Ludzki los
Przychodzimy, odchodzimy; leciuteńko na paluszkach… Czy rzeczywiście na paluszkach? Ci, co odchodzą pewnie tak czynią. Ci, co zostają z reguły wcale nie zachowują się cicho.
Przychodzimy, odchodzimy; leciuteńko na paluszkach… Czy rzeczywiście na paluszkach? Ci, co odchodzą pewnie tak czynią. Ci, co zostają z reguły wcale nie zachowują się cicho.
Zmieniły się czasy, zmieniły reguły, zmieniły normy, w końcu zmieniły się wzorce. Dziś, aby zaistnieć nie trzeba mieć ani stosownego wykształcenia, ani obycia, ani ogłady. Nie trzeba wiedzieć, jak się zachować. Wystarczy być bezczelnym.
Choć świat się zmienia, niezmiennie funkcjonuje w nim grupa ludzi wciąż narzekających, coraz mniej zadowolonych. A najgorsze w tym wszystkim to, że nie moda to i jako taka nie przeminie. Narzekać przecież na wszystko można, cieszyć się – no niby z czego?
Bardziej mieć czy bardziej być? Problem od lat nierozstrzygnięty. Bo gdy się ma, to można stracić, a gdy się jest, to można nie być. Co zatem wybrać? Kogoś. Dlaczego?
Jakiś czas temu spełniła się starożytna klątwa „obyś żył w ciekawych czasach!”. Jedni powiadają, że wymyślili ją Chińczycy, inni – że Żydzi. Nie to jednak jest istotne. Istotne jest to, że jak się spełniła, tak przeminąć nie chce. Tak przynajmniej twierdzi większość społeczeństwa.
Osobiście nie do końca jestem przekonany, czy rzeczywiście żyjemy w ciekawych czasach.
We współczesnym świecie nie przeraża mnie aż tak bardzo jego i nasza anonimowość. Jest bowiem coś, co powinno budzić większą abominację, a być może i przerażenie. Najbardziej we współczesnym świecie przeraża mnie to, że do rządów dorwali się ludzie niedouczeni. I – wyjaśnijmy to od razu – nie chodzi mi o to, że nie studiowali mądrości związanych z zawodem, jaki postanowili wykonywać. Raczej o to, że nie starali się zdobyć wiedzy, a co gorsza nigdy nie próbowali zdobyć czegoś ważniejszego – tego, co zwykliśmy nazywać kindersztubą.
Wiosna rzeczywiście potrafi zaskakiwać. Nawet nie gwałtownymi zmianami w przyrodzie. Raczej rozmaitymi wypowiedziami rozmaitych osób. Tylko wiosennym przesileniem można usprawiedliwiać ilość głupstw, jakie ostatnio daje się słyszeć.
Nauczycieli, przewodników, guru różnej maści tylu wokół nas, że normalnego człowieka niemal ze świecą szukać. A każdy za główne swe zadanie przyjmuje nauczanie innych. Ot, takie czasy…
Z zasady staram się nie oglądać seriali. Cenię swój czas, a gdyby taki serial – nie daj Boże – wciągnął mnie, regularnie traciłbym miesięcznie kilka godzin, które mógłbym poświęcić, na przykład, na czytanie. Dlaczego na czytanie? Po pierwsze – bo lubię; a po drugie – bo jest dziś rzeczywiście wiele do poczytania.
Poświąteczny wysyp nienawiści wcale aż tak bardzo nie dziwi. Dziwić może co najwyżej jego skala.
Nie do końca zresztą jestem pewien czy i skala dziwić powinna. W końcu, jak stwierdził swego czasu śp. ks. arcybiskup prof. dr hab. Józef Życiński – dziś podejrzliwość i nieufność stają się dla wielu wyrazem afirmacji. (…) Zwycięża indywidualizm ambicji, łączy nas wyścig szczurów. W ojczyźnie „Solidarności” szczególnie boli zanik poczucia solidarności społecznej, jej miejsce nierzadko zajmuje agresja.
Lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć – mówi przysłowie. Ale najgorzej jest z głupim zgubić, a to się dzieje najczęściej – stwierdził Karol Irzykowski (prozaik, dramaturg, krytyk literatury i filmu). I wydawałoby się, że miał rację. Jednak nie do końca.
Myślenie nie jest łatwe, ale można się do niego przyzwyczaić – twierdził Kubuś Puchatek. Gdy jednak uważnie rozejrzeć się wokół, można dojść do wniosku, że mimo wszystko się mylił. Bo więcej tam gadających niż myślących głów. A jak rzekł Monteskiusz (Montesquieu Charles Louis de Secondat, francuski filozof, prawnik i pisarz epoki Oświecenia): im mniej ludzie myślą, tym więcej mówią…
Kubuś Puchatek znany jest z tego, że jest misiem o bardzo małym rozumku. Może dlatego stał się ulubionym bohaterem wielu dzieci. A i wielu dorosłych, przy okazji. I nikomu by to pewnie nie przeszkadzało, gdyby nie to, że niektórzy tak się nim zachwycili, że przejęli tę główną z jego cech na własność. Jednak to, co wypada misiowi o bardzo małym rozumku, nie bardzo wypada dorosłym. Zamiast więc mówić: są tacy, co mają rozum, a są tacy, co go nie mają, i już; powtarzają jak mantrę: wyszło to trochę inaczej, niż myślałem, ale zawsze wyszło.
Przyszło nam żyć w czasach, w których prywatności mamy jak na lekarstwo. Wszędzie wokół nas pełno bowiem ludzi, którzy – choć według własnych stwierdzeń strasznie są zajęci – zawsze znajdą czas, aby nas zagadać albo udzielić nam kilku ich zdaniem niezbędnych, dobrych rzecz jasna rad.
Ks. Jan Twardowski napisał w jednym ze swych wierszy: „miłości się nie szuka, jest albo jej nie ma”. Podobnie jest z głupotą, z tą wszakże różnicą, że tej akurat jest pełno wszędzie. I może by nawet to tak bardzo nie przeszkadzało, gdyby nie to, że osobliwą cechą sporej części przypadków głupoty jest próżność. Tym bujniej się rozwijająca, im wyżej w hierarchii owa głupota się znajduje i w związku z tym obficiej jest polewana lukrem pochlebstwa. Zauważyła to półtora wieku temu baronesa Marie von Ebner-Eschenbach (pisarka austriacka) i stwierdziła: próżność odtrąca każdy zdrowy pokarm, żywi się wyłącznie jadem pochlebstwa i bujnie się przy tym rozwija.
Im dłużej przyglądam się otaczającej nas codzienności, tym bardziej jestem przekonany, że nie żyjemy już w realnym świecie. Żyjemy w świecie życzeniowym. Oto bowiem nasz rząd życzy sobie, żeby ziściły mu się wszystkie plany i zamierzenia, i by Unia dała kolejne miliardy. Opozycja życzy sobie, żeby przejęła władzę – czego zresztą życzy sobie także część społeczeństwa. A skoro o nim mowa, to społeczeństwo życzy sobie, żeby było mu ciepło i dobrze, żeby tańsza była benzyna, wiosna i lato gorące, a wódka zimna.
Żyjemy w czasach pogardy – nie sposób nie zgodzić się z tym, po wielokroć powtarzanym, stwierdzeniem. Tyle razy wmawiano nam, że liczy się wyłącznie sukces, iż większość nie tylko w to uwierzyła, ale już i żyć bez tak zwanego sukcesu w żaden sposób nie potrafi. I gotowa jest dosłownie na wszystko, aby go osiągnąć.
Z każdą śmiercią człowieka ginie cały nieznany świat – stwierdził Antoine de Saint-Exupéry. I świętą miał rację – rzeczywiście znika to wszystko, czego nie zdążyliśmy, i czego nie mieliśmy szans dowiedzieć się o tym, który odszedł. Od razu wyjaśniam, że „który” wcale nie oznacza mężczyzny. Oznacza Człowieka, któremu szacunek, hołd, uznanie i uwielbienie się należą. Za wszystko, co zostawił, i za to, co zabrał ze sobą na drugą stronę.
Stwierdzenie, że dzisiejszy świat spsiał, obraża psy. One – choć wieloma ich zachowaniami kieruje instynkt – potrafią się uczyć na błędach. Świat nie bardzo. Podobnie i ludzie. Co więcej, szczenięta uczą się od matki lub opiekunów w stadzie, którzy już jakiekolwiek doświadczenia, po trosze i swoistą wiedzę, zdobyli. Ludzie zaś uczą się od tych, co to mienią się specjalistami w różnych, najlepiej jak najwęższych dziedzinach.
Cóż takiego jest w śmierci, że się jej boimy? Jeśli poza tą cienką kreseczką oddzielającą bicie serca od niebicia nie ma nic, to jakiż to powód do lęku? Skoro Bóg jest miłością, i to miłosierną, to czegóż się bać, przechodząc na tamtą, wypełnioną Nim, stronę? Gdy przez życie szliśmy, trzymając się prawdy, a przynajmniej staraliśmy się być jak najbliżej niej, to czemu ulegamy lękowi przed ostatecznym przejściem? – Przemija tylko to, co jest kłamliwe. Dla prawdy śmierć nie istnieje – rzekł onegdaj Aleksander Hercen (rosyjski dziewiętnastowieczny pisarz, myśliciel społeczny i działacz polityczny). Może właśnie to nas przeraża…
Za oknami taki mróz, że aż z domu wychodzić się nie chce. Chyba że ktoś jest wybitnym zwolennikiem krioterapii i wierzy w zbawienne jej skutki. A skoro już o niej wspomniałem, to przyznać muszę, że czasami łapię się na tym, że sam bym ją co poniektórym osobnikom zalecił, osobliwie dla ostudzenia ich pełnej rozgorączkowanych pomysłów głowy. Bo gdyby tak posiedzieć musieli kilka godzin na mrozie, skupiliby się raczej na tym, jak własny tyłek uratować, a nie wymyślali stu tysięcy pomysłów na uratowanie bądź rozsławienie swojej rodziny, firmy czy organizacji. Nierzadko bowiem jak ulał pasuje do nich stwierdzenie Julio Cortázara (pisarza argentyńskiego): Specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat.
Każdemu zapewne przydarzyło się spotkać choć raz człowieka, który znał się na wszystkim i zawsze wszystko lepiej wiedział. A przynajmniej był o tym święcie przekonany. I sypał swoją wiedzą wokół, czy go ktoś o to prosił, czy nie prosił. Jakby chciał pokazać, jak wiele wie i ile wiedzy i doświadczenia zdobył. I jaki z tego powodu jest ważny. Gdy spotykam takiego człowieka, dziwię się tylko temu, że skoro aż tyle wie, to czemu nie stosuje się do słów Arthura Conan Doyle’a (szkockiego pisarza): Człowiek powinien meblować tę maleńką przestrzeń swojej mózgownicy tylko tym, co może mu się naprawdę przydać, a całą resztę może złożyć w zakamarkach swej biblioteki, dokąd zawsze będzie mógł sięgnąć.
Choć mam już swoje lata, wciąż zadziwia mnie potęga słowa. A przy okazji także i to, że są jeszcze tacy, którzy ani tego nie rozumieją, ani nawet nie próbują się nad tym zastanowić. I którym wydaje się, że potęgą może być co najwyżej władza, lub pieniądze. Co właściwie na jedno wychodzi, bo kto ma władzę, ten ma i pieniądze; a kto ma pieniądze, kupuje sobie władzę. Dlaczego tak jest?
Chorowałem trochę ostatnio, siłą rzeczy zatem miałem mniej zajęć niż zwykle. A w takich sytuacjach – czy człek zdrowy, czy chory – zaczyna się nad różnymi rzeczami zastanawiać. Prostszymi słowy – bawić się zaczyna w domowego filozofa. I dumałem sobie – co takiego jest w świętach, że tak je lubimy.
