Zaślepieni służalcy
Popatruję sobie na ludzi, którzy nagle zaczynają się nadymać i puchnąć, a wszystko to tylko dlatego, że szef - ich bożyszcze - zlecił im jakąś rzecz do wykonania. I wykonują ją - z całkowitym zaangażowaniem i według przekazanych im z góry instrukcji. Dumni przy tym jak paw, gdy w okresie godowym pręży się przed samicą. Wzdycham wtedy i szepczę sobie myśl Napoleona Bonaparte - władcy lubią tylko tych, którzy są im przydatni i tylko tak długo, dopóki ich potrzebują. W końcu coś o tym pan cesarz wiedział...
A zastanawiam się (oj, głupi ty, głupi ty – śpiewała Maryla Rodowicz piosenkę Agnieszki Osieckiej), gdzie oni – w końcu ludzie wykształceni, a więc teoretycznie inteligentni – zagubili instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek. I zaraz sobie przypominam słowa Benjamina Franklina (mniej zorientowanym przypominam, że to w końcu też polityk był) – zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje.
Jedno wszakże, nawet najbardziej zaślepieni wiernością prezesowi, no może ładniej zabrzmi – idolowi – powinni pamiętać. Nie wolno grać i igrać z ludźmi. Bo, jak powiedział Ryunosuke Akutagawa, japoński pisarz i poeta – życie człowieka jest jak pudełko zapałek. Brać je zbyt poważnie byłoby głupotą, ale znowu zlekceważyć – niebezpiecznie.