Banki bez zaufania
Kwoty ogromne, ale nie szokujące. Zwłaszcza w przypadku Deutsche Banku miało być to znacznie więcej. Te „drobne” miliardy to efekt ugód z amerykańskim rządem. Wyobrażam sobie swoja drogą negocjacje. Ale nie to jest najważniejsze.
Otóż Credit Suisse przyznał, że miał wiedzę o tym, iż kredyty, do których odnosiły się sprzedawane przez niego obligacje, były udzielane wbrew obowiązującym kryteriom rynkowym. Afera zatem piętrowa. Najpierw jakieś instytucje finansowe udzielały kredytów osobom, nazwanym ninja: no incom, no job, no assets (bez dochodów, bez pracy, bez aktywów). O tym napisano już tyle, że aż nie chce się przypominać.
Warto tylko zwrócić uwagę, że pożyczanie pieniędzy ludziom, których na to nie stać, z pełną tego świadomością pożyczającego, pachnie oszustwem. No, ale kara jakaś była. Natomiast sprzedawanie bogu ducha winnym ludziom papierów z pełna świadomością, że ich wartość jest, delikatnie mówiąc, niewielka, jako pełnoprawnych aktywów to już oszustwo w pełnej krasie. I uważam, że bank, który takie śmiecie wlepia swoim klientom, nie zasługuje na miano instytucji publicznego zaufania. Z równym powodzeniem można by skorzystać z usług pruszkowskiego (a w przypadku klientów zagranicznych np. neapolitańskiego) mafioza. No, powiedzmy że jest pewna różnica – bankierzy jeszcze nie mordują (raczej) i handlują aktywami toksycznymi, a nie narkotycznymi. Ale są na dobrej drodze do tego.
A pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w ten proceder wdały się szacowne, wydawałoby się, banki: szwajcarski i niemiecki. To tak, jak strażak, który podpala, ksiądz, który gwałci czy sędzia łamiący prawo. Łatwiej jest przełknąć oszustwo w wykonaniu kogoś, kto nie reprezentuje darzonego zaufaniem zawodu. Niech zatem podpalają, gwałcą i łamią prawo jacyś bliżej niesprecyzowani osobnicy a nie ci, którzy o bezpieczeństwo i moralność mają dbać. I niech niebezpiecznych finansowo śmieci nie sprzedają ci, którzy powinni o jakość finansów dbać.
Przemysław Szubański
redaktor Gazety Giełdy Parkiet