Wydarzenia i Opinie | Felieton | Rządzić każdy może…
Andrzej Lazarowicz
Choć w rzeczywistości żadnym przedmiotem nie jest. Władza, bo o niej mowa, to – według „Encyklopedii PWN” – „stosunek społeczny między dwiema jednostkami lub dwiema grupami społecznymi, polegający na tym, że jedna ze stron może w sposób trwały i uprawniony zmuszać stronę drugą do określonego postępowania i ma środki zapewniające kontrolę tego postępowania”.
Użyte w tej definicji słowo „zmuszać” sugeruje wręcz, że sprawujący władzę ma prawo wymagać od podporządkowanych odpowiedniego, czyli ustalonego przez niego zachowania. To w jakiś sposób może wyjaśniać, dlaczego niektórzy nawet za namiastkę władzy gotowi są wyrzec się nie tylko swych poglądów, ale nawet i swych korzeni. Cóż takiego jest w owej władzy, że tak potrafi człowieka omotać?
Henry Kissinger, amerykański polityk i dyplomata, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Harvarda, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego i sekretarz stanu podczas prezydentur Richarda Nixona oraz Geralda Forda, stwierdził wprost – „władza to największy afrodyzjak”. A ładnych kilka wieków wcześniej Niccolò Machiavelli, prawnik, filozof, historyk, pisarz i dyplomata, zauważył – „ten, kto ma władzę, nie musi nikogo za nic przepraszać”. Czyżby zatem przemawiała za nią możliwość zaspokajania swych chęci i pewność, że się przy tym nie trzeba nikomu z niczego tłumaczyć?
George Orwell (właściwie Eric Arthur Blair), brytyjski pisarz i publicysta, w powieści „Rok 1984” (opublikowanej notabene w 1949 r.) napisał: „władza to nie środek do celu; władza to cel”. Być może miał rację, wszak Jacek Kuroń stwierdził (45 lat później) – „nie przeczę, władza to ciężki kawałek chleba. Tak się jednak dziwnie składa, że zawsze jest dużo więcej chętnych do władzy niż stanowisk do obsadzenia. Przeważają recydywiści – sam już dwa razy byłem ministrem, choć nikt mnie nie zmuszał” („Nie poświęcaj się, durniu”, „Gazeta Wyborcza”, 16 czerwca 1994 r.).
Może zatem władza to nie tylko afrodyzjak, ale i błyskawicznie uzależniający narkotyk? Profesor Leszek Kołakowski w dziełku „Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze”, przywołuje króla Heroda, który – gdy mu astrolog doniósł, że oto narodził się nowy król żydowski, aliści nie był w stanie określić dokładniej, kto to – zwołał swych doradców i stwierdził, że skoro nie można ustalić konkurenta, to należy „wyrżnąć wszystkie dzieci narodzone w mieście Betlejem w czasie wyznaczonym przez gwiazdy”.
Doradcy odradzali takie postępowanie – i to z rozmaitych przyczyn. Jeden wspomniał nawet o późniejszej karze boskiej. Jednakże Herod odrzekł im – „Niestety, panowie, zauważam ze zdumieniem, że dotąd jeszcze nie udało się wam zrozumieć istoty władzy. Nie ma rzeczy ważniejszej od władzy, a powiedzenie, że należy się pogodzić z utratą władzy za kilka lat po to, żeby nie doznać przykrości za lat kilkadziesiąt wydaje mi się majaczeniem”.
A może wreszcie władza ma być namiastką czegoś, czego się pragnęło, ale czego koniec końców się nie osiągnęło? Kard. Grzegorz Ryś w artykule „Miłość władzy”, opublikowanym w nr 13/2024 „Tygodnika Powszechnego”, przywołując pogardliwy stosunek faryzeuszów do swych pobratymców słuchających Jezusa zauważa – „jeśli nie ma w nich ani miłości do ludzi, ani miłości do Boga, zostaje im jedynie «miłość» do władzy – «zakochanie» w posiadanej i wyróżniającej ich funkcji, w autorytecie, który czyni ich wyjątkowymi, w urzędzie, w którym upatrują (fałszywe) poczucie bezpieczeństwa”.
Rzeczywiście nie jest dobrze, jeśli poczucie bezpieczeństwa ma gwarantować sprawowany urząd. Zdecydowanie ważniejszym jest bycie sobą. Jak podkreśla ks. profesor Józef Tischner w „Myślach o wolności, władzy i wspólnocie” bycie w prawdzie. Trzeba –„odrzucić od siebie te rozmaite gry i «gęby», przy pomocy których usiłujemy narzucić własną wolę innym, przy pomocy których usiłujemy panować nad drugimi. Odrzucić przede wszystkim to przekonanie, że kiedy stracimy władzę, stracimy życie. Niczego takiego nie stracimy. Albo – że kiedy przestaniemy panować nad drugimi, od razu zamienimy się w nicość i zero. Pragnienie władzy jest w człowieku bardzo niebezpiecznym instynktem. To ono gubi człowieka, prowadzi na manowce, stwarza systemy pozorów. Patrząc na takiego człowieka, od razu czujemy: ten człowiek udaje samego siebie”.
Władzy można podobno pożądać także i dlatego, choć wierzyć mi się w to nie chce, żeby wydawać się poważniejszymi, niż się jest w rzeczywistości. I by nikt bezkarnie nie mógł lekce sobie takiego kogoś ważyć. Wszakże Marcin Świetlicki (poeta, powieściopisarz, dziennikarz i wokalista) w kryminale „Trzynaście” stwierdził – „Ludzie śmieszni specjalnie pchają się na wysokie stanowiska, żeby nie wolno było się z nich śmiać (…) już są w takim wieku, że mamusia ich nie obroni”.
Co najwyżej liczyć mogą na współrządzących kolegów…