Wydarzenia i Opinie | Felieton | Wojna, której nikt nie chce

Wydarzenia i Opinie | Felieton | Wojna, której nikt nie chce
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Trudne relacje pomiędzy Izraelem a Iranem to temat ciągnący się od dziesięcioleci. I praktycznie nie do rozwiązania. Najciekawsze, że status quo jest tym, co najbardziej wszystkim odpowiada. Swoje argumenty mają tu władze w Tel-Awiwie, swoje w Teheranie. Konflikt byłby wyniszczający dla obu stron i jednocześnie wciągnąłby inne kraje regionu. Dlatego w kwietniu skończyło się na efektownej wymianie ciosów. Dalszej eskalacji nie oczekujmy.

Marek Rogalski
Autor jest głównym analitykiem walutowym w Domu Maklerskim Banku Ochrony Środowiska. Tekst wyraża wyłącznie jego prywatne opinie i nie powinien być inaczej interpretowany.

Izrael potrafi się efektownie obronić poprzez żelazną kopułę, ale nie byłby w stanie samodzielnie prowadzić długotrwałej operacji militarnej. Podobnie Iran. Wojna wymagałaby zaangażowania globalnych mocarstw, a te nie widzą w niej żadnego sensu. Świat nadal polega na ropie, niezależnie od tego, co powiemy o efektywności energii odnawialnej. Wprawdzie USA byłyby w temacie surowca samowystarczalne, w przeciwieństwie do Chin, jednak ceny ropy na rynkach rzędu 150 USD za baryłkę, byłyby impulsem, który wywróciłby światową gospodarkę. A na tym najbardziej straciłyby właśnie USA. Ten tok rozumowania tłumaczy, dlaczego zarówno w październiku ub.r., kiedy Hamas zaatakował Izrael, jak i teraz w kwietniu po działaniach Iranu, większego ruchu na cenach ropy nie zobaczyliśmy.

Analogicznie można rozpisać wątek Chin i Tajwanu. Polityka jednych Chin forsowana od dziesięcioleci przez partię, jest tylko na wewnętrzne potrzeby propagandy. Co pewien czas władze w Pekinie prężą muskuły, co ma pokazać światu gotowość do siłowego włączenia Tajwanu i ostatecznego zakończenia wątku niepokornej prowincji. Ale do faktycznego ataku prędko nie dojdzie, być może nawet nigdy. Chińscy komuniści (już tylko z nazwy) mają legitymizację władzy nie tylko ze względu na najostrzejszy na świecie aparat kontroli, ale względny dobrobyt swoich obywateli. Wprawdzie od pandemii widać, że taki model gospodarki jest wadliwy (wzrost PKB wytracił dawny impet) i niewykluczone, że za jakiś czas zachwieje nią mocniej, jednak politycy nie będą tutaj podkładać ognia. Zwłaszcza że Chiny będą w najbliższych latach koncentrować swoją uwagę na kluczowej rywalizacji XXI stulecia – mowa o sztucznej inteligencji i półprzewodnikach, których Państwo Środka produkuje za mało i musi sprostać szalonemu tempu narzuconemu przez Stany Zjednoczone. Jednocześnie Chińczycy, atakując Tajwan, skazaliby się na izolację w Azji (biznesowo nikomu nie opłacałoby się ich wspierać), a także sprowokowaliby nieodwracalne decyzje o militaryzacji regionu w postaci wzmocnienia rangi Japonii, Filipin czy Korei Południowej.

Konflikt na Ukrainie pokazał jednak, że nieraz tak zwana polityczno-biznesowa kalkulacja zawodzi. Władimir Putin był niemalże przekonany o tym, że do przejęcia Kijowa dojdzie w ciągu kilku dni, a konflikt zakończy się w dwa miesiące. Kiedy do tego nie doszło, nie było planu B. Żaden reżim go nie posiada, gdyż takowy byłby wyrokiem na niego samego. W efekcie mamy ciągnący się już ponad dwa lata konflikt, który doprowadził do drastycznego wyniszczenia gospodarek obu krajów, a w przypadku Rosji dosłownego wypchnięcia jej z globalnego klubu, do którego jeszcze nie tak dawno aspirowała.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK