Bankowi wędkarze
Otóż babka Gilberta udzieliła jego matce przed ślubem kilku dobrych rad, dotyczących tego, jak obchodzić się z mężem: po pierwsze – trzeba go złapać; po drugie – trzeba dobrze karmić; po trzecie i czwarte – nie spuszczać zeń oka. To fragment „Wymarzonego domu Ani”. To tak jak z klientem. Na przykład banku. Sęk w tym, że znacznie rzadziej niż wymagałaby przyzwoitość usługodawcy, bank nie spuszcza zeń oka. Skądś się te przenosiny z banku do banku biorą. Bo to i z karmieniem różnie bywa. Natomiast niemal do perfekcji maja opanowane łapanie.
Najpierw należy zanęcić (wędkarzem nie jestem, ale coś niecoś czytałem i słyszałem). To np. tani kredyt czy dobrze oprocentowana lokata. Tu jednak mały problem: zadłużony klient niekoniecznie będzie chciał korzystać z innych produktów, a lokatę założy i zapomni do czasu jej zakończenia. Najlepiej zatem wziąć wędkę z napisem „konto”. Posiadacz rachunku osobistego i z kredytu może skorzystać, i lokatę mieć, jakieś produkty inwestycyjne nabywać – a na dodatek po wpływach widać, na co można go naciągnąć.
Skoro mamy wędkę, to trzeba założyć przynętę. Tu pomysłowość bankowców detalicznych okazuje się niemal niewyczerpana, a i innowacyjna. Bo może to być przynęta gotówkowa – żywe pieniądze płacone za wykonywanie różnych czynności (często powiązanych z uruchomieniem kolejnego bankowego produktu). Może być przynęta procentowa. Co lepiej oprocentowane lokaty są bowiem często oferowane tylko tym, którzy założą konto osobiste – to w jedna stronę – albo też dobrze oprocentowane lokaty są nagrodą dla tych, którzy to konto właśnie założyli. W dobnie podwyższania opłat za wszystko w modzie jest oferowanie konta bezpłatnego – po spełnieniu różnych warunków. Albo i bez warunków. A nuż skuszony ta bezpłatnością klient przeniesie się do banku z całym dobytkiem? A i jeszcze dobre słowo innym wspomni? I to nie za darmo – kolejna moda to płacenie za polecanie. I tak to się kręci.
Przemysław Szubański