Jakbyś nie stał, d…. i tak z tyłu – to jedno z nielicznych trafnych i zawsze prawdziwych powiedzeń. I nawet najsprawniejszy akrobata nic na to nie poradzi. Co więcej, ta może nie najszlachetniejsza część ciała jest wręcz niezbędna do życia. Przecież podczas najbardziej nawet błahych rozmów nie da się usiąść na twarzy. Choć tę – tak podczas najbłahszych, jak najważniejszych rozmów – łatwiej niż d…. stracić.
Póki życia, póty nadziei – powiada przysłowie. Może i kryje w sobie sporo racji. Widocznie jednak wciąż jeszcze za mało żyję na tym świecie, straciłem bowiem nadzieję, że niektórzy z mego otoczenia nauczą się czegoś i coś w swoim postępowaniu zmienią. Ot, choćby staną się bardziej punktualni – tak w wypełnianiu obowiązków, jak i w wywiązywaniu się ze zobowiązań czy regulowania pożyczek.
Ostatnio coraz częściej życie zmusza mnie do weryfikacji dotychczasowej wiedzy i niektórych poglądów. Całe szczęście, że nie przekonań. Ale wracając do poglądów – do niedawna przeświadczony byłem, że od tego, któremu wiele dano, wiele też wymagać można. Utwierdzał mnie w tym choćby Winston Churchil, który stwierdził kiedyś: Ceną wielkości jest odpowiedzialność.
Zapytał mnie ostatnio młodszy ode mnie (o co nie sztuka) człowiek, czy warto żyć w świecie wyzutym z wszelkiej przyzwoitości. Gdzie zaletami stało się cwaniactwo, lizusostwo i kombinowanie, a w zapomnienie poszły honor i przyzwoitość. Być może nie warto – odpowiedziałem – ale trzeba wytrwać, bo jeśli nawet tylko kilku się zastanowi czy nie lepiej żyć przyzwoicie, to już będzie sukces. I dodałem, powtarzając za Margareth Thatcher (brytyjską polityk, premier Wielkiej Brytanii w latach 1979-1990): Nie idź za tłumem, bo nigdzie nie dojdziesz. Nie wywyższaj się, nie donoś na kolegów i nie zazdrość nikomu. Podumaj raczej nad tym, co kiedyś napisał Emil Cioran (rumuński filozof, teoretyk nihilizmu i eseista): Póki człowiek zazdrości sukcesów drugiemu, choćby nawet Bogu, póty jest tylko nędznym niewolnikiem jak wszyscy.
Świat staje się coraz bardziej pokręcony. Nie rządzą nim ci, którzy powinni; miejsce należne intelektualistom zajęli cwaniaczkowie mądrość udający. A słabi wszystkich wkoło o swojej sile zapewniają. I ani jednym, ani drugim do głowy nawet nie przyjdzie – bo skąd niby – że są wokół nich jeszcze tacy, co pamiętają niektóre ze słów „Żelaznej Lady”, byłej premier Wielkiej Brytanii, Margareth Tchatcher: Być potężnym – to tak samo jak być damą. Jeśli musisz zapewniać, że nią jesteś – to nie jesteś.
W czasach, których na szczęście nie poznały nasze dzieci, na każdym większym skrzyżowaniu królowało hasło: „Program partii, programem narodu”. Minęły lata, a mnie zdaje się, że przeżywam deja vu. Hasło powróciło do łask. I to w tysiącu odmianach. Podszywają się pod nie i partie, i organizacje, konsorcja i firmy, wszelkiej maści kierownicy i kandydaci na nich. A inni muszą się im podporządkowywać i zgadzać z nimi.
Żyjemy w czasach powszechnej iluzji. Żeby to stwierdzić, wystarczy rozejrzeć się wokół. Politycy tworzą iluzję dobrobytu i spokoju, może się czasami kłócą, ale nie o dobro innych im chodzi, a jedynie o stołki. Dziennikarze udają, że im na czymś zależy, tak naprawdę jednak myślą o wierszówce. Podlizujący się (a tych nie brakuje nigdy) sprawiają wrażenie, że chcą służyć, tak naprawdę jednak myślą, jak zająć miejsce tych, których stopy liżą.