Żądania płacowe nauczycieli mniej kosztowne niż wylicza rząd?
Pierwotnie nauczyciele domagali się po tysiąc złotych na rękę (potem zmniejszyli swoje żądania), co według Ministerstwa Edukacji oznaczało wydatek 14,5 mld zł.
Inni szacowali koszt takiej podwyżki na około 10 mld, a jeszcze inne wyliczenia mówiły o 6 lub 7,5 mld zł.
Co ciekawe, rzeczywiście te koszty można szacować na tyle sposobów, że można dojść do każdej z tych liczb. Ale prawdziwy wydatek budżetu może mieć tylko jedną wartość.
W sytuacji takich żądań powinno się liczyć rzeczywiste koszty, a więc tylko to, ile rząd musi znaleźć w budżecie (w finansach publicznych) dodatkowych pieniędzy.
Wygląda na to, że Ministerstwo Edukacji licząc koszty podwyżek policzyło absolutnie wszystko, a więc podatek (PIT), składki na ZUS, opiekę zdrowotną i wszystkie inne obciążenia płac. W Polsce są one na tyle duże, że żeby dać pracownikowi (z pierwszego progu podatkowego) do ręki tysiąc złotych, trzeba wydać około 1600 zl. Jednak ta zasada dotyczy tylko firm.
W przypadku pracowników publicznych wszystko ponad żądany tysiąc wraca do kasy państwa, czyli budżetu, agend rządowych czy samorządów. Więc jeżeli 500 – 600 tys. nauczycieli ma dostać po tysiąc złotych, to finanse publiczne są obciążone dodatkową kwotą 6 – 7,2 mld zł.
Ale i te wyliczenie nie do końca jest prawdziwe. Z tych paru miliardów szybko około miliarda złotych wróci do budżetu w postaci VAT.
Zostaje do sfinansowania wydatek 5 -6 mld zł. I to są prawdziwe koszty żądań nauczycieli w pierwotnej ich wersji.
Nie chcę oceniać, czy to mało, zwłaszcza wobec innych rządowych obietnic. Jednak, gdy politycy prowadzą publiczną debatę, trzeba podawać prawdziwe liczby. A jeżeli się nie potrafi, to znak, że trzeba zwiększać wydatki na edukację.