Żyjmy – naprawdę warto
Włóczy się po świecie tak wielu ludzi, że świat ten ledwo może ich pomieścić. Łażą, szukają szczęścia, gonią za pieniądzem, marzą o karierze. Nie można jednak o nich powiedzieć, że żyją. Oni jednie przebywają na tym świecie. A na dodatek w żadnym wypadku nie są w stanie pojąć, że najważniejsze jest nie tyle bycie, co przeżywanie. Że nie liczy się to, ile lat jest się na tym świecie, ale to, ile się lat przeżyło.
Życia bowiem – co zauważyła Maya Agelou (z domu Marguerite Ann Johnson, poetka, pisarka i aktorka afroamerykańska; aktywistka na rzecz praw obywatelskich dla czarnoskórej ludności w USA) – nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.
Są pasożytami, które istnieją jedynie dzięki temu, że podpięli się pod kogoś i z niego czerpią, co najlepsze. Zawsze przy tym gotowi przerzucić się na innego, gdyby siły żywiciela zaczęły się wyczerpywać. Próbują przy tym obniżać w oczach innych jego wartość. Tak jakby sami byli coś warci. O przepraszam są, tyle co ten… glon, co to przyczepił się do okrętu i wrzeszczy na cały głos: płyniemy…
Nie chce mi się zresztą dłużej nad nimi rozwodzić, bowiem – jako zapisał Ken Kesey (pisarz amerykański) w książce „Lot nad kukułczym gniazdem” – nic tak nie irytuje ludzi, którzy chcą ci obrzydzić życie, jak to, że zachowujesz się, jak gdybyś tego nie zauważał.
Nie zauważajmy zatem. Ale nie bądźmy przy tym tymi, do których odnieść można słowa Paulo Coelho z „Być jak płynąca rzeka”: Co jest najśmieszniejsze w ludziach: Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze, by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.
Żyjmy, bo naprawdę warto.