Bankowość i Finanse | Gospodarka | Tylko inwestycje mogą zapewnić zwiększenie produktywności pracy

Bankowość i Finanse | Gospodarka | Tylko inwestycje mogą zapewnić zwiększenie produktywności pracy
Łukasz Hardt. Fot. PAP / Leszek Szymański
Wierzę w siłę niewidzialnej ręki rynku, choć aby ona działała, potrzebne jest silne i sprawne państwo oraz dojrzałe, obywatelskie społeczeństwo – wskazuje dr hab. Łukasz Hardt, profesor ekonomii, pracownik naukowy Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, doradca przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, w latach 2016-2022 członek Rady Polityki Pieniężnej. Rozmawiał z nim Karol Mórawski.

Obecna sytuacja na arenie geopolitycznej implikuje zmiany, nieobserwowane w tej części świata od 1989 r. Ówczesna zmiana globalnego porządku pozwoliła Polsce wyjść z bloku socjalistycznego i dołączyć do gospodarek rynkowych, co przełożyło się na dynamiczny jej rozwój, stymulowany w kolejnych dekadach procesem akcesyjnym, a następnie uczestnictwem w UE. Jakie perspektywy dla naszego kraju rysują się wobec obecnego przetasowania na scenie międzynarodowej? I co powinniśmy zrobić, by – jak to mawiał Winston Churchill – „nie zmarnować dobrego kryzysu”?

– Na przestrzeni ostatnich 30 lat polska gospodarka faktycznie odniosła spektakularny sukces i zbliżyliśmy się do poziomu rozwoju gospodarczego szerokorozumianego Zachodu jak nigdy wcześniej w historii. Wynikało to w szczególności ze wzrostu udziału eksportu w PKB Polski na przestrzeni ostatnich 20 lat z ok. 30 do 60%, tymczasem nawet w Korei Południowej udział eksportu w PKB jest niższy. Przez wiele lat dynamika wzrostu produktywności w polskiej gospodarce silnie przekraczała dynamikę wzrostu mediany realnych płac i różnica ta była w Polsce najwyższa spośród wszystkich krajów OECD (tzw. wage-productivity decoupling). Te motory wzrostu w dużej mierze wyczerpały się – dalszy wzrostu udziału eksportu w PKB jest trudny do utrzymania, a dynamika wzrostu płac od kilku już lat przewyższa tempo wzrostu produktywności, również ze względu na pogłębiający się kryzys demograficzny.

To dlatego Międzynarodowy Fundusz Walutowy w jednej ze swoich ostatnich opinii o polskiej gospodarce zauważył: „Po dwóch dekadach imponującej konwergencji dochodów model rozwoju gospodarczego Polski musi dostosować się do nowych warunków”. Zawirowania na scenie geopolitycznej tylko jeszcze bardziej wzmacniają wymóg nowego modelu wzrostu. Jeśli kurczy nam się zasób siły roboczej i proces ten będzie nabierać tempa, to mówiąc językiem ekonomicznym, potrzebujemy substytucji pracy kapitałem, czyli silnego zwiększenia produktywności pracy. To zaś mogą zapewnić jedynie inwestycje. Przez wiele lat trendy demograficzne działały na korzyść Polski, umożliwiając szybki wzrost przy niskim poziomie inwestycji, teraz gdy sytuacja się odwróciła, inwestycje stają się absolutnie niezbędne. Moja odpowiedź na obecną kumulację niepewności jest zatem następująca: wzmacniajmy gospodarkę, wzmacniajmy państwo, wzmacniajmy społeczeństwo.

Rozumiem, że pośrednio nawiązuje tu pan do badań zeszłorocznych laureatów ekonomicznego Nobla?

– Tak, zacytuję fragment z książki D. Acemoglu i J. Robinsona, zatytułowanej „Wąski korytarz. Państwa, społeczeństwa i losy wolności”: „aby wolność [pomyślność] pojawiła się i zakwitła, potrzeba zarówno silnego państwa, jak i społeczeństwa. Silne państwo potrzebne jest, aby tłumić wybuchy przemocy, ustanawiać prawa i świadczyć usługi publiczne, które umożliwiają ludziom dokonywanie własnych wyborów. Silne, zmobilizowane społeczeństwo ma za zadanie ujarzmić i kontrolować silne państwo […]. Między strachem i represjami zaprowadzonymi przez despotyczne rządy a przemocą i bezprawiem powstałymi pod ich nieobecność biegnie wąski korytarz prowadzący do wolności [dobrobytu]”. Do tego korytarza Polska weszła po 1989 r. i trzeba zrobić wszystko, aby w nim na trwałe pozostała.

Ze względów strukturalnych poziom innowacyjności amerykań­skiej gospodarki jest wyższy niż europejskiej. W USA, gdy firmy kończą swój żywot, to na ich miejscu powstają zaraz nowe, jeszcze bardziej innowacyjne.
Proces kreatywnej destrukcji w USA jest silniejszy niż w Europie. Unia Europejska musi podjąć wyzwanie, inwestować w wysokie technologie, w sektor badawczy i sztuczną inteligencję, redukować bariery.

Tymczasem nie tylko Polska, ale zasadniczo cała Europa pozostała w tyle za liderami digitalizacji, takimi jak USA czy Daleki Wschód, jeśli chodzi o branże wysokich technologii. Jak w tych uwarunkowaniach powinien wyglądać nowy model rozwojowy polskiej gospodarki, aby utrzymać tempo rozwoju i trwale zakotwiczyć się wśród wysokorozwiniętych państw? Które z aktualnych przewag należałoby wykorzystać, a gdzie dokonać gruntownych zmian?

– Szeroko rozumiany rozwój nie powinien być utożsamiany wyłącznie z przyrostem PKB. Oczywiście nie możemy przejść obojętnie wobec faktu, że Europa ma zapóźnienie wobec Stanów Zjednoczonych, jeśli chodzi o różne wskaźniki opisujące rozwój gospodarczy i innowacyjność gospodarki, i że proces ten się pogłębia, co charakteryzuje niezwykle trafnie chociażby raport Mario Draghiego. Warto jednak spojrzeć na inne wskaźniki, choćby opisujące przeciętną długość życia w zdrowiu czy poziom nierówności dochodowych, majątkowych i szans, gdzie Europa często jest w lepszej sytuacji niż USA. Warto o tym pamiętać, gdyż sam wzrost gospodarczy, mierzony wskaźnikami makroekonomicznymi, nie odzwierciedla w pełni szeroko rozumianego poziomu cywilizacyjnego poszczególnych państw.

Rzecz w tym, że dotychczasowy model nie przewidywał sytuacji, kiedy relacje UE i państw trzecich, zwłaszcza USA, zaczną się rozjeżdżać. Przekonaliśmy się o tym kilka lat temu w przypadku Chin, wojna w Ukrainie zweryfikowała negatywnie Rosję jako strategicznego dostawcę surowców energetycznych, obecny zwrot w polityce zagranicznej USA zdaje się potwierdzać, że zjednoczona Europa i USA też mogą mieć rozbieżne interesy. Jak sprawić, by w jakimś stopniu zyskać autonomię względem globalnych gigantów?

– To prawda, jednak powinniśmy spojrzeć na bariery wewnętrzne, utrudniające rozwój wspólnego, europejskiego rynku. W dyskusji o cłach, nakładanych na europejskie produkty przez administrację Donalda Trumpa, ucieka fakt, iż wymiana handlowa pomiędzy krajami UE również napotyka na liczne przeszkody, których konsekwencje są podobne do ceł. Analizy Międzynarodowego Funduszu Walutowego wykazały, że intensywność handlu pomiędzy krajami UE jest około dwukrotnie mniejsza niż pomiędzy poszczególnymi stanami USA. Tak silne ograniczenia istnieją, pomimo iż od wielu lat funkcjonuje de iure wspólny rynek.

Mówiąc o dywergencji między Europą a Stanami, należy się zastanowić, co możemy zrobić, żeby wzmocnić gospodarkę europejską. Dotychczas globalizacja polegała m.in. na wydłużeniu łańcuchów produkcji. Najlepiej to widać w przemyśle farmaceutycznym, gdzie ceny podstawowych leków w Unii Europejskiej silnie spadły na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech dekad. Zakup substancji aktywnych w Indiach czy Chinach pozwolił na obniżenie cen, ale równocześnie wygenerował ryzyko, z którym zetknęliśmy się po raz pierwszy podczas pandemii koronawirusa, a później w związku z rosyjską agresją na Ukrainę. Okazało się wówczas, że globalny rynek nie jest odporny na zakłócenia ­geopolityczne. Dlatego tak istotna stała się kwestia odporności gospodarki i jej kluczowych sektorów.

Rzecz w tym, że odporność kosztuje. Chcąc być odporną gospodarką, trzeba za to, w tej czy innej formie, zapłacić, np. przenosząc część krytycznej produkcji z powrotem do Unii Europejskiej, w tym do Polski. To jedna z przyczyn strukturalnych, która może w najbliższych latach wygenerować podwyższoną inflację. Wystarczy spojrzeć na poziom inflacji w krajach rozwiniętych od początku lat 80. zeszłego wieku, czy też rentowności dziesięcioletnich obligacji Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy innych kluczowych gospodarek.

Polska potrzebuje silnego i większego sektora finansowego, w tym rynku kapitałowego. W tym kontekście kluczowe jest to, aby oszczędności, które pracujący odkładają na swoją emeryturę, już dzisiaj budowały fundamenty wzrostu polskiej gospodarki. To, jaka będzie moja emerytura za kilkanaście lat, będzie prze­cież w dużej mierze zależało od tego, jaki będzie stan polskiej gospodarki za te kilkanaście lat.

Sukcesywny spadek inflacji niemal do zera podyktowany był nabierającą siły globalizacją. Na globalny rynek pracy weszły setki milionów obywateli Indii czy Chin, gdzie się przeniosła produkcja, wydłużyły się łańcuchy produkcji i ceny spadły w skali globalnej. Obecnie globalizacja trzeszczy w szwach, co ma związek choćby z trendami demograficznymi w Chinach. Zjawisko to, określane przez Ch. Goodharta i M. Pradhana mianem great demographic reversal, jest czynnikiem silnie proinflacyjnym, który odwróci trend obserwowany na przestrzeni minionych trzech dekad, aż do wybuchu pandemii COVID-19. Do tego dochodzi potrzeba wzmocnienia odporności europejskiej gospodarki, z czym koreluje wzrost wydatków na zbrojenia, a jednym z kosztów wygenerowanych przez te wszystkie czynniki będzie strukturalnie podwyższona inflacja w najbliższych latach. Byłbym jednocześnie bardzo ostrożny w formułowaniu tezy, że to Donald Trump zaczął ograniczać globalizację. Jak spojrzymy na historyczne dane odnośnie do liczby decyzji ograniczających i liberalizujących handel międzynarodowy w poszczególnych krajach świata, to już co najmniej od 2010 r. tych pierwszego rodzaju jest więcej. Te wszystkie strukturalne czynniki będą silnie wpływały na polską gospodarkę.

Czy zatem w obliczu tak poważnych wyzwań powinniśmy zwiększyć interwencjonizm na poziomie unijnym bądź krajowym?

– Wierzę w siłę niewidzialnej ręki rynku, choć aby ona działała, potrzebne jest silne i sprawne państwo oraz dojrzałe, obywatelskie społeczeństwo. Jak już wspomniałem, powinniśmy w ramach Unii po prostu ograniczać bariery i pozwolić rynkowi działać.

Problem uzależnienia od zewnętrznych podmiotów widać szczególnie w branży IT, która ma charakter dominujący we współczesnym świecie. Czy Europa, w tym Polska, powinna pogodzić się z faktem, że nie mamy swojego Google’a, Apple’a czy Amazona, a może istnieje sposób, by nie pozostać tylko followersem zaawansowanych technologii, co biorąc pod uwagę zarówno ich rolę we współczesnym świecie, jak i potencjalne zawirowania geopolityczne, może prowadzić do szoków transgranicznych skutkujących osłabieniem cyfrowej gospodarki UE?

– Ze względów strukturalnych poziom innowacyjności amerykańskiej gospodarki jest wyższy niż europejskiej. W USA, gdy firmy kończą swój żywot, to na ich miejscu powstają zaraz nowe, jeszcze bardziej innowacyjne. Proces kreatywnej destrukcji w USA jest silniejszy niż w Europie. Unia Europejska musi podjąć wyzwanie, inwestować w wysokie technologie, w sektor badawczy i sztuczną inteligencję, redukować bariery, także jeśli chodzi o rynek finansowy i kapitałowy. Rzecz w tym, że Europejczycy i Polacy są w dużym stopniu niechętni wobec ryzyka, tymczasem by stymulować rozwój wysokich technologii, potrzebujemy właśnie kapitału wyższego ryzyka, który nie będzie się bał inwestować np. na rynku private equity.

Wracając do Polski, mamy chronicznie niedofinansowany sektor badawczy i naukowy, z drugiej strony dysponujemy szeregiem doskonale ocenianych w skali globalnej wydziałów informatyki na uczelniach, które kształcą najwyższej klasy fachowców. Problem w tym, że ten fakt nie przekłada się na kreowanie startupów czy innowacyjnych projektów. Tu jest na pewno przestrzeń do zmiany.

Cóż, polski rynek kapitałowy jest w głębokim kryzysie, a głównym dostawcą pieniądza dla sfery realnej gospodarki są banki. Według najnowszych danych, finansują one ponad 80% potrzeb firm, co jest ewenementem w skali europejskiej i światowej. Jak powinien kształtować się docelowy model finansowania gospodarki, w szczególności długofalowych przedsięwzięć rozwojowych, i co należałoby zmienić w aktualnym systemie, by osiągnąć ten stan?

– Aktywa sektora finansowego w Polsce to jest ok. 118% PKB, podczas gdy w strefie euro wskaźnik ten dochodzi do 400%, co jest częściowo zrozumiałe, biorąc pod uwagę uwarunkowania historyczne. Rzecz w tym, że relacja aktywów sektora finansowego do PKB w Polsce jest też niższa niż na  Słowacji, w Czechach czy na Węgrzech. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden fakt: udział papierów wartościowych, głównie obligacji i papierów gwarantowanych przez Skarb Państwa, w aktywach banków przekroczył już udział udzielonych przez banki kredytów. Przyczyną takiego stanu rzeczy było w pierwszej kolejności wprowadzenie tzw. podatku bankowego wraz ze zwolnieniem z niego obligacji, a w kolejnych latach aktywność banków na rynku wtórnym i skupowanie obligacji podczas pandemii koronawirusa, o ograniczonym z wielu powodów popycie na kredyt nie wspominając.

W dyskusji o cłach, nakładanych na europejskie produkty przez ad­ministrację Donalda Trumpa, ucieka fakt, iż wy­miana handlowa pomiędzy krajami UE również napotyka na liczne przeszkody, których konse­kwencje są podobne do ceł. Analizy Międzyna­rodowego Funduszu Walutowego wykazały, że intensywność handlu pomiędzy krajami UE jest około dwukrotnie mniejsza niż pomiędzy po­szczególnymi stanami USA.

Polska potrzebuje silnego i większego sektora finansowego, w tym rynku kapitałowego. W tym kontekście kluczowe jest to, aby oszczędności, które pracujący odkładają na swoją emeryturę, już dzisiaj budowały fundamenty wzrostu polskiej gospodarki. To, jaka będzie moja emerytura za kilkanaście lat, będzie przecież w dużej mierze zależało od tego, jaki będzie stan polskiej gospodarki za te kilkanaście lat, a to z kolei zależy od tego, jakie fundamenty pod ten rozwój zbudujemy dzisiaj.

Przez dwie dekady obecności Polski w UE środki unijne stymulowały rozwój polskiej gospodarki. Obecnie musimy spodziewać się zarówno ograniczenia dopływu tych pieniędzy, jak też zmiany formuły, miejsce dotacji coraz częściej zajmować będą instrumenty zwrotne. Jak skutecznie alokować środki unijne, by w dalszym ciągu były owym stymulatorem rozwoju naszego kraju?

– To jest generalnie pytanie o to, jakiego typu inwestycji w tym momencie potrzebuje gospodarka. Przede wszystkim potrzebuje inwestycji w bezpieczeństwo, w sektor badawczo-rozwojowy, naukowy, i w dalszym ciągu w infrastrukturę: porty, CPK czy kolej. Do tego dochodzi transformacja energetyczna, na której przeprowadzenie potrzebujemy sporego dopływu środków europejskich. Mam tu na myśli zarówno linie przesyłowe czy odnawialne źródła energii, jak i budowę elektrowni atomowych w Polsce, najlepiej częściowo ze środków europejskich.

Co będzie oznaczać dla polskiej gospodarki wdrożenie europejskiej unii rynków kapitałowych? Które z problemów polskiego rynku giełdowego może rozwiązać ta inicjatywa, a które musimy przepracować we własnym zakresie?

– Działania zmierzające do integracji europejskich rynków kapitałowych to krok we właściwym kierunku. Jeśli zależy nam na budowaniu rzeczywiście wspólnego rynku finansowego i kapitałowego, to nie możemy uciekać od tematów trudnych politycznie. Mówię o harmonizacji prawa spółek, prawa podatkowego czy upadłościowego. Silna integracja nadzoru w ramach ESMA nie zastąpi tych działań. Jednocześnie harmonizacja czy koordynacja praktyk nadzorczych jest potrzebna. Oczywiście ewentualny nadzór ESMA powinien głównie dotykać dużych, transgranicznych podmiotów. Do dyskusji jest to, które elementy nadzoru powinny być przenoszone na poziom europejski, a które powinny zostawać w kraju. Przykładowo, byłbym za tym, aby cały nadzór nad kryptoaktywami – od licencjonowania po bieżące kontrole i ewentualne sprawy karne – był realizowany przez ESMA.

Ostatnie pytanie: jakie wnioski możemy wyciągnąć z tego krótkiego okresu dwucyfrowej inflacji, zarówno jeśli chodzi o kontekst makroekonomiczny, jak i polityki monetarnej?

– Bank centralny musi być wiarygodny i musi prowadzić wiarygodną politykę komunikacyjną. Jak powiedział kiedyś szef Fed Ben Bernanke, polityka pieniężna to w 98% komunikacja, a jedynie w 2% działanie. Przypomnę, że jak strefa euro swego czasu chwiała się w posadach, Mario Draghi, szef Europejskiego Banku Centralnego, powiedział słynne słowa: „whatever it takes”. To uspokoiło rynek, mimo że sam EBC nie podjął jakichś konkretnych działań. Draghi miał wiarygodność, przypomniał, że EBC jest silnym graczem. Kluczowe jest oczywiście patrzenie na oczekiwania inflacyjne. Nie należy lekceważyć oznak rosnącej presji inflacyjnej, lepiej reagować wcześniej niż później, bo wcześniejsza reakcja może wiązać się z mniejszym podnoszeniem stóp procentowych, niż reakcja spóźniona.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK