował ogromne zakłócenia gospodarcze, a także zmniejszenie zapotrzebowania na ropę, gaz i inne surowce. Na spowolnienie złożyła się ponadto zapaść chińskiej branży nieruchomościowej, która tradycyjnie była dźwignią popytu wewnętrznego. Według agencji Moody’s, stanowi ona nawet jedną trzecią chińskiego PKB. W czasach kryzysowych władze zawsze bazowały na nieruchomościach, aby stymulować wzrost niezależnie od popytu. Teraz szacuje się, że ok. 20% mieszkań stoi pustych, a deweloperzy toną w długach. Analitycy prognozują spadek inwestycji mieszkaniowych w ciągu co najmniej najbliższych pięciu lat. Nawet jeśli wspierająca rynek polityka fiskalna i pieniężna pomoże nieco spadek ten zneutralizować, to zadłużenie będzie hamować wzrost w nadchodzących latach.

Ożywienie w Chinach przyspieszy globalny wzrost…

Teraz Pekin próbuje pokazać, że ponownie otwiera się na zagraniczny biznes i inwestycje. Tyle że nieprzewidywalność polityczna wymaga większej premii za ryzyko, a tej nie widać. Dla juana, który gwałtownie spadł w stosunku do dolara, ubiegły rok był najgorszy od dziesięcioleci. Słaba waluta odstrasza inwestorów, a na niepewność regulacyjną nakłada się zamęt na rynkach finansowych.

Cała nadzieja w tym, że zniesienie polityki zero-Covid zaowocuje ożywieniem w Państwie Środka. Powinno ono także przyspieszyć globalny wzrost – z tego prostego powodu, że Chiny pozostają drugą gospodarką świata. Jak będzie wyglądało odbicie gospodarcze? W kształcie litery U czy V? Bank HSBC szacuje, że w I kw. 2024 r. PKB Chin może być nawet o 10% wyższy niż w pierwszych trzech miesiącach bieżącego roku. Z kolei z wyliczeń tygodnika „The Economist” wynika, że odradzające się Państwo Środka może odpowiadać za dwie trzecie światowego wzrostu w tym okresie.

…ale nakręci presję inflacyjną

Zmiana w Chinach następuje w momencie, gdy Ameryka wciąż zmaga się z przegrzaniem gospodarki, a Europa walczy z kryzysem energetycznym. Można odnieść wrażenie, że ocieramy się o dno cyklu koniunkturalnego i odtąd będzie już tylko lepiej. Niestety niekoniecznie. W dłuższym okresie ożywienie w Państwie Środka może mieć niefortunne skutki uboczne dla światowej gospodarki. O ile bowiem ponowne otwarcie będzie szło w parze ze zwiększeniem globalnego popytu, o tyle ten ostatni będzie wzmagał presję cenową na Zachodzie. Chiny wyzwalają na świecie ogromny popyt, któremu mogą nie podołać w czasie, gdy miasta takie jak Szanghaj i Pekin mają wciąż problemy ze znalezieniem wystarczającej liczby rąk do pracy. Mielibyśmy więc do czynienia z mieczem obosiecznym: z jednej strony wzrost gospodarczy, a z drugiej zwyżka inflacji. W konsekwencji Europejski Bank Centralny i System Rezerwy Federalnej mogą zaostrzyć już i tak restrykcyjną politykę pieniężną.

Co więcej, można się spodziewać, że wzrosną ceny energii, zwłaszcza ropy, której Państwo Środka jest największym na świecie importerem, oraz innych surowców. W sytuacji gdy Europa szukała alternatyw dla energii z Rosji, słabość popytu z Chin pozwoliła utrzymać w ryzach rynki ropy, gazu i węgla. Import skroplonego gazu ziemnego (LNG) do tego państwa spadł w ciągu ubiegłego roku o około jedną piątą. W tę lukę wstrzeliła się Europa, zmuszona zwiększyć zapasy, aby zrekompensować stratę gazu z Rosji. Na podstawie zawartych już kontraktów analitycy zakładają niewielki wzrost chińskiego importu LNG w tym roku. Jeśli jednak ten  popyt szybciej się odbuduje, Europejczyków może to uderzyć po kieszeni.

Apetyt Chin skompensuje zmniejszony popyt w Europie i Ameryce, które szykują się do walki z recesją. Chińskie ożywienie gospodarcze, promieniujące na resztę świata, może podnieść cenę ropy w II kw. 2023 r. o około 15 USD na baryłce. Goldman Sachs prognozuje, że cena ropy Brent ponownie przekroczy 100 USD w III kw. tego roku. Według raportu S&P Global Commodity Insights, wznowiona aktywność gospodarcza może zwiększyć całkowite zapotrzebowanie Chin na energię w 2023 r. o 3,3 mln baryłek ekwiwalentu ropy naftowej dziennie. Odpowiadałoby to blisko połowie całego światowego wzrostu popytu w bieżącym roku i poskutkowałoby oczywiście wzrostem cen surowców i dóbr konsumpcyjnych, których produkcja będzie droższa. To jeszcze bardziej utrudni globalną walkę z inflacją.

Co ciekawe, popyt na metale w Chinach utrzymywał się na wysokim poziomie mimo ograniczenia działalności gospodarczej w okresie lockdownu. Teraz ceny jeszcze wzrosną. W listopadzie 2022 r. Goldman Sachs przewidywał, że cena miedzi w ciągu 12 miesięcy wzrośnie do 9 tys. USD za tonę. Obecnie szacuje, że osiągnie ona 11 tys. USD.

Na to nałożą się zapewne bodźce z rynku nieruchomości. To prawda, że wyśrubowane ceny, starzejąca się populacja i dominująca w Chinach zasada, że mieszkania są do zamieszkania, a nie do spekulacji spowodowały strukturalny spadek popytu na nieruchomości. Mieszkaniowy rynek pierwotny, na którym w ciągu pierwszych dziesięciu miesięcy 2022 r. sprzedaż spadła o 25% może jednak powoli odbić się wraz ze wzrostem popytu. Wówczas ceny surowców, takich jak stal czy miedź oraz innych materiałów budowlanych, pójdą w górę. To także skomplikuje walkę z inflacją prowadzoną przez banki centralne na całym świecie.

Wyższe ceny surowców mogą zaszkodzić również importerom sąsiadującym z Chinami. W przypadku Indii strata spowodowana wyższymi cenami może zniwelować zyski wynikające ze zwiększonego eksportu. W lepszej sytuacji wydają się być Tajwan i inne kraje ściśle wkomponowane w chiński łańcuch dostaw. Otwarcie granic sprawi, że zyskają też na turystyce. Tu największe korzyści odniosą zapewne Tajlandia i Hongkong.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